Wymarzony ideał. „Encased” – recenzja gry

-

Do gier udostępnionych szerokiej publiczności jeszcze przed ich ostatecznym opublikowaniem mam stosunek wysoce ambiwalentny. Rozumiem, że to bardzo prosty, a zarazem efektywny sposób na szybkie znalezienie błędów oraz nieścisłości w algorytmach programu. W dodatku testerzy zazwyczaj pracują na zasadzie wolontariatu, więc jest to ogromna oszczędność dla wydawcy. Jednakże z drugiej strony, twórca nie powinien wystawiać swojego dzieła na światło dzienne, jeśli wciąż istnieją wątpliwości pewności, jak ostatecznie ma ono wyglądać. Umieszczenie gry we wczesnym dostępie nie dość, że umożliwia ocenę jej zawartości ludziom, którzy nie zawsze są w tej dziedzinie kompetentni, to mogą swą niekompletną zawartością zniechęcić potencjalnych klientów. 
Wielka niewiadoma

Zanim zacznie się oceniać dziecko, należy najpierw rzucić okiem na rodziców: przyjrzyjmy się więc ludziom odpowiedzialnym za Encased. Produkcją pokierowało Dark Crystal Games i choć to jego pierwsze dzieło, jest z niego nad wyraz dumny, promując je i zachwalając na każdym kroku. Większe doświadczenie w branży ma wydawca, Black Tower Entertainment, jego dorobek jednakże też nie powala: na dotychczasowej liście osiągnięć znajduje się niewielki, dwuwymiarowy rougelike z elementami RPG oraz bardzo ciepło przyjęty przez graczy Sin Slayers, zbliżony mechaniką i tematyką do poprzedniej produkcji. Budzących nadzieję, kolorowych fajerwerków brak zwłaszcza, jeśli spojrzy się na tekst reklamujący Encased na platformie Steam: 

Gra nawiązuje swoją zawartością do takich klasyków gatunku jak pierwsze dwa Fallouty, Baldur’s Gate czy Divinity: Original Sin. 

Czyżby ktoś uważał, że potrafi zrobić lepszego postapokaliptycznego RPG-a niż Bethesda? No ale jak się mierzyć, to z najlepszymi w branży. I choć to dopiero wczesny dostęp, prognozy są… obiecujące?

Wymarzony ideał. „Encased” – recenzja gry
Screen z gry
Morze cierpliwości

Zanim jeszcze Encased zaprezentuje swe menu główne, oczom gracza ukazuje się swoista linia czasu produkcji. W czytelny sposób informuje nas ona o obecnej fazie gry – już nie w fazie beta, ale jeszcze nie w trakcie ostatecznych poprawek. Krótko mówiąc, early access trwa w najlepsze, a klienci muszą płacić za niedokończony produkt. 

Nie narzekam jednak zbyt głośno, bo twórcy ewidentnie pracują nad swym dziełem, a nie tylko udają, że coś robią. Dość obszerne aktualizacje (listy zmian i poprawek były naprawdę długie) zaskoczyły mnie kilkukrotnie, a stałym elementem interfejsu podczas rozgrywki jest mała, biała koperta. Po jej kliknięciu, w każdej chwili możemy wysłać wiadomość do producenta, zgłaszając konkretny błąd bądź zasugerować jakiegoś rodzaju usprawnienie. Ale nie wybiegajmy zbytnio w przyszłość – zanim rozpoczniemy naszą przygodę w nieznanym, postapokaliptycznym świecie, spędzimy na wprowadzeniu fabularnym oraz tworzeniu postaci około godziny. Ale ostatecznie to RPG, więc w tej kwestii nie wypada marudzić. Nie jestem jednakże w stanie powstrzymać się od odrobiny zdrowej, twórczej krytyki. Prolog to zestaw naprawdę świetnie wyglądających grafik, pojawiających się jako tło dla głębokiego głosu narratora, opowiadającego o przedstawionym świecie. Mam tylko jedno ale – dłuży się on niemiłosiernie. Po kilku minutach trudno mi było utrzymać skupienie, a przecież właściwa rozgrywka nawet się jeszcze nie zaczęła. Całość tego sennego wywodu można streścić w dwóch lub trzech zdaniach. 

W 1971 roku na jednej z piaszczystych pustyń Afryki znaleziono tajemniczą kopułę, spadek po kosmitach lub nieznanej cywilizacji. I choć po wejściu pod nią nie można było już z niej wyjść, ludzie z całego świata zebrali się wokół niej, tworząc miasto Cronus. Wtedy jednakże nie wiedziano jeszcze, że nadzieja na rozwój technologiczny zostanie zburzona i zastąpiona śmiercią i cierpieniem.

I to właściwie wszystkie istotne informacje, jakie powinien posiadać gracz, włącznie z paskudnym spoilerem o końcu świata. Bo ten jeszcze nie nadszedł, a nasz bohater udaje się na miejsce odkrycia pełen wiary w cywilizacyjny postęp. Zanim jednak legnie ona w gruzach, musimy wybrać klasę naszej postaci… i postarać się przy tym nie ziewać. Po ustaleniu wyglądu, płci oraz wieku, pora na decyzję: żołnierz, więzień zesłany na resocjalizację, naukowiec, inżynier lub… menadżer/zarządca. Przyznaję się, poszedłem po linii najmniejszego oporu i kliknąłem pierwszą opcję, mając nadzieję szybko sięgnąć po broń. Jeszcze tylko przydzielenie i przyporządkowanie według stopnia ważności punktów umiejętności oraz zdolności, znalezienie przycisków, które za to odpowiadają… i po zaledwie pół godziny możemy zaczynać grę. Cronusie, nadchodzę!

