Zombie inne niż wszystkie. „Armia Umarłych” — recenzja filmu

-

Zack Snyder to reżyser, o którym prawdopodobnie słyszała większość z was. Szum medialny, jaki rozpętał się wokół tego amerykańskiego twórcy, zawdzięczamy między innymi Lidze Sprawiedliwości i niespodziewanym zmianom w jej fabule.
Przeżyjmy to jeszcze raz

Tym, którym trzeba przypomnieć, o co chodziło, streszczę w dwóch słowach jedną z większych kinowych afer ostatnich lat. Wszystko zaczęło się w 2017 roku, kiedy to Snyder ze względu na osobistą tragedię wycofał się z reżyserowania Ligii Sprawiedliwości Na jego miejsce zatrudniono  Jossa Whedona, który według wszelkich zapewnień miał kontynuować wizję swojego poprzednika, bez żadnych ingerencji. Niestety stało się coś zupełnie innego. Produkcja została tak zmieniona, że z początkowego materiału niewiele się uchowało. Fani zauważyli przeróbki, bowiem to, co powstało, zupełnie odbiegało od schematów Snydera.  Rozpoczęła się wielka światowa kampania znana jako #ReleaseTheSnyderCut, której celem było powtórne stworzenie Ligi Sprawiedliwości zgodnie z planem pierwszego reżysera.

Ledwo petycje i nawoływania fanów ucichły (w końcu Snyder Cut zostało wypuszczone w marcu bieżącego roku), a już Zack Snyder zaskoczył widzów kolejnym tworem. Tym razem powrócił do korzeni i… zombie.

Zombie inne niż wszystkie. „Armia Umarłych” — recenzja filmu
Kadr z filmu :Armia Umarłych”/Netflix Polska

 

Zjem twój mózg

Armia Umarłych to nowość, która pojawiła się na platformie Netflix 21 maja. Sama fabuła jest mieszanką tej ze Świtu żywych trupów i Złota dla zuchwałych. Dostajemy walkę z umarlakami, slashera i heist movie w jednym.

Otóż rozpętała się apokalipsa zombie. Jakimś cudem (nie wnikam) samych przemienionych zamknięto w Las Vegas. Okazuje się, że w celu całkowitego wyeliminowania zagrożenia rząd ma diabelski plan, aby na zarażone miasto spuścić bombę atomową. W skarbcu jednego z opuszczonych kasyn (no może nie do końca, bo żyją tam umarlaki) znajduje się dwieście dziesięć milionów dolarów. Pewien bogaty jegomość wynajmuje ekipę eks żołnierzy, by zdobyć tenże majątek. I chociaż przygotowany plan jest idealnie idealny, wchodzą, zabierają, uciekają, to jednak, jak można było przewidzieć, nie wszystko pójdzie zgodnie z nim.

Świeże spojrzenie na żywe trupy

Już przy swoim ostatnim filmie Snyder wyszedł poza schematy ukazywania krwiożerczych zombie. Do 2004 roku (czyli czasu premiery Świtu żywych trupów) zjadacze mózgów przedstawiani byli raczej jako powolne potwory, jakie snuły się po ulicach miast. To właśnie w jego filmie widzowie po raz pierwszy ujrzeli umarlaki jako silnych sprinterów, z którymi walka wcale nie jest taka prosta.

W Armii Umarłych amerykański reżyser poszedł jeszcze o krok dalej. Zamiast bezmyślnych potworów kierujących się jedynie zapachem ludzkiej krwi dostajemy istotny żyjące w społecznych grupach (z widoczną hierarchią), sprytne, zdolne do miłości i… pragnące zemsty. Co ciekawe, alfy zombie nie atakują bez namysłu i potrafią paktować z ludźmi.

