Za możliwość obejrzenia filmu Halloween. Finał dziękujemy Cinema City.
The Shape, Boogyman czy w końcu Michael Myers – fikcyjny seryjny morderca, który niemal od początku swojego istnienia przeszedł do popkulturowej historii. Wcielenie pierwotnego, czystego zła w serii filmowej Halloween ma wiele imion, ale zawsze ten sam kształt – rosłego mężczyzny o nadludzkiej sile i wytrzymałości. Trzeba się jednak pogodzić z tym, że nadszedł finał opowieści o tym kultowym mordercy.
Noc Duchów
31 października. Halloween. Wracasz samotnie, na piechotę, żeby się przewietrzyć, z imprezy w zorganizowanym na szybko przebraniu. I nagle to czujesz, ten irracjonalny niepokój wywołujący gęsią skórkę na karku. Rozglądasz się nerwowo i widzisz. Stoi niczym masywny, pozbawiony duszy posąg. Niebieski uniform odbiera mu osobowość, a blada, pozbawiona emocji maska rodzi pytanie: Czy to jeszcze człowiek, czy już spersonifikowane zło.
Nie oszukujmy się, czytając powyższe słowa, wyobraźnia automatycznie podpowiedziała wam bardzo konkretny obraz tajemniczej postaci skrywającej się w mroku. Czy w 1978 roku, kiedy premierę miał pierwszy film z serii Halloween, ktokolwiek przypuszczał, iż klątwa Haddonfield, uroczego miasteczka w Illinois, nawiedzanego w noc 31 października przez łaknącego krwii mordercy zdającego się być pozbawionym duszy przetrwa do roku 2022 i powróci na kinowe ekrany aż trzynaście razy? Podejrzewam, że nie. Fakt faktem, nie zawsze powtarzając sukces swego pierwowzoru, jednak niewątpliwie jako całość przechodząc do legendy slasherów. Jest to godne docenienia, zwłaszcza biorąc pod uwagę bardzo niski budżet trzystu trzydziestu tysięcy dolarów (z czego połowa tych środków była przeznaczona na nowoczesny sprzęt), z jakim pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku pozwolono zaistnieć Myersowi. Dla porównania, produkcja Finału kosztowała dwadzieścia milionów dolarów. Czy było warto wydać taką ilość pieniędzy? I co najważniejsze, czy warto zobaczyć film, jaki dzięki nim zrealizowano?
Początek końca
Ponoć nieistotne jest, jak się zaczyna, ważne natomiast, jak się kończy. W przypadku serii o Michaelu jest jednak zgoła odwrotnie. W 1978 roku twórcy odnieśli niezaprzeczalny sukces, czyniąc z niskobudżetowego filmu klasy B, którego nie chciało rozprowadzać żadne większe studio, ponadczasowe dzieło uznane między innymi w plebiscycie magazynu „Total Film”, gdzie zajął drugie miejsce w kategorii najlepsze horrory w historii kina, a w 2006 roku Amerykańska Biblioteka Kongresu postanowiła dodać produkcję do listy National Film Registry, zawierającej tytuły obrazów stanowiących dziedzictwo kulturowe Stanów Zjednoczonych w zakresie kinematografii. To niezwykłe osiągnięcie, zwłaszcza dla slashera. Warto o tym pamiętać i wszelkie niepowodzenia sequeli nie powinny tego umniejszać.
A z tymi bywało bardzo różnie. Od zdumiewająco dobrej dwójki po fatalny Powrót, nie wspominając nawet o Halloween III, w którym Carpenter postanowił odejść od uwielbianego przez miłośników slasherów Myersa. Co stanowiło chyba najgorszą decyzją, jaką mógł podjąć.
Nowa trylogia miała być swego rodzaju dopełnieniem i godnym zakończeniem historii Michaela Myersa i jego siostry oraz nemesis Laurie Strodei wymazać z kanonu wszystkie inne mniej lub bardziej nieudane epizody. Jak do tej pory, Halloween z 2018 i Halloween zabija z 2021 umiejętnie kontynuowały film z 1978 roku. Czy Halloween. Finał wieńczy dzieło? Czy jest wisienką na torcie? Czy jednak pozostawia fanów z poczuciem zawodu?
Śmierć nadeszła do małego Haddonfield
Michael Myers nie jest już sześcioletnim chłopcem w morderczym transie. Nie jest już dwudziestojednoletnim uciekinierem z zakładu dla obłąkanych przestępców. Nie jest nawet rosłym mężczyzną w sile wieku korzystającym z najlepszych lat swojej egzystencji. Michael Myers, po tym, jak został niezliczoną ilość razy dźgnięty, uderzony, postrzelony, a nawet niemal spalony żywcem, nie jest już kształtem, a raczej jego cieniem czającym się w najmroczniejszych kątach miasteczka, jednak nadal oddziałuje swoją postacią na mieszkańców Haddonfield.
Każdego roku 31 października dochodzi do tragedii wywołanej histerią, powodowaną pamięcią o mężczyźnie uznanym za wcielenie zła. Do jednej z nich dochodzi gdy Corey Cunningham opiekuje się synem swoich pracodawców. Chłopiec ginie i choć okoliczności nie są do końca jasne, młody mężczyzna zostaje uniewinniony. Jednak mieszkańcy prowincjonalnego miasteczka nie zapominają tak łatwo i nie wybaczają. Corey, podobnie jak Laurie Strode, staje się wyrzutkiem. Zrządzenie losu styka ich ze sobą, a kobieta uznaje, że warto poznać młodzieńca z jej wnuczką, bowiem osoby o ich reputacji powinny trzymać się razem, wspierać.
Rohan Campbell, wcielający się w tę rolę, jest rewelacyjny. Jego gra aktorska, opanowanie najdrobniejszych gestów, mimiki i postawy ciała wywołują ciarki na plecach. Z każdą minutą rosły moje oczekiwania względem odgrywanego przez niego Coreya, bowiem wykreowany został w sposób perfekcyjny.
O tym, że tegoroczna odsłona Halloween to zakończenie wątku Michaela, było wiadome nie od dziś. Jednak patrząc na rozwój Coreya w tej krwawej opowieści, ma się wrażenie, iż oto rośnie nam nowa legenda. A iskra między nim a Allyson, wnuczką Laurie, elektryzuje. I choć to będzie mały spojler, muszę napisać: oto jak realizuje się wątki romantyczne w horrorach!
Wzorem dwóch poprzednich filmów Davida Greena, Halloween. Finał oddaje cześć pierwowzorowi. Widać to w scenografii, muzyce i hipnotyzującym intro, ale również w rozbudowaniu motywu Klątwy Thorna w sposób przemyślany, znajdując wytłumaczenie dla kilku rodzących wątpliwości wątków. Czuć pasję i miłość do tej serii oraz chęć odpowiedniego domknięcia historii z Haddonfield, która, jak udowodniło potknięcie Carpentera z 1982 roku, nie istnieje bez Michaela i Laurie.
A ta dwójka zdecydowanie zasłużyła już na ekranową emeryturę. Bowiem choć Jamie Lee Curtis nie odpuszcza i zachwyca swoją formą, to jednak trudno jest sobie wyobrazić, jak nawet bardzo sprawna kobieta po sześćdziesiątce staje do walki z przedwiecznym i żądnym krwii złem osadzonym w ciele jeszcze starszego od niej, potężnego mordercy. Tym bardziej nie jest to łatwe biorąc pod uwagę ilość urazów, jakie do tej pory owa walka jej przyniosła. Dlatego rozumiem, że czas tych postaci nadszedł i należy je godnie pożegnać.
David Green zadbał o to, by rzeczywiście było to zakończenie, na jakie ta seria zasłużyła… Cóż, przynajmniej do czasu. Gdyby tylko dało się wymazać dziesięć minut kończące Finał i przemówić do rozsądku Greenowi i Dannemu McBride’owi, którzy wspólnie napisali scenariusz. Nie wiem, dlaczego ostatecznie podjęli takie, a nie inne decyzje, postanowili zboczyć z drogi rewelacyjnej kontynuacji legendarnego wręcz filmu, jakim jest Halloween z 1978 roku, na ostatniej prostej i tym samym zeskoczyli z urwiska wprost w otchłań rozczarowania. Bo tym właśnie są kończące serię sceny. Otchłanią rozczarowania, w której zaledwie jeden motyw jest niekształtnym zarysem tego, jak mógł potoczyć się finał legendy slasherów.
Nie można zabić Boogeymana
Nie można zabić Boogeymana. To jedna z fundamentalnych prawd uniwersum Halloween. Zło nie umiera nigdy. Jedynie zmienia kształt. A seria o Michaelu Myersie zmieniała go wielokrotnie.
Zazwyczaj z dość niekorzystnym skutkiem, jednak najnowsze produkcje wyreżyserowane przez Davida Gordona Greena niewątpliwie można zaliczyć do udanych kontynuacji fenomenu z 1978 roku. I wszystko byłoby cudowne. Zdjęcia oddające w nowoczesny sposób styl slasherów z początku lat osiemdziesiątych, dobrze wykreowane postaci, wysoki poziom gry aktorskiej no i Michael. Mickey nie zawodzi. Jak zwykle upiornie opanowany, bezduszny i silnie nastawiony na cel, jakim jest zabicie swojej siostry. Jednak ona pała tą samą chęcią względem niego. I choć jawnie i bez skrępowania dopinguję Boogeymanowi, tak przyznaję, że uwielbiam patrzeć na Jamie Lee Curtis w roli Laurie. Nikt inny nie mógłby zagrać tej postaci. Ona została stworzona dla tej aktorki, która notabene debiutowała, występując w pierwszym Halloween. Niesamowite, że po tylu latach nadal uczestniczy w tworzeniu tej brutalnej sadze, zachwyca, nie zwalniając, mimo upływającego czasu.
Wraz z wyświetleniem się napisów końcowych Finału zamknęła się pewna epoka w krętej historii horroru. I choć nie opuszcza mnie wrażenie, że komuś zabrakło w tym ostatecznym momencie odwagi, co przełożyło się na rozczarowujące zakończenie, to mimo wszystko najnowsze produkcje z serii Halloween uważam za udane, a mająca w tym miesiącu premierę finalna odsłona krwawej opowieści o przedwiecznym złu i walczącej z nim dziewczynie to wisienka na torcie. Problem tylko w tym, że karmelizowana, a nie wyjęta z pysznego syropu. Ogromna szkoda, bo obrany przez twórców ostatni odcinek drogi niemal zaprzepaścił sukces całości.
Tytuł w oryginale: Halloween Ends
Reżyseria: David Gordon Green
Rok produkcji: 2022
Czas trwania: 1 godzina 51 minut
Repertuar na Cinema City