Za przekazanie egzemplarzy recenzenckich mang Shadows House, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Waneko.
W głosach wszystkich osób mieszkających w budynku dla dzieci słychać poprzednie życie. Ponad pięćdziesięcioro dzieci, które przebywa teraz w tym budynku, zostało sprowadzonych tu po to, by umrzeć. […] Nie mam na kim polegać, ale tak naprawdę wszyscy tutaj to ofiary. Gdy tylko przejrzą na oczy, powinni stać się sprzymierzeńcami w walce z Domem Shadow.
Shadows House, tom 7
Bez wstępu
Jeśli sądzicie, że w poprzednich tomach działo się dużo… Cóż, ja też tak kiedyś myślałem. Okazuje się jednak, że ta mnogość wątków i tajemnic arystokratycznego domu Shadow to była tylko rozgrzewka. Pierwszy raz od dawna mam problem z tym, że w fabule za dużo się dzieje.
Mam wrażenie, że schemat ten zaczął zmieniać się już w tomie szóstym, jednak najbardziej zmiana widoczna jest od siódmego wzwyż. Nagle zawiązują się frakcje, poznajemy historie postaci (do tej pory) drugoplanowych, zagłębiamy się w retrospekcje, spiski wewnątrz skonfliktowanych już grup, szpiegowanie na dwa fronty… Za dużo!
Czytelnik wytrzyma!
Nie, nie wytrzyma – format na to nie pozwoli. Tak rozbudowana, wielowątkowa oraz wielowarstwowa fabuła świetnie sprawdzi się w serii książek, bądź w serialu. Ale manga to przecież tak naprawdę rodzaj komiksu (technicznie rzecz ujmując), nie ma tu miejsca na tak rozbuchaną historię. Dialogi następują jeden po drugim, nie pozostawiając nawet chwili na przetrawienie właśnie podanej treści. Okienka wręcz nie mieszczą się na stronach, przeskakiwanie od jednych bohaterów do drugim wyrywa nas ze świata przedstawionego i psuje imersję. Od kilkunastu stron Kate i Emilico planują swoje kolejne ruchy, spisek gęstnieje, zagrożenie rośnie, a my przechodzimy na dosłownie cztery strony do owładniętego żądzą władzy Edwarda. Postaci trzecioplanowe nagle wychodzą przed szereg, fabuła cofa się nie tylko w czasie ale i przestrzeni, po pewnym czasie dosłownie wszyscy stają się ważni dla fabuły.
Część z was zapewne pomyśli: „ależ on się czepia” – i będziecie mieli rację. Drażni mnie nie tylko natłok wątków, ale też choćby styl graficzny, w którym rysowane są twarze bohaterów. Dzięki chytremu uśmieszkowi i półprzymkniętym powiekom, nie muszę się nawet zastanawiać, jakie ta osoba ma intencje. Albo mówienie dzieci arystokratów w trzeciej osobie, co wcale nie wprowadza chaosu w dialogach pomiędzy więcej niż dwoma osobami. Wszystkie te bolączki denerwują mnie tak bardzo z jednego, prostego powodu: bo to wciąż genialna historia.
No trudno
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że pokochałem Shadows House od pierwszej strony: szacunek do tego tytułu przychodzi z czasem. Do jego złożoności, wielowątkowości, stałego rozwijania bohaterów, zwrotów akcji i nawet do cliffhangerów, kończących poszczególne tomiki. Tak bardzo marudzę nad przeładowaniem akcją i poszczególnymi detalami, bo najzwyczajniej w świecie się martwię. Mam jednak nadzieję, że natłok nowych bohaterów oraz rozgałęzień fabularnych nie odstraszy fanów… a jedynie troszkę zirytuje, tak jak mnie. Choć nie zaprzeczam, z chęcią sięgnąłbym po light novel, która mogłaby nieco szerzej opisać te wszystkie wydarzenia. A póki co, pozostaje mi czekać na kolejny tom, przepełniony walką dzieci z demonicznymi arystokratami. Może w tym czasie zabiorę się za serial anime…?
Pozostałe recenzje tej serii:
Tytuł: Shadows House
Autor: so – ma – to
Gatunek: horror, dramat, tajemnica, supernatural, seinen
Wydawnictwo: Waneko