Zbyt idealny. „Superman. Saga jedności: Ziemia widmo” – recenzja komiksu

-

Moje relacje z Supermanem nie należą do najbardziej zażyłych. Co prawda, zdarzyło mi się obejrzeć kilka filmów z jego udziałem (także tych nakręconych w ubiegłym stuleciu), nigdy jednak nie poczułem do Clarka Kenta większej sympatii.

Biorąc pod uwagę wspólne uniwersum, większość swych pozytywnych uczuć skłaniałem zazwyczaj ku Batmanowi. No ale, skoro nadarzyła się okazja, by zapoznać się komiksową wersją prawdopodobnie najpotężniejszego superbohatera ze stajni DC, nie mogłem jej przegapić.

Całkiem ładny

Saga jedności to bezpośrednia kontynuacja miniserii Człowiek Ze Stali. Jeśli ta informacja kompletnie nic dla was nie znaczy, bez paniki. Na szczęście znajomość przeszłości herosa, choć zapewne byłaby pomocna, nie jest konieczna. Pierwsza strona komiksu (a właściwie siódma, zaraz po tytule, autorach, oraz czterech rysunkach przedstawiających Supermana) w przystępny bowiem sposób zarysowuje nam genezę wydarzeń. Nowo narodzony Kal-El przybył na Ziemię ze skazanej na zagładę planety Krypton. Wychowany jako Clark Kent, używa swych zasilanych Słońcem mocy, by pomagać światu, przyjmując imię Superman. Po długiej walce pokonał wreszcie arcywroga, Rogol Zaraa, i zesłał go do Strefy Widmo: więzienia dla galaktycznych przestępców. Tymczasem żona i syn Supermana podróżują przez kosmos bez możliwości kontaktu z domem. I w tym właśnie momencie rozpoczyna się fabuła Ziemi Widmo. Miękka okładka tomu 1. nie obejmuje sobą zbyt wielu stron – zawiera materiały pierwotnie opublikowane w zeszytach Superman #1-6. Odpowiadają za nie twórcy mający ogromne doświadczenie w swej branży. Scenariusz stworzył wielokrotnie nagradzany Brian Michael Bendis, a warstwę graficzną (rysunki, tusz, kolory, okładki) Ivan Reis, Joe Prado oraz Oclair Albert. Gdy czyta się o dorobku wyżej wymienionych panów, ciężko nie otworzyć ust z podziwu. Dlaczego więc lektura tegoż albumu nie była dla mnie przyjemnością?

Za mocno

Z kilku powodów. Po pierwsze: kolory. Nie mogę przyczepić się do kreski samej w sobie oraz do rysunków jako takich. Są bardzo szczegółowe, dynamiczne, jasno obrazują to, co właśnie dzieje się na kartach poszczególnych stron. Walki imponują szybkością oraz rozmachem. Tło potrafi zaprzeć dech w piersi. Emocje na twarzach postaci przenikają poprzez papier, jak na dłoni pokazując strach, radość czy nawet wewnętrzne troski bohaterów. Ale te barwy… Wszystkie grafiki wyglądają tak, jakby ktoś przed wydrukiem uruchomił program komputerowy i zwiększył nasycenie o sto procent. Krew już dawno nie była tak czerwona, zęby lśniąco białe, a woda błękitna. Bardzo ciężko spotkać tutaj szarość czy półcień. Jaskrawość ta szybko męczy oczy, choć oczywiście jestem świadom, iż wielu czytelnikom paleta kolorów rodem z zeszytów Kaczora Donalda nie będzie przeszkadzać.

Po drugie: fabuła. Tu się nic nie dzieje. No dobrze, nie powinienem aż tak upraszczać: Ziemia jest zagrożona, pojawiają się kolejni bohaterowie, sceny walk są przeplatane dialogami… Historia ta jednak w minimalnym stopniu angażuje czytelnika. Rzeczy następują po sobie, ale dziury logiczne są łatane przez scenarzystę na bieżąco. A ostatecznie i tak wszyscy wiedzą, że Superman ich uratuje. I tu przechodzimy do punktu numer trzy: główny bohater. By pomóc wam zrozumieć, co mam na myśli, posłużę się cytatem ze wstępu. „[…] aby bronić rodzaju ludzkiego przed wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwami, walczyć o prawdę, sprawiedliwość i amerykańskie wartości!”. Im dalej w tom, tym mniej śmiałem się z ostatnich dwóch słów powyższego wprowadzenia. Bo taki właśnie jest Superman: chodzący ideał, kosmiczna maszyna zagłady o gołębim sercu. Nie ma nic złego w wierze w ludzką dobroć, ale jeśli to praktycznie jedyna cecha charakteru bohatera, robi się nieciekawie. Najdłuższe wątpliwości co do słuszności popełnianych czynów dotyczą pozostawienia jednego ze swych wrogów w innym wymiarze. No bo to złoczyńca, ale mi pomógł, więc może jest w nim resztka honoru…? Rozmyślania Clarka Kenta o moralności zajmują około czterdziestu procent objętości Ziemi Widmo. Drugie tyle to walka i ogólnie pojęte zagrożenie, a pozostałe dwadzieścia to retrospekcje – zdecydowanie najjaśniejszy punkt tej historii, w której możemy poznać ludzką twarz kosmity. Wychowanie dorastającego syna może przecież przerosnąć nawet herosa.

Rzut monetą

Podobno Batman jest bohaterem, „którego potrzebujemy, ale na którego nie zasługujemy”. W takim wypadku Superman to marzenie zrodzone z mieszanki ludzkiej pychy i idealizmu. Najsilniejszy i najszybszy, ale także najbardziej odpowiedzialny, rozważny, inteligentny ze wszystkich istot. Dokładnie taki, jaki człowiek chciałby być. Może jednak polubicie dalszy ciąg historii o kosmicznym obrońcy Ziemi: pomimo swoich wad, Saga Jedności ma szansę okazać się naprawdę nową erą w dziejach Ligi Sprawiedliwości. Póki co jednak, lepiej sięgnijcie po Człowieka Nietoperza. Dużo więcej w nim prawdy.

Zbyt idealny. „Superman. Saga jedności: Ziemia widmo” – recenzja komiksu

 

Tytuł: Superman. Saga jedności: Ziemia widmo

Autorzy: Brian M. Bendis, Ivan Reis, Joe Prado, Oclair Albert

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 156

ISBN: 978-83-281-4298-5

podsumowanie

Ocena
5

Komentarz

Superman jest jak pizza z ananasem. Jedni go pokochają całym sercem, drudzy znienawidzą już od pierwszych stron. Po prostu trzeba być fanem: ja jednak zdecydowanie wolę pepperoni.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Superman jest jak pizza z ananasem. Jedni go pokochają całym sercem, drudzy znienawidzą już od pierwszych stron. Po prostu trzeba być fanem: ja jednak zdecydowanie wolę pepperoni.Zbyt idealny. „Superman. Saga jedności: Ziemia widmo” – recenzja komiksu