Jeżeli wydawało wam się, że w pierwszej i drugiej odsłonie serialu Netflixa dużo się działo, a poziom zepsucia osiągał apogeum, to lepiej dobrze zapnijcie pasy zanim zasiądziecie do oglądania trzeciej. I upewnijcie się, że rodziców nie ma w pobliżu, bo sex, drugs & no control to kwintesencja tej produkcji.
Ale żeby nie było od razu tak przerażająco, na wstępie warto zaznaczyć, że trzeci sezon Szkoły dla elity jest najbardziej wzruszający spośród wszystkich dotąd nakręconych. I chociaż w dwóch poprzednich nie dało się odnaleźć w młodych bohaterach zbyt wielu pozytywów, tak teraz skręcamy w totalnie innym kierunku – o niektórych naprawdę zmienicie zdanie.
I o ile rehabilitacja Bryce’a Walkera w trzecim sezonie Trzynastu powodów budziła raczej niesmak, o tyle tutaj na tyle dobrze poznajemy Lu, Carlę czy Guzmana, że sympatia do nich wydaje się czymś zupełnie naturalnym. Ba! Nawet Polo musiał zdobyć paru zwolenników.
Kolejna zagadka, kolejna zbrodnia
Rozpoczynamy od mocnego uderzenia – podobnie jak w poprzednich odsłonach, tak i tutaj na „dzień dobry” otrzymujemy zbrodnię, której drobne kawałki odkrywać będziemy w kolejnych odcinkach. Znamy tożsamość zamordowanego, lecz tego, kto i w jaki sposób zabił, dowiadujemy się dopiero na finiszu. Mam wrażenie, że nie wzbudza to aż tak wielu emocji, jak w przypadku zabójstwa z pierwszego sezonu i zaginięcia z drugiego, ale ten „niedobór” rekompensuje nam fabuła. Bo naprawdę dużo się dzieje!
Nie zawiodą się ci, którzy lubią amerykańskość Szkoły dla elity. Imprezy, narkotyki, łóżkowe trójkąty i totalne zepsucie – tego mamy tutaj mnóstwo. Na dokładkę otrzymujemy ścieżkę dźwiękową, która wciąż pozostaje mocnym punktem produkcji, ale tym razem najeżona jest anglojęzycznymi kawałkami.
Dla mnie ten kierunek nie był dobry – wciąż brakuje mi „hiszpańskości” w tym hiszpańskim serialu, chociaż akurat do tego problemu zdążyłam się już przyzwyczaić. Najwyraźniej taki był właśnie zamysł – aby rzeczywistość bohaterów przemówiła do młodzieży z różnych zakątków globu. I to się udało.
Skorupy pękają
Najmocniejszą stroną trzeciego sezonu Szkoły dla elity jest to, co dzieje się z postaciami i relacjami między nimi. Na pierwszy plan wysuwa się fenomenalny wątek Lu i Nadii. Absolutnie kocham „chemię” między nimi i to, jak rozpuszczona bogaczka staje się jedną z najcudowniejszych bohaterek. Wiele dobrego można napisać także o duecie Nadia/Guzman, o kwestii chorego Andera, o odkrywaniu niezależności przez Carlę, o zmianach w ojcu Nadii. Mówiąc krótko – naprawdę się dzieje! I nawet jeśli kogoś zniechęca nadmiar golizny i zepsucia, powinien być usatysfakcjonowany wątkami dramatycznymi trzeciego sezonu hiszpańskojęzycznej propozycji Netflixa.
Jako nastolatka z pewnością ekscytowałabym się czym innym niż wspomnianym dramatyzmem, ale uznajmy, że siłą Szkoły dla elity jest to, iż potrafi wciągnąć zarówno dorosłego widza, jak i młodzież. I nie mamy tutaj do czynienia z kolejnym guilty pleasure, o którym trochę wstyd mówić w gronie znajomych. Fakt, że to dość oderwany od rzeczywistości serial, ale problemy, jakie są tu poruszane – samotność, wykluczenie, niezrozumienie, wyrzuty sumienia, układy i układziki, bieda, kompleksy – to wszystko jest jak najbardziej prawdziwe i nie potrzeba mieć w sobie wielkich pokładów empatii czy wrażliwości, aby to dostrzec.
Piękna klamra
Finał trzeciego sezonu Szkoły dla elity spina całą fabułę i większość dotychczasowych wątków (halo, co się dzieje z Christianem?!) w logiczną, zamkniętą całość. W ostatnim odcinku otrzymujemy parę wzruszeń i kilka happy endów – i naprawdę na tym można by zakończyć.
No ale nie.
Ten serial to zbyt duży sukces, aby miało być tak pięknie. Dlatego na „do widzenia” twórcy serwują nam otwarcie nowych wątków, a jak wiemy z zapowiedzi – pociągnięte zostaną one przez minimum dwa zamówione już sezony. Niestety bez Lu, Carli, Nadii, Valeria i Polo.
Jaka przyszłość czeka pozostałych bohaterów? Tego jeszcze nie wiemy. Ale i tak pewnie znowu damy się temu porwać. Bo tak już na widza działa opowieść o elitarnej szkole pełnej pięknych, młodych ludzi.