To teraz przejdźmy do opinii

Zapowiedzi Armii Umarłych obiecywały nam, odbiorcom, niezłe kino akcji. Powinna lać się krew („po Snyderowsku”), a znane nazwiska aktorów miały wyciągnąć fabułę na wysoki poziom, nadając jej odpowiedni wymiar. Jednakże oprócz oryginalnie przedstawionych zombie, które faktycznie wyróżniły ten tytuł na tle innych, nie dostajemy raczej nic, co wychodziłoby poza utarte schematy filmowej jatki.

Zombie inne niż wszystkie. „Armia Umarłych” — recenzja filmu
Kadr z filmu :Armia Umarłych”/Netflix Polska

Bohaterowie (chociaż aktorzy ci to nie pierwsi lepsi serialowicze) nie wnoszą wiele. Odnosimy wrażenie, iż sam reżyser bardzo chciał niektórymi manewrami wzbudzić bliskie naszemu sercu emocje, takie jak na przykład miłość do rodziny, to jednak w moim odczuciu były one tak puste i pozbawione głębi, że zupełnie mnie nie ruszały. Widzieliśmy to przecież tysiące razy. Zrobione według utartego schematu, dość powierzchownie i mało przekonująco. Jest chociażby ojciec, który próbuje naprawić relacje z córką i to dla niej poświęca się, idąc do walki z zombiakami. Znane, nie?

W filmie występuje też kilku osiłków, niezależne i silne postacie żeńskie, jakiś świra i spec od łamania szyfrów i włamów – Ludwig Dieter. Jak mam być szczera, Dieter to jedyna postać budzącą sympatię widza. Reszta głównego teamu jest odbiorcy po prostu obojętna.

Jak pisałam wcześniej, sama fabuła prezentuje się prosto jak budowa przysłowiowego cepa. Nie jest ona ani specjalnie rozbudowana, ani oryginalna. Ale umówmy się, filmów Zacka Snydera nie ogląda się dla głębokich dialogów czy zapadającej w pamięć historii. Ma być po prostu krwawa rozwałka, widowiskowe ujęcia i trochę humoru — czyli wszystko to co, czego oczekujemy od niezobowiązującego kina.

Bierz popcorn i oglądaj

Armia Umarłych nie jest filmem najwyższych lotów. Ale właśnie taki miał być jego zamysł. Produkcja Snydera to dobra  i lekko odmóżdżająca odskocznia od codzienności, którą warto potraktować jako ciekawy zapychacz wolnego czasu. Po prostu oglądamy bez większych oczekiwań. Gwarantuję wam, że wtedy idealnie spełni swoją rolę. To prosta rozrywka na niedzielny wieczór, którą nawet dobrze się ogląda.

Zombie inne niż wszystkie. „Armia Umarłych” — recenzja filmu

 

Tytuł oryginalny: Army of the Dead

Reżyseria: Zack Snyder

Rok premiery: 2021

Czas trwania: 2 godziny 28 minut

podsumowanie

Ocena
6

Komentarz

„Armia Umarłych” to film, który idealnie sprawdza się w roli wieczornego, niezobowiązującego zjadacza wolnego czasu. Niestety wbrew wielkim oczekiwaniom powstał tytuł, gdzie oprócz krwawej rozwałki niewiele dostaniemy.
Weronika Penar
Weronika Penarhttps://recenzowniaksiazkowa.blogspot.com/
Z zawodu behawiorystka i badaczka kociego zachowania -  nic co kocie, nie jest jej obce. Z zamiłowania czytelniczka dobrych kryminałów i książek przygodowych, kinomaniaczka i ciągła podróżniczka. Jeśli nie biega na swojej uczelni, nie uczy studentów lub nie czyta pod kocem książek, to na pewno podróżuje, szukając swojego miejsca w świecie.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Armia Umarłych” to film, który idealnie sprawdza się w roli wieczornego, niezobowiązującego zjadacza wolnego czasu. Niestety wbrew wielkim oczekiwaniom powstał tytuł, gdzie oprócz krwawej rozwałki niewiele dostaniemy. Zombie inne niż wszystkie. „Armia Umarłych” — recenzja filmu