Tłumaczenie tekstów literackich to trudna i wymagająca praca. Od jej efektów zależy, to czy czytelnicy zachwycą się książką, czy może z niesmakiem odłożą ją na półkę. Jakość tłumaczeń coraz częściej jest oceniana w recenzjach oraz różnego rodzaju tekstach związanych z literaturą. A po niedawnej „wpadce” wydawnictwa WasPos związanej z Baśniami braci Grimm – tłumaczenie i jego przygotowyanie, stało się tematem długich rozmów.
Dziś będziecie mieć okazję przeczytać wywiad z Martą Dudą–Gryc, tłumaczką literacką, współautorką przekładu serii Magnus Chase i Bogowie Asgardu Ricka Riordana.
Popbookownik: Zacznijmy może od czegoś prostego – od kiedy zajmujesz się tłumaczeniami?
Marta: Przyznawać się? Zawodowo od siedemnastu lat – zaczęłam tuż po pierwszych studiach (romanistyka). Umowy, teksty reklamowe, opisy wspaniałych wystrojów salonów samochodowych i zmysłowych sylwetek drogich samochodów… Z przekładami literatury nie miałam wtedy zawodowo nic wspólnego, poza dwiema przygodami na studiach – mój przekład fragmentu pewnej francuskiej powieści ukazał się w „Przekroju”, a dzięki współpracy uczelni z wydawnictwem Noir sur Blanc i Akademią Goncourtów przetłumaczyłyśmy – pięć nas było, ambitnych studentek piątego roku – dość słynną powieść 99 francs F. Beigbedera (polski tytuł 29,99). Później jednak tłumaczyłam przez wiele lat tylko dokumenty firmowe, techniczne i prawnicze, o, i sporo historii w kolekcjach popularnonaukowych.
Popbookownik: A kiedy wróciłaś do literatury i co było twoim pierwszym tłumaczeniem po przerwie?
Marta: Z wydawnictwami miałam kontakt przez te wszystkie lata, ale tłumaczyłam dla nich przewodniki turystyczne albo artykuły naukowe. Przepracowany człek, który w tym też czasie wrócił do czytania fantastyki, marzył, że może kiedyś zacznie dręczyć wydawnictwa swoim CV i próbkami, ale nigdy nie było na to czasu. Zresztą – co tu dużo kryć – biznes wydawniczy często, jak inne, opiera się na poleceniach współpracowników. Tak też się stało w moim przypadku – znajoma znakomita tłumaczka, Agnieszka Fulińska, poleciła mnie wydawnictwu Galeria Książki. Próbka – próbka zaakceptowana – i pierwszy przekład literacki, Młot Thora, pół na pół z Agnieszką. To nic nadzwyczajnego, takie współdzielone tłumaczenie – jeśli ktoś zwraca uwagę na stopki i nazwiska tłumaczy w książkach, nierzadko może spotkać dwa nazwiska. Było to pewne wyzwanie, owszem, bo przekład drugiego tomu cyklu, w dodatku pisarza o bardzo charakterystycznym stylu, wymagał, bym to ja przystosowała się do stylu Agnieszki. Trzeba było uważnie przeczytać pierwszy tom i zabawić się w mima stylu, a Agnieszka na wszelki wypadek przejrzała moje tłumaczenie przed redakcją. Sukces! Okazało się, że współpracuje nam się świetnie i trzeci tom (mój ulubiony) wydawnictwo już bez wahania powierzyło nam obu. Ostatni tom cyklu, 9 z dziewięciu światów, trafił już tylko do mnie, Agnieszkę przywaliły inne cykle Riordana i innych świetnych autorów, których wydaje Galeria Książki.
Popbookownik: No właśnie, Riordan – cykl o Magnusie Chasie wydaje się być trudny tłumaczeniowo, ze względu (między innymi) na jedną z postaci. Czy faktycznie to był problem i jak sobie z nim poradziłaś? [UWAGA, odpowiedź zawiera spoilery!]
Marta: Tu chyba się nie obejdzie bez spojlerów. Kiedy Alex jest dziewczyną, używałyśmy zaimków żeńskich, kiedy chłopcem – męskich. Czasem to, jak się czuła w danej scenie, nie wynikało czarno na białym z tekstu albo wskazówka znajdowała się pod koniec rozdziału – musiałyśmy zwracać na to dużą uwagę. Na szczęście to Agnieszce trafił się rozdział z problematycznym zaimkiem „they”… Obeszła to raz przez omówienie, gdy Magnus się zastanawia nad zaimkami, których można używać do określania osób takich jak Alex, a raz, gdy Alex stwierdza, że nie życzy sobie być nazywana „they”, udało się zastosować Dukajowe „onu” (co uważam za świetny zabieg tłumaczeniowy – mrugnięcie okiem do czytelnika znającego Dukaja przynajmniej ze słyszenia).
Popbookownik: Miałam okazję przeglądać to tłumaczenie i muszę przyznać, że mi też podobało się to rozwiązanie. Szczególnie że język polski jest w wypadku takiej płynności nieco trudny – w przeciwieństwie do angielskiego, nie bardzo możemy sobie pozwolić na unikanie form osobowych. Problem z Alex, czy raczej zaimkami, których używa, to chyba nie jedyna trudność? Riordan pisze książki mocno zanurzone w mitologiach, czy ma to wpływ na poziom trudności pracy, jaką musi wykonać tłumacz?
Marta: Riordan jest tak niezwykłym pisarzem książek dla dzieci i młodzieży m.in. dlatego, że do upadłego bawi się motywami mitologicznymi. Oprócz szerokiej wiedzy ogólnej każdemu tłumaczowi potrzebna jest też umiejętność wyszukiwania informacji. I nie inaczej jest z przekładami Riordana. Wykorzystuje przecież także mniej znane postacie z mitologii, a cykl o Magnusie jest oparty na mitologii ludów nordyckich, mniej u nas znanej niż grecka czy rzymska. Szukanie informacji o tych postaciach i nawiązaniach do mitów zabiera czas… A niekiedy okazuje się, że jakaś nazwa własna występuje po polsku w kilku wersjach. Którą wybrać? Oczywiście na pierwszym miejscu stawiałyśmy przekłady Eddy – poetyckiej i prozaicznej, ale głos decydujący miała wspaniała pani redaktor, Katarzyna Kolowca–Chmura. Nie zapominajmy o ciężkiej pracy redaktorów! To oni cyzelują wszystkie książki, które czytamy.
Popbookownik: Ano właśnie, redaktorzy i korektorzy to ważne trybiki w machinie wydawniczej. W jaki sposób przebiega relacja tłumacza z takim zespołem? Zawsze redaktor ma ostatnie słowo?
Marta: Nie, nie zawsze. Często słyszy się teraz narzekania czytelników na jakość przekładu i ogólnie na jakość redakcji. Prawdą jest, że wiele wydawnictw oszczędza na jednym i drugim, zdarza się, że nie ma w ogóle redakcji, tylko korekta (!). Jest jednak nadal wiele dobrych wydawnictw, które do procesu redakcyjnego podchodzą bardzo poważnie. Pamiętam mój zachwyt, gdy zobaczyłam, jak to wygląda w Galerii Książki, bo miałam bardzo negatywne wcześniejsze doświadczenia z dwoma innymi wydawnictwami (gdzie ostatnie słowo miał redaktor, który zmieniał tekst według własnego widzimisię, wprowadzając np. do przewodnika napisanego przeze mnie… błędne opisy topograficzne).
Gotowy przekład przesyłany jest do redaktora. Po pierwszej redakcji wraca, często z komentarzami i pytaniami, do tłumacza, który akceptuje – lub nie – zmiany. Następnie znów wraca do redakcji, parę ostatnich pytań… Dopiero potem jest korekta. A, a wydawnictwa publikujące teksty popularnonaukowe albo na przykład komiksy Star Wars oddają przekłady do konsultacji specjalistom.
Popbookownik: Wracając jeszcze na moment do przekładu Magnusa – czy teraz, po pewnym czasie, jest coś, co chciałabyś przetłumaczyć inaczej, bo na przykład– dowiedziałaś się czegoś więcej o mitach?
