Mads Mikkelsen to taki filmowy Midas: czego się nie dotknie, to zamienia w złoto. 55-letni aktor jest obecnie w szczytowym momencie swojej kariery, gra dużo i w dobrych filmach. Utalentowany, przystojny, charyzmatyczny. Czego można chcieć więcej?
Ostatnimi czasy mogliśmy zobaczyć go w Arktyce, Ruchomym chaosie czy Oskarowym Na Rauszu. A teraz w kinach niedawno pojawił się w Jeźdźcach sprawiedliwości – najnowszym obrazie Andersa Thomasa Jensena, duńskiego reżysera i scenarzysty. Czy tytuł ten, jak jego poprzednicy, trafi na listy superprodukcji i na długo pozostanie w głowie widza?
Cóż, odpowiedź nie jest oczywista. Bo chociaż od czasu, gdy obejrzałam omawiany tu film, minęły dwa tygodnie, to wciąż nie jestem pewna, co konkretnie myślę o tej nowości. Nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć, że był dobra, ale też nie twierdzę, że zła. Dla mnie najlepiej określa go słowo „specyficzny”.
Dwa słowa o fabule
Zaczyna się niewinnie — od kradzieży roweru, która prowadzi do katastrofy kolejowej i śmierci pewnej kobiety oraz cudownego przetrwania jej córki, Mathilde.
Mężem tragicznie zmarłej jest główny bohater całej historii: Markus (Mads Mikkelsen), zawodowy żołnierz, który w momencie tego nieszczęśliwego wydarzenia przebywał na misji z dala od domu. Planowo miał pozostać na niej dłużej, ale wraca, by zająć się nastoletnią córką. Jednak to, co dobrze sprawdzało się w armii, niekoniecznie zdaje egzamin podczas opieki nad własnym dzieckiem. Markus nie potrafi porozumieć się z Mathildą, wspomóc jej w żałobie i źle czuje się w roli jedynego rodzica. Małomówny, surowy, niewyrażający emocji nie jest idealnym ojcem.
Konflikty w rodzinie rosną z dnia na dzień; córka upiera się, że śmierć matki nie była przypadkiem. A przecież zdaniem policji ślady wskazują wyraźnie na wypadek. Markus zaczyna podzielać podejrzenia Mathilde, gdy do drzwi ich domu puka Otto — ocalały z wypadku geniusz matematyczny. Nieznajomy wraz z dwójką ekscentrycznych przyjaciół przekonują go, że katastrofa pociągu była starannie zaplanowanym zamachem. Kiedy udaje im się zebrać dowody, pozostaje tylko jedno: krwawa zemsta!
Co my tu mamy
Przewidywalne kino, w którym męska grupa szuka odwetu to coś, co pojawia się w olbrzymiej liczbie tytułów. Jensenowi jednak daleko do konwencjonalnych pomysłów. Jego produkcja zaskakuje, szokuje, a same zwroty akcji są dość nieoczywiste. Jednak to wszystko powoduje też pewien zgrzyt.
Problem z Jeźdźcami sprawiedliwości jest taki, że zbyt dużo gatunków filmowych zostało w nim zmieszanych razem. Za dużo srok pochwycono za ogon. Mamy kryminał, akcyjniaka, ale także dramat i elementy groteskowej komedii. Za dużo naraz, przez co nie wiedziałam, jakie konkretnie emocje powinny mi towarzyszyć podczas poszczególnych scen.
Były momenty, które odbierałam jako „zabawne”, ale wybuchanie na tych scenach śmiechem było niewłaściwe. Bo czy powinniśmy żartować z życiowym traum, nawet jeśli są przerysowane do granic możliwości? Sama nie wiem.
W Jeźdźcach sprawiedliwości trauma goni traumę. Każda z postaci ma jakiś problem lub kompleks, a główny bohater cierpi na zespół stresu pourazowego (PTSD). Po stracie żony Markus nie radzi sobie z napadami agresji i wszystkie sprawy rozwiązuje poprzez przemoc i brutalność. Jego córka, Mathilde, z jednej strony pragnie akceptacji ojca, a z drugiej boryka się z traumą po odejściu bliskiej osoby. Także Otto, jak i jego koledzy, Lennart i Emmenthaler, doświadczyli różnych tragedii.
Tych nieszczęść było jednak odrobinę zbyt dużo, a co za tym idzie, mamy do czynienia ze zbyt dużą liczbą nic niewnoszących wątków w jednym filmie. Miałam wrażenie, że całość poszła w kierunku „komu jest gorzej”, zamiast skupić się na konkretnym problemie i pokazać sposoby radzenie sobie z nim.
To chyba jednak nie dla mnie…
Technicznie to dobry film: ciekawie nakręcony, dynamiczny, „brudny”. Całość uzupełniają piękne zdjęcia Skandynawii i budująca klimat muzyka, subtelna i zagadkowa. Gra aktorska jest po prostu cudowna i nikomu z bohaterów nie mam zupełnie nic do zarzucenia.
Jednak to nie wystarczy, by okrzyknąć dzieło Jensena tytułem roku. Jeźdźcy sprawiedliwości to film dość nierówny. Zbyt szybkie przeskoki z dramatu poruszającego ