Monarchy to jeden z najbardziej znanych na świecie gatunków motyla. Słynie on z długich wędrówek z Ameryki Północnej do ciepłych gór Meksyku i Kalifornii. Całej drogi nie przeżywa jednak żaden motyl, a cel osiągają dopiero ich potomkowie. Ta niesamowita podróż, będąca swoistym cudem natury, doczekała się uhonorowania w planszówce.
Dzięki autorce gry, Elizabeth Hargrave, mamy okazję wziąć udział w tej wędrówce. Nawet jeżeli nie jesteście fanami maślanych much (wiecie… BUTTERfly, hehe), wstrzymajcie konie. Mariposas potrafi przekonać do monarchów prawie każdego.
Kolorowy motylek
Jeżeli, drogi Czytelniku, dochodząc do tego momentu recenzji, nie wiesz jak wygląda motyl monarcha, – śmiało, wygoogluj. Dzięki temu będziesz mógł sobie wyobrazić, jak wygląda pudełko Mariposas. Większą jego część zajmuje bowiem stadko motyli, nadając charakterystycznego wyglądu. Prezentuje się to bardzo estetycznie i ciekawie. W środku znajdziemy kolorową planszę, pełną kwiatków rozrzuconych na mapie Ameryki Północnej i Środkowej. Pod nią czekają stosy żetonów roślinek w pięciu rodzajach, będących surowcami zbieranymi w trakcie gry. Każdy z graczy otrzymuje dodatkowo zestaw motylków do swojej dyspozycji. Kompletu dopełnia kilka talii kart w różnych rozmiarach. Wśród komponentów znajdziemy także przyjemne małe pudełeczka, aczkolwiek ciężko mi odgadnąć ich przeznaczenie. Ja je wykorzystuję do przechowywania posegregowanych żetonów kwiatków. Nie wiem czy takie było zamierzenie twórców, ale nie narzekam. Brakuje za to woreczków strunowych na karty, przez co są one wystawione na obrażenia w pudełku. Gra jest bardzo ładna, stonowane barwy dobrze się komponują i warstwa wizualna tworzy relaksujący widok.
Zebrać siły przed odlotem
Zasady gry są bardzo proste i przyjazne dla początkujących. Całość jest porządnie wytłumaczona w obszernej instrukcji. Bardzo podoba mi się pomysł umieszczenia edukacyjnych elementów obok zasad. Warto zwrócić uwagę na malejącą populację monarchów.
Przygotowanie do gry rozpoczynamy od rozłożenia planszy i rozdaniu każdemu z graczy zestawu startowego, składającego się z żetonów motylków, pionka do mierzenia punktów oraz początkowej ręki. Potem losujemy trzy karty celów na różne pory roku i zakrywamy dwie ostatnie. Na uboczu umieszczamy jeszcze osobną planszę, na której rozmieszczamy karty przystanku, dające nam dodatkowe punkty na koniec gry. Pozostaje wybrać pierwszego gracza i można sygnalizować zielone światło motylkowym lotniskom. Tylko sprawdźcie bagaże!
Pofruwajmy
Tury rozgrywane są zgodnie z ruchem wskazówek zegara i w zasadzie składają się z trzech czynności. Najpierw wybieramy kartę z ręki, zagrywając ją przed siebie. Blankiety pozwalają nam przesunąć nasze motylki o narysowaną na nich liczbę heksów. Jeżeli dzięki temu pupilek wyląduje na polu z kwiatkiem, zgarniamy jeden żeton tego rodzaju do kolekcji. Innym typem obszaru, na jakim możemy skończyć lot, są przystanki w miastach. Dają one, określone na położonym na tym polu tokenie, bonusy. Najczęściej są to karty z planszy przystanku. Występują one w trzech kolorach, po cztery warianty. Jeżeli posiadamy unikalny zestaw kart w jednej barwie, zyskujemy specjalny bonus, losowany na początku gry. W momencie, gdy wylądujemy na heksie sąsiadującym z ikoną trojeści, mamy możliwość rozmnożenia naszych maluchów. Płacąc odpowiednią liczbę kwiatków, umieszczamy na polu z ojcem kolejnego motylka młodszego pokolenia.
Po rozpatrzeniu efektów podróży, pozostaje nam dobrać kartę na rękę i pieczołowicie planować swoje przyszłe tury. A jest ich trochę, gra trwa bowiem przez trzy „pory roku”, w trakcie których monarchy są aktywne. Podczas każdej z nich mamy określone cele do spełnienia, opierające się zazwyczaj na umieszczeniu swoich motylków na odpowiednich polach. Zadania są tak obmyślone, by ruchy graczy symulowały rzeczywiste wędrówki owadów. Liczba tur została jednak ściśle ograniczona i trzeba dokładnie śledzić nasze możliwości, ponieważ kolejnym czynnikiem punktowanym jest wielkość stada, którym uda nam się wrócić na pole startowe. Cykl natury musi się zapętlać.
Po każdej porze roku następuje rozpatrzenie celów i podsumowanie punktów. Po upływie jesieni, gracz z największą ich liczbą zostaje zwycięzcą.
Uwielbiam motylki ?
Mariposas przypomina swoje hiszpańskie znaczenie. Jest to gra bardzo spokojna, delikatna. Ma w sobie coś uspokajającego i relaksującego. Autorka stworzyła planszówkę, która jawi mi się jako idealny przykład solidnego tytułu, czerpiącego z samego serca definicji planszówkowizmu. Mamy tu przemyślany, dobrze zaprojektowany system, który nie stawia na dziwne, pokręcone mechaniki. Pełno tu przewidywalności i łatwych do nauczenia reguł. Po zakończeniu partii pozostajemy ze świadomością zagrania w przyjemny tytuł i dobrze spędzonej godziny.
Gra jest bardzo przystępna i świetnie nada się dla nowicjuszy w planszówkowym świecie, niezależnie od wieku uczestników. Jedyny szkopuł to przekonać sceptyków, że można dobrze się bawić przy tytule o motylach. Bądź co bądź, entomologia nie jest najpopularniejszym hobby. Pozostaje mieć nadzieję, iż Mariposas zrobi wystarczającą reklamę.
Czas gry jest cudnie wymierzony. Obrywamy napisami końcowymi akurat w momencie, gdy cienkie skrzydełka motylków stają się ciężkie. Nie ma co liczyć na kolejną partię tego samego dnia, ale nie odczujemy znużenia siedzeniem nad planszą, zwłaszcza w odpowiednim towarzystwie. Tragicznym pomysłem jest jednak wyciąganie Mariposas na imprezę, zaufajcie mi.
Dochodzę do końca recenzji i przypomniałem sobie, że nie wspomniałem o interakcji między graczami. Po prostu jej nie ma, ale jakoś nie odczułem jej braku. Wydaje mi się, że zakłóciłaby ten delikatny spokój latania po kwiatkach.
Podsumowując, tytuł jest świetny. Przyjazny i prosty, genialnie nadający się na niedzielne popołudnie czy wieczór spędzony z dziećmi. Nie wznosi się na wyżyny planszówkowej kreatywności, ale jest to jedna z najcieplej wspominanych przeze mnie gier.
Liczba graczy: 1-5
Wiek: 10+
Czas rozgrywki: 60+ minut
Wydawnictwo: Albi
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Albi, więcej o grze przeczytacie tutaj.