Rekiny to niezwykle drapieżne ryby przerażające swoją wielkością i brutalnością. W historii ludzkości występuje wiele tragedii z ich udziałem, które zazwyczaj kończą się śmiercią człowieka. Z tego też względu są one jednym z ulubionych motywów pojawiających się w filmach grozy. Takie obrazy cieszą się dość dużą popularnością i znajdują uznanie wśród fanów horrorów i thrillerów. Najbardziej znane produkcje tego typu to z pewnością Szczęki oraz Piekielna głębia – słynne produkcje kina, o których słyszał każdy. Z biegiem lat na ekrany wchodzą kolejne obrazy – w roku 2016 pojawiła się Podwodna pułapka z Claire Holt i Mandy Moore w rolach głównych. Czy film spełnia oczekiwania widzów i dorównuje wyżej wspomnianym thrillerom?
Co czeka na nas podczas seansu? Na pewno będzie dużo wody – wiadomo – trochę krwi oraz ciemność, wszędzie ciemność. Nie radzę oglądać Podwodnej pułapki o poranku ani w środku dnia. Najlepiej będzie zasiąść przed ekranem po zmroku – to oczywiste, że taka aranżacja otoczenia nie zaszkodzi, pozwoli natomiast wczuć się w mroczny klimat. Już w pierwszych minutach widzimy scenę z wodą w roli głównej – dość zachęcająca i intrygująca swoją symboliką. Później jest coraz gorzej (bądźcie jednak cierpliwi), by na końcu wbić nas w fotel i wprawić w konsternację. Ale powoli i po kolei. O co właściwie tu chodzi?
Niebezpieczna rozrywka
Dwie siostry – Lisa i Kate – wyjeżdżają na wakacje do Meksyku i aby podkręcić atmosferę całej wycieczki, decydują się na ekstrawagancką przygodę – zamknięcie w klatce znajdującej się pod wodą w celu pooglądania z bardzo bliska żarłocznych ludojadów – rekinów. Według mnie ten pomysł jest bezmyślny, ale ludzie kochają adrenalinę wywołaną niebezpieczeństwem i czasami głos rozsądku zostaje zagłuszony przez pragnienie doznania nowych wrażeń i chwilowej przyjemności. Jednak dziewczynami kierował inny motyw, który swoją drogą okazał się niedorzeczny – chęć zaimponowania pewnej osobie. Komu i dlaczego? Tego musicie dowiedzieć się sami. Jedyny plus tej całej sytuacji, dodający jej wiarygodności, to niepewność i wątpliwości Lisy. Mandy Moore świetnie odegrała rolę przerażonej nowym wyzwaniem niezdecydowanej osoby – widać było wielki strach przenikający całe jej ciało. Jednak dziewczyna w ostateczności uległa siostrze i tak się zaczęła „przygoda” ich życia. Początkowy zachwyt szybko minął i doszło do katastrofy…
Akcja rozgrywa się powoli i dość przewidywalnie. Przez większość czasu siedziałam znudzona, a moje myśli odbiegały gdzieś indziej i ciągle sprawdzałam, ile czasu zostało do końca seansu. Z niecierpliwością czekałam na dalszy rozwój wydarzeń i coś, co mnie pochłonie lub zaskoczy. Obraz, na który patrzymy, wydaje się być jednostajny, a z pewnością jest ciemny, zdjęcia nie przykuwają uwagi – nie ma tu co podziwiać. Pewnie pomysły z wykorzystaniem rekinów już się wyczerpały i wszystkie filmy tego typu przebiegają podobnie, dlatego rozwój wydarzeń nie budził we mnie przerażenia. Wydarzenia były zbyt schematyczne, ale do czasu. W końcu stało się coś, za co chociaż trochę polubiłam ten film. Jednak droga do tego była długa.
Przeciętność i niedorzeczność
Niestety ta produkcja nie wyróżnia się niczym szczególnym. Pełno tu niedorzecznych sytuacji, ale trzeba też oddać honor twórcom, ponieważ niektóre nielogiczne mankamenty próbowali tuszować i wyjaśniać, jednak pomimo tego jest tu wiele wątków budzących wątpliwości. Scenarzysta z pewnością wierzył w naiwność widza. Ja nawet nie próbowałam dociekać, czy przedstawiane wydarzenia mogłyby zdarzyć się naprawdę. Poziom tlenu w butlach – malejący w bardzo szybkim tempie, kończy się i kończy -miałam wrażenie, że to trwa bardzo długo. Naprawdę strasznie się ten wątek przeciągał. Uniknięcie niebezpieczeństwa w ostatniej chwili – to takie banalne, że aż zrobiło się monotonnie. Brak ochoty na analizę fabuły – to był dla mnie zły znak. Nie lubię projekcji nic nie wnoszących swoim przekazem. Takich, po których obejrzeniu, szybko o nich zapominam. Podwodną pułapkę zapamiętam tylko dzięki końcowym dwudziestu minutom. To one go uratowały.
Zaskoczyć widza
Trzeba szczerze sobie przyznać, że trudno wpaść na dobry i oryginalny pomysł na scenariusz filmu, który wyróżniałby go ponad innymi tytułami. Pomimo utartych schematów i niedorzeczności, jest coś, co mi się bardzo spodobało w Podwodnej pułapce i dzięki czemu będę ją mile wspominała.
Chociaż przez większą jej część nie doświadczyłam zbyt wielu emocji, to jednak warto poczekać przeszło godzinę, by pod koniec przeżyć niemałe zdziwienie. Scenarzysta zakpił sobie z widza, ale zdecydowanie na korzyść obrazu. Taki rozwój wydarzeń był dla mnie zupełnie nieprzewidywalny i pozytywnie mnie zaskoczył. Na plus zasługują tu również efekty specjalnie i muzyka. Nie są nachalne, dobrze współgrają z obrazem i wydarzeniami. Momentami mogłyby być bardziej energiczne, jak na swego rodzaju produkcję grozy. Jednak w całości robiły dobre wrażenie.
Ten film nie jest przełomowy ani spektakularny, ale nie żałuję, że poświęciłam swój czas na jego obejrzenie – pozostawia po sobie fajne uczucie zaskoczenia.
Tytuł: 47 Meters Down
Reżyseria: Johannes Roberts
Rok powstania: 2017
Czas trwania: 1 godzina 27 minut