Marta: Raczej nie. Przy przekładzie Magnusa wyjątkowo miałam dużo czasu, by się przygotować – czytałam mitologię i Eddy po polsku, zaglądałam do opracowań naukowych. Udało się też wychwycić rozmaite nawiązania do historii i popkultury anglosaskiej (głównie amerykańskiej), których w tym cyklu dostatek (świetna zabawa dla tłumacza – wymyślanie takich odpowiedników nawiązań do mało znanych faktów czy zjawisk kultury, by były zrozumiałe i zabawne dla polskiego czytelnika). Oczywiście zawsze można byłoby coś jeszcze poprawić lub zrobić inaczej – dlatego powstają różne przekłady tych samych książek.
Popbookownik: Czy jesteś w stanie sobie przypomnieć jakiś przykład tego dostosowania książki do polskiego czytelnika?
Marta: Podam dwa przykłady, najbardziej typowe. Jeden polega na zamianie nawiązania do zjawiska kultury na inne – w tym przypadku tytułu piosenki nieznanej raczej polskiemu czytelnikowi, na inny tytuł, powszechnie kojarzony. W Statku umarłych tytuł rozdziału jedenastego w oryginale to: My Sword Takes You to (Dramatic Pause) Funkytown. Trzeba było coś z tym zrobić – poza fanami muzyki z przełomu lat 70. i 80. nikt w Polsce chyba nie zna tej piosenki. Ale wszyscy znają Beatlesów! W dodatku istnieje taka ich piosenka, która nie dość, że jest bardzo popularna, to jeszcze pasuje do podwodnej scenerii tego rozdziału. Tak powstał tytuł Mój miecz zdradzi ci (tu dramatyczna pauza), że wszyscy mieszkamy w żółtej łodzi podwodnej. Można też czasem się pobawić i dodać tu i ówdzie humor nieobecny w oryginale – takie zabiegi równoważą miejsca, w których przełożenie dowcipu okazało się jednak niemożliwe (lub dowcip nie jest jednak tak zabawny, jak w oryginale). Przykład z 9 z dziewięciu światów: tytuł rozdziału 4 Alfheim. Speaking of trolls stał się po polsku mrugnięciem okiem do miłośników łączenia słoni z Polską: Troll a sprawa alfheimska.
Drugi przykład to gra słów – często wymagająca zamiany w przekładzie na inną grę słów. A w 9 z dziewięciu światów zdarzyła się jednocześnie prosta i skomplikowana gra słów. Popatrzmy:
<<[Thor trenuje do maratonu przez dziewięć światów, ze słuchawkami na uszach] Heimdall tapped his ears. „He’s listening to rock.”
„Rock 'n’ roll?”
„No, just rock. Boulders, gravel, stones.” Heimdall paused. „Or did he say the Stones?”>>
Rock, rock 'n’ roll, Rolling Stones – trzeba znaleźć inną nazwę zespołu, inny gatunek muzyczny o podobnej nazwie – skały i kamienie tu się nie sprawdzą, Mick Jagger też nie. I to jeszcze taki, by miał jakiś, jakikolwiek związek z Thorem. Jaki?…
<<– Słucha metalu. – Heimdall poklepał się po uszach.
– Muzyki metalowej?
– Nie, metalu. Rudy żelaza, rudy miedzi, ołowiu… – Heimdall przerwał. – A może powiedział: „Metalliki”?>>
Popbookownik: Z tego, co opisałaś, chyba najbardziej podoba mi się troll zajmujący miejsce słonia. No dobrze – Riordan, póki co, zostawił Magnusa w spokoju i dręczy innych swoich bohaterów. A ty? Możesz uchylić rąbka tajemnicy, czym teraz się zajmujesz?