Wymarzony ideał. „Encased” – recenzja gry

Daleki blask akcji

Jeszcze nie. Najpierw kwadrans klikania w opcje dialogowe podczas konwersacji z pozostałymi pasażerami statku. Rozmowy te miały naprawdę marginalne znaczenie, służyły chyba jedynie przedstawieniu innych klas niż wybrana przez gracza. Wreszcie, po ponownie zbyt długim wstępie, opisującym stację badawczą, oraz wyborach typu: spójrz przez okno w lewo/spójrz przez okno w prawo, wsiadamy do windy i zjeżdżamy pod ziemię. Otrzymujemy władzę nad naszą postacią i mamy możliwość (po blisko godzinie) ujrzeć rozgrywkę. A ta jest… ładna. Naprawdę. Od razu przypomina się Fallout 2 – ten klimat świata, ciemne kolory, izometryczny widok i tak dalej. Oczywiście rzuca się w oczy postęp graficzny, ale skojarzenia i tak pozostają. Sterowanie jest banalne, dokładnie takie, jak powinno być. Myszka, klawisze do obrotu kamery, dla czepialskich także możliwość ruchu za pomocą strzałek lub WSAD. Do wszystkich opcji mamy dostęp z interfejsu gry, a jego złożoność, niestety, momentami przytłacza. Twórcy Encased nie przejmowali się się samouczkiem, do każdej z funkcji musimy dojść sami, metodą prób i błędów, co znowu pochłania masę czasu. Dość powiedzieć, że po pierwszej (oczywiście wygranej przeze mnie) bójce, przez kilkadziesiąt minut błąkałem się po piętrach stacji, szukając sposobu na uzdrowienie. Zapewne poszłoby mi szybciej, gdyby twórcy zaimplementowali minimapę. A tak, ciągle zaglądałem do dziennika, by przeczytać szczegóły obecnego zadania i sprawdzić każdy korytarz, szukając ścieżki prowadzącej do celu, po drodze oczywiście przyjmując masę dodatkowych questów przeszukując szafki i skrzynie (zabrałem nawet ziemię i niedopałki papierosów z kwiatka) oraz trafiając do miejsc, w których z pewnością nie powinienem się pojawić, mając tak niski poziom.

Wymarzony ideał. „Encased” – recenzja gry
Screen z gry
Za bardzo

Fabuła, na szczęście, w pewnym momencie (bez spoilerów) gwałtownie przyśpiesza i rozwarstwia się na wiele wątków, niestety potwierdzając tym ogólną tezę: twórcy Encased przedobrzyli. Chcieli stworzyć RPG-a idealnego, czerpiąc więc z konkurencyjnych, ikonicznych wręcz, produkcji, wyeksponowali podstawowe cechy gry do maksimum. Ze wszystkimi NPC-ami można porozmawiać, choć, tak naprawdę, tylko część ma coś sensownego do powiedzenia. Mnogość opcji dialogowych jest bez sensu, jeśli większość blokuje klasa naszej postaci, a reszta prowadzi do zbliżonych rozwiązań. Każdy śmieć można podnieść, każdą szufladę przeszukać, każdy szpargał sprzedać: w pewnej chwili zmieniłem się z żołnierza w złomiarza. Interfejs przesłania ekran swym rozbudowaniem, poziomem skomplikowania nie sprzyja odbiorcy, a wręcz go odstrasza. Zatwardziali fani eksplorowania postapokaliptycznego świata będą wniebowzięci, spędzając długie godziny na przeszukiwaniu najmniejszych zakamarków każdej lokacji. Reszta graczy… niekoniecznie.

Wymarzony ideał. „Encased” – recenzja gry

  • Bardzo klimatyczny świat,
  • Przyjemna dla oka grafika,
  • Intuicyjne sterowanie,

 

Wymarzony ideał. „Encased” – recenzja gry

  • Zapętlona oprawa dźwiękowa,
  • Poziom skomplikowania interfejsu,
  • Gra wciąż jest we wczesnym dostępie, wymaga wielu poprawek,
  • Wymagany angielski na poziomie zaawansowanym.

podsumowanie

Ocena
5

Komentarz

„Encased” to dobra produkcja w swoim gatunku. Początkujący gracze mogą bardzo szybko odbić się nie tyle od jej poziomu trudności, co złożoności. Warto jednakże dać jej szansę, trzeba tylko uzbroić się w ogromne pokłady cierpliwości.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

1 komentarz

Popularne w tym tygodniu

„Encased” to dobra produkcja w swoim gatunku. Początkujący gracze mogą bardzo szybko odbić się nie tyle od jej poziomu trudności, co złożoności. Warto jednakże dać jej szansę, trzeba tylko uzbroić się w ogromne pokłady cierpliwości.Wymarzony ideał. „Encased” – recenzja gry