Panie i panowie, oto Ona – jedna z najbardziej czytanych i oglądanych polskich blogerek i vlogerek – Olga z Wielkiego Buka. Od kilku dobrych lat prowadzi kanał na YouTubie oraz z godnym uwagi zapałem skrobie opinie o książkach na blogu. Uwielbia horrory, więc na jej blogu i vlogu znajdziecie całkiem pokaźną kolekcję zrecenzowanych pozycji grozy. A dziś specjalnie dla nas opowiada o tym, jak wygląda prowadzenie kanału i pisanie opinii o książkach.
Popbookownik: Zacznijmy może od spraw technicznych. Jak wygląda nagrywanie filmiku? Ile czasu na to poświęcasz i skąd bierzesz pomysły na dany „odcinek”?
Olga: Oj, to pytanie trudne i wymagające wielowątkowej odpowiedzi, bowiem… bywa różnie. Pomysłów na ogół mi nie brakuje, większości z nich nie udało mi się zrealizować, ogromne ich ilości lądują w szufladzie. To, co ukazuje się w moich filmikach i wpisach, to zazwyczaj efekt pewnego kompromisu pomiędzy moimi własnymi pomysłami, tym, czego oczekują ode mnie moi widzowie i czytelnicy, tym, co obecnie króluje w sieci lub na rynku, a kilkunastoma innymi jeszcze czynnikami. Na szczęście po ustaleniu tematu wszystko przebiega już dość płynnie. W przypadku filmików spisuję sobie z grubsza rzeczy, o których chcę wspomnieć, tworzę scenariusz i przystępuję do ich nagrywania. Sama nagrywka trwa około godziny, czasem ciut dłużej — zakładając, że mówimy tu o filmiku, który trwać będzie poniżej 10 minut. Dochodzi do tego jeszcze montaż, który kiedyś kosztował mnie całkiem sporo czasu i nerwów, a z czasem zamienił się jednak w czynność na wpół automatyczną, przez którą sunę w dość szybkim tempie.
PB: Wielki wpływ na jakość filmików ma sprzęt. Jakiego używasz i co poleciłabyś osobom, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z nagrywaniem?
Olga: Moje pierwsze filmiki powstawały na średniej jakości kamerce internetowej, „odziedziczonej” z pracy — oryginalnie kupiłam ją, by prowadzić wideokonferencje z moim zespołem, z perspektywy czasu stwierdzam, że nie nadawała się zbytnio do niczego innego. Z czasem zamieniłam ją na kolejnego webcama, nieco lepszego, nagrywającego w lepszej rozdzielczości, potem przyszedł czas na kamerę Sony… Dopiero w tym roku przerzuciłam się na aparat cyfrowy Canon PowerShot G7 X Mark II, który uzupełniam mikrofonem pojemnościowym. Na chwilę obecną mikrofonem tym jest zakupiony parę lat temu Sinn7 mPod, ale eksperymentuję właśnie z innymi opcjami.
Zauważyłam, że wiele osób rozpoczynających dopiero przygodę z YouTubem, bądź mediami wizualnymi w ogóle, fetyszyzuje jakość obrazu, chce ścigać się na jakość i ujęcia z najlepszymi. To błąd — tym większy, że mało kogo stać, by rzucić się na aparat i obiektywy, którymi pracuje taki choćby Krzysztof Gonciarz. Sprzęt, choć wyznacza pewne możliwości, nie jest rzeczą najważniejszą, szczególnie na starcie. Liczy się przede wszystkim to, co macie do powiedzenia, to, co was wyróżnia, czym chcecie się zająć i co zaoferować. Jeśli dopiero przymierzacie się do vlogowania, pamiętajcie, że dzisiejsze telefony komórkowe gwarantują jakość nagrań zbliżoną do tej, jaką jeszcze kilka lat temu zapewniłby wam wyłącznie kosztowny sprzęt… Przy odpowiednim oświetleniu można przy ich pomocy naprawdę sporo zdziałać. W skrócie: nie pozwalajcie, by brak sprzętu stanowił dla was jakąś niepokonywalną przeszkodę.