Marta: Niedawno ukazał się mojego przekładu Lalkarz z Krakowa, piękna baśniowa opowieść o… drugiej wojnie światowej w Krakowie, przyjaźni, nienawiści, śmierci i życiu. Jedna z tych książek dla dzieci, które podobają się dorosłym. A już niebawem ukażą się Pozłacane wilki, autorstwa Roshani Chokshi – powieść fantasy osadzona w realiach 1889 roku paryskiego bon ton, w świecie, który znamy z historii, ale nie do końca – część ludzi w tym świecie ma pewne niezwykłe umiejętności, będące zasługą – jak się uważa – fragmentów wieży Babel, rozsianych po kontynentach. Książka bawi się także, jak u Riordana, motywami mitologicznymi – ale tu znajdziemy elementy różnych kultur, nie tylko europejskich. Obsada też jest nietypowa – w zespole, hmm, sympatycznych oszustów (skojarzenia z serialem Leverage będą tu na miejscu) – mamy ludzi różnego pochodzenia i tylko jedną białą postać – Polkę Zofię, z pochodzenia Żydówkę (przy okazji – ciekawam, kto wyłowi w jej historii nawiązanie do historii młodziutkiej Marii Skłodowskiej). Różne pochodzenie, różne problemy z tym związane – nie są one głównym tematem książki, bo jest to przede wszystkim powieść fantasy i przygodowo–sensacyjna, ale są stale obecne, wpływają na różne wybory bohaterów, na to, kim są. Podoba mi się takie podejście do różnorodności – ona po prostu jest obecna w tym świecie, w sposób naturalny; traktowana przez inne postacie obojętnie lub wrogo – po prostu tam jest, ma tam swoje miejsce. Byłam zachwycona inną książką tej samej autorki – powieścią dla dzieci Aru Shah, właśnie z tego samego powodu – główna bohaterka pochodzi z Indii, jest Amerykanką, ale jednocześnie jest głęboko zanurzona w kulturze indyjskiej i to wśród indyjskich bogów mają miejsce jej przygody. Oby więcej takich wciągających, zabawnych książek „do czytania”, wykorzystujących elementy innych kultur, nie tylko europejskich.
Popbookownik: Z tego, co opisujesz, szykuje nam się bardzo ciekawa lektura! Z pewnością po nią sięgnę, gdy tylko wyjdzie (15 stycznia na świecie, polska data premiery jest jeszcze nieustalona). Na zakończenie chciałabym cię zapytać o jeszcze jedną rzecz – czy jest jakiś tekst literacki, który chciałabyś przetłumaczyć?
Marta: Literacki, ha. Wymarzoną przygodą byłoby tłumaczenie… komiksów Jamesa Robertsa z cyklu Transformers: More Than Meets The Eye. Tylu wspaniałych gier słownych, nawiązań kulturowych i rozmaitych rejestrów i stylów językowych co tam ze świecą szukać w innych komiksach (choć zaraz pewnie napadnie mnie jakiś fan innych serii komiksowych, których nie znam). Miło byłoby, gdyby przekłady komiksów w Polsce się opłacały i gdyby tłumaczono wartościowe rzeczy, podchodząc do tego przekładu profesjonalnie. Prawda jest taka, że my, tłumacze, którzy z tej pracy się utrzymujemy, rzadko możemy sobie pozwolić na przebieranie w propozycjach. Czasem tak – ale nie zawsze. Ja miałam szczęście – trafiłam w końcu na wspaniałe, rzetelne wydawnictwa, tłumaczę książki i komiksy związane z moimi zainteresowaniami (fantastyka, Star Wars)… Ale żeby wesprzeć wszystkich, którzy chcieliby w przyszłości spróbować tego zawodu, powiem jeszcze, że każde tłumaczenie, nawet nudne, nawet tłumaczenie złego romansu, rozwija tłumacza – ćwiczymy różne style, różne sposoby myślenia, wynajdujemy informacje, których z własnej woli nigdy byśmy nie szukali (przędzalnie w XIX wieku w Anglii? Szczegółowe zasady rajdów samochodowych? Jacyś przedziwni bogowie hinduscy? Spirala logarytmiczna?) – bomba, dajcie mi więcej. W pracy tłumacza wszystko może być ciekawe.
Popbookownik: Dziękuję ci bardzo za rozmowę! Mam nadzieję, że znajdzie się okazja do kolejnej.