Martyna Raduchowska z wykształcenia psycholog i kryminolog, z zamiłowania pisarka. Na swoim koncie ma trzy książki: zabawną i niezobowiązującą Szamankę od umarlaków oraz jej kontynuację Demon Luster, zdecydowanie mroczniejszą powieść, a także kryminał w klimacie cyberpunku Łzy Mai. I to właśnie przy okazji premiery wznowienia tego ostatniego tytułu miałam okazję zadać pisarce kilka pytań.
Agnieszka Michalska: W księgarniach pojawiło się wznowienie Łez Mai od Wydawnictwa Uroboros. Czy nadal wróży nam Pani tak scyborgizowaną przyszłość?
Martyna Raduchowska: Może niekoniecznie już w 2037 roku, ale biorąc pod uwagę szybkość rozwoju technologii oraz kierunek, w jaki ten rozwój postępuje, wydaje się, że taka przyszłość jest całkiem prawdopodobna, a niektóre powieści science fiction z czasem będą miały coraz mniej wspólnego z fikcją, a coraz więcej z literaturą faktu. Świat Łez Mai, choć w sporej mierze budowany na naukowych przesłankach, jest oczywiście tylko jedną z możliwości – i bynajmniej nie upieram się, że najbardziej trafną – jednak pewne elementy tego świata istnieją już dziś. A ponieważ w zastraszającym tempie asymilujemy dostępne na rynku technologie i wciąż wypatrujemy nowych, rewolucyjnych rozwiązań, różnie się to może skończyć. I tylko co do jednego nie mam wątpliwości: tej machiny nie da się już zatrzymać.
AM: Czy wzoruje Pani swoje postacie na prawdziwych osobach? Przy okazji premiery Szamanki od umarlaków gdzieś przeczytałam, że Ida jest do Pani całkiem podobna. To jak to jest z Jardem Quinnem? Obawia się Pani tej całej cyborgizacji i jest jej przeciwna?
MR: Quinn obawia się technologii w wyniku traumy, jakiej doświadczył, jego wrogość to klasyczna reakcja obronna, skutek stresu pourazowego. Każdy z nas radzi sobie z konfliktami i chroni swoje ego w inny sposób, ale nie mogę wykluczyć, że gdybym przeżyła to samo, co Jared, również traktowałabym nowinki techniczne z dużą dozą nieufności, lęku i gniewu, a oswojenie się z nową rzeczywistością zapewne byłoby bardzo trudne.
Nie obawiam się cyborgizacji jako takiej i dopóki będzie dokonywana dla ratowania życia, poprawy zdrowia, przywrócenia utraconej funkcji organizmu, to moim zdaniem warto na nią czekać. Kiedy jednak rozważamy wizję świata, w którym postępująca automatyzacja rynku pracy sprawia, że aby ludzie mogli utrzymać zatrudnienie, muszą szukać sposobów na konkurowanie z maszynami, a jedynym z tych sposobów jest upgrade ciała i umysłu, wtedy sprawy mocno się komplikują. Talent, potencjał, predyspozycje, determinacja, wytrwałość w dążeniu do celu – wszystko to zejdzie na drugi plan, jeśli będzie można zwyczajnie kupić sobie pożądane cechy. W sytuacji, w której aby zdobyć źródło dochodu, trzeba najpierw mieć pieniądze, bo tylko drogie ulepszenia czynią z ciebie atrakcyjnego kandydata na pracownika, różnica między najbogatszymi a najbiedniejszymi zacznie się pogłębiać, a jak pokazuje historia, mocno rozwarstwione, niezadowolone społeczeństwo to tykająca bomba.
Poza tym jako psycholog, neurobiolog i kryminolog nie mogę nie zastanawiać się nad rozmaitymi konsekwencjami pewnych hipotetycznych ulepszeń ludzkiego umysłu. Dajmy na to, pamięci absolutnej. Jak radzić sobie z traumą, jeśli pamiętasz każdy najdrobniejszy detal strasznych wydarzeń, które cię spotkały? Co robić, gdy przeszłość nie daje ci spokoju? Wyedytować wspomnienia na mniej traumatyczne? W 2014 roku udało się tego dokonać na szczurach, więc to o czym tu mówię, to nie żadne science fiction. Jak zachować ciągłość i integralność własnej psychiki i osobowości, skoro można zmodyfikować sobie pamięć? Bo to przecież pamięć jest tym, kim jesteśmy. W takiej sytuacji zeznania świadków będą zwyczajnie bezwartościowe, dopóki nie znajdziemy sposobu na weryfikację ich autentyczności, a żeby tego dokonać, trzeba by zaglądać ludziom do głów, w znaczący sposób naruszając ich prywatność… Cyborgizacja niesie zatem ze sobą cały wachlarz problemów moralnych i etycznych, przed którymi świat nauki już teraz zaczyna nas ostrzegać.
AM: Chciałabym też zapytać o te wszystkie nowinki technologiczne, które pojawiły się w książce. Czy łatwo przychodziło Pani wymyślanie coraz to nowszych urządzeń na miarę drugiej połowy XXI wieku? Z czego czerpała Pani inspirację?
MR: Kiedy zabierałam się do pisania Łez Mai, zależało mi na tym, aby wykreować świat mocno zakorzeniony w naszej rzeczywistości, który wyrósł na dzisiejszych fundamentach, dzisiejszych teoriach i innowacjach. Niemal każda opisana w książce technologia istnieje już teraz lub została przeze mnie wymyślona w oparciu o odkrycia naukowe czy prototypy, na które natknęłam się podczas researchu: memrystory i procesory neuromorficzne, „żywe” buty z protokomórek o zdolnościach regeneracyjnych, grafenowe soczewki rozszerzonej rzeczywistości, najczarniejszy materiał na świece zwany Vantablackiem, pochłaniający niemal całe spektrum światła. Przyszłość jest teraz, choć minie pewnie jeszcze trochę czasu, zanim to zauważymy.
AM: Nie mogłabym nie zapytać o fenomenalną okładkę wznowienia Łez Mai. Czy brała Pani udział w jej wyborze, czy może w pełni zaufała Pani genialnemu Dominikowi Brońkowi?
MR: Dominik pozwala mi się wtrącać i pyta o wskazówki właściwie na każdym etapie prac nad okładką, od bardzo ogólnej wizji i surowych szkiców, aż po ostatnie detale gotowej ilustracji. O ile w przypadku cyklu szamankowego już pierwsze pomysły okazywały się strzałami w dziesiątkę, o tyle przy Łzach Mai musieliśmy się już troszkę napocić, poszukać różnych inspiracji, ugryźć temat z rozmaitych stron, zanim wreszcie stwierdziliśmy, że mamy to i Dominik może iść czynić swoją magię. Knujemy wspólnie już od 5 lat, a ja do dzisiaj nie mogę wyjść z podziwu dla jego talentu. Kiedy po akceptacji wstępnego szkicu dostaję za jakiś czas prawie gotową grafikę, za każdym razem zapiera mi dech z wrażenia, bo efekt przechodzi moje najśmielsze oczekiwania.
AM: I oczywiście na koniec obowiązkowe pytanie, kiedy możemy spodziewać się kontynuacji Łez Mai? Czy może Pani zdradzić, czy tytułowa bohaterka odegra tam znacznie większą rolę?
MR: Drugi tom ukaże się już wkrótce, wczesną jesienią tego roku. Maya z wielkiej nieobecnej i nemezis Quinna, którą była w pierwszej części, awansuje na bohaterkę pierwszoplanową, więc teraz będzie można lepiej ją poznać, zrozumieć motywy jej działań, zajrzeć do głowy. Spektrum to kontynuacja bardzo nietypowa, na pewno nie taka, jakiej wszyscy się spodziewają. Ta książka to wynik pewnego eksperymentu i nie powiem, mam teraz trochę pietra, bo o tym, czy się powiódł, zdecydują dopiero moi czytelnicy.
Serdecznie dziękuję pisarce za czas poświęcony na udzielenie odpowiedzi.
Recenzję książki Łzy Mai znajdziecie pod tym linkiem.
Fotografie: Malwina Musialska