PB: Niewątpliwym atutem twoich filmików jest ich wygląd – czarno-białe, dopracowane, z oprawą graficzną. Co wpłynęło na to, że tak wyglądają Twoje recenzje i pogadanki?
Olga: Od początku starałam się podążać za zasadą, by wyróżniać się tam, gdzie mogę i potrafię. Zależało mi na opracowaniu własnego stylu, czegoś, co kojarzyłoby się moim widzom ze mną, a nie kimś obok. Dotyczyło to nie tylko strony wizualnej, ale też sposobu, w jaki konstruuję moje wypowiedzi, doboru rzeczy, na których się skupiam, mojej metodyki. Jeśli chodzi o warstwę wizualną, to ten gorset stylistyczny ostatnio lekko popuściłam, bo — przyznaję się bez bicia — po nagraniu tak ogromnej ilości materiału brak koloru zaczynał mnie już po prostu odrobinę nużyć… Obecnie trzymam się go tam, gdzie mi pasuje, gdzie indziej wpuszczając nieco barw.
PB: Od 2012 prowadzisz swojego bloga, a cztery lata temu rozpoczęłaś vlogowanie o książkach. Zarówno na stronie, jak i na kanale nowe recenzje pojawiają się niemal codziennie. Czy masz jakiś sposób na organizację czasu, dzięki któremu udaje ci się tworzyć tak regularnie?
Olga: Odkąd tylko pamiętam pochłonięcie książki dziennie nie stanowiło dla mnie większego problemu… Czasem nawet dwóch, przyjmując, że nie mówimy tu o dziełach zbyt obszernych i wymagających. Jednak za regularnością, o której wspominasz, kryje się coś jeszcze: mieszanka okoliczności i kilku pomniejszych technik, które staram się wykorzystywać w codziennym życiu. Te pierwsze łatwiej określić – pracuję we własnym mieszkaniu, w firmie, którą prowadzę wraz z ukochanym, sama wyznaczam sobie zadania, a gros moich codziennych obowiązków sprowadza się do czynności pomiędzy którymi występują całkiem spore przestrzenie wolnego czasu. Jak sama widzisz, to okoliczności wyjątkowo sprzyjające.
Co do technik, to chciałabym je jeszcze kiedyś usystematyzować i przedstawić w bardziej konkretnej formie, ale mogę Ci już teraz zdradzić najważniejszą z nich: czytam wszędzie, na wyrywki, kawałeczkami, choćby krótkimi. Nie należę do osób, które do czytania zabierają się dopiero po umoszczeniu sobie wygodnego gniazdka, o nie. Czytam wszędzie i zawsze: u lekarza, na przystanku, w autobusie, gotując, sprzątając, wypełniając dokumenty i formularze… Każdy mój dzień składa się na dobrą sprawę z setek takich pomniejszych „sprintów” czytelniczych. Dodaj do tego jeszcze audiobooki i ogólnie introwertyczne podejście do życia towarzyskiego — i wszystko staje się jasne.
PB: Porozmawiajmy trochę o Twojej pasji książkowej. Skąd się ona w ogóle wzięła? Jakie były jej początki?
Olga: Miłością do książek zarazili mnie rodzice, w domu książki były od zawsze. Najpierw rodzice czytali mi je na głos, potem dostałam młodzieńczej obsesji na punkcie tego, by móc wszystkie te historyjki i książeczki czytać samemu, więc każdą chwilę przeznaczałam na naukę czytania, aż do skutku. A potem już tak jakoś poszło. Spoglądając na siebie z perspektywy czasu, książki towarzyszyły mi na każdym etapie życia. Zmieniały się ich gatunki, ale pasja do nich trwała niezmiennie.
PB: Zbliża się powoli koniec roku 2018. Pochwalisz się, ile książek udało Ci się w nim przeczytać? Która z nich okazała się najgorszą, jaką w życiu czytałaś?
Olga: W tym roku biję swój rekord: niebawem śmignie mi 170 przeczytanych książek. Jako że szkoda mi czasu na książki, które mnie nie ucieszą, to od kilku lat dobieram tytuły dopiero po ich odpowiednim sprawdzeniu. Tegoroczną książką, która z pewnością mnie zawiodła, jest Kobieta w oknie A.J. Finna, która okazała się być zbyt przewidywalna. O pozostałych będę myśleć przy podsumowaniu roku.
PB: Czy nie myślałaś o tym, by wydać kiedyś swoją własną książkę? Jeśli tak, to o czym by ona była?
Olga: Wiele osób zadaje mi to pytanie i, oczywiście, jak każda osoba zajmująca się książkami, fantazjuję od czasu do czasu o tym, jakąż to wspaniałą historię mogłabym stworzyć i obdarzyć nią resztę blogowego i booktuberskiego światka. Jednak póki co to jedynie marzenia, na chwilę obecną nie planuję jeszcze żadnego konkretniejszego projektu tego typu.
PB: Czy spotkałaś się już z objawami hejtu w sieci? Jak sobie z nimi radzisz?
Olga: Z hejtem spotyka się chyba każdy, kto działa w internecie. Najważniejsze to zdawać sobie sprawę, że hejt to na dobrą sprawę nie nasz problem, ale hejtującego. Zawsze znajdzie się ktoś, kogo będziemy irytować, czy to sposobem wypowiedzi, czy to doborem lektur, czy ubiorem, a może jeszcze czymś innym… Najważniejsze to zauważać, że prócz hejtujących posiadamy jeszcze osoby, które autentycznie zainteresowane są tym, co mamy do powiedzenia i że to dla nich — a nie dla hejterów — robimy to, co robimy. Zawsze powtarzam też, że należy nauczyć się odróżniać hejt od konstruktywnej krytyki: ten pierwszy, choć czasami przybiera ciuszki tej drugiej, jest nam do niczego niepotrzebny i warto go izolować, zupełnie się nim nie przejmując. Krytykę zaś, nawet najbardziej bolesną, zawsze warto wysłuchać i wziąć pod rozwagę. Bo dzięki niej rośniemy i stajemy się lepsi.
PB: Lubisz czytać komentarze od swoich czytelników? Które z nich zapadły Ci najbardziej w pamięci?
Olga: Czytam wszystkie komentarze i staram się odpowiadać na jak największą ich liczbę. Stałych czytelników kojarzę po miniaturkach i nickach, co dla niektórych bywa zaskakujące. Mam całą masę ulubionych komentarzy, przede wszystkim dotyczących tego, że ktoś dzięki mnie wrócił do czytania, bądź po raz pierwszy sięgnął z własnej nieprzymuszonej woli po jakąś książkę. Natomiast komentarzem bezwzględnie najulubieńszym jest wypowiedź, którą znaleźć można pod filmikiem krytykującym Dziewczynę z pociągu Pauli Hawkins, a który rozpoczyna się słowami: Ty sama jesteś padlina… Bawi mnie niezmiennie do dzisiaj, jest również podstawą wielu kreatywnych obelg, którymi obrzucamy się czasem dla żartu z Ukochanym.
PB: Czy lubisz uczęszczać na spotkania autorskie bądź też literackie wydarzenia, jak na przykład Targi Książki? Ile autografów już udało Ci się zebrać? Przywozisz też jakieś inne pamiątki z takich specjalnych momentów w swoim życiu?
Olga: Najlepszymi pamiątkami są bezwzględnie znajomości, które udało mi się zawiązać i utrzymać z wieloma polskimi autorami. Takie imprezy to również świetna okazja, by poczuć puls książkowego świata i odkryć, jak bardzo jest on różnorodny — o wiele bardziej złożony niż wydawać mogłoby się, gdybyśmy swoje wybory czytelnicze opierali wyłącznie na nagrodach i opiniach literackiego salonu. No i rzecz najważniejsza: tego typu imprezy to również świetna okazja, by poznać własnych czytelników i widzów, nawiązać bezpośrednie kontakty, które owocują nie tylko przyjaźniami, ale i czymś jeszcze… Twarzami, do których piszemy, tworząc swoje teksty. Bo ja osobiście pisząc o tej czy innej książce, czuję czasem, że piszę do konkretnych już ludzi, konkretnych twarzy i osobowości.
PB: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę i mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda nam się pogadać, chociażby wirtualnie właśnie.
Olga: Dziękuję!
Zdjęcia otrzymaliśmy od Olgi z Wielkiego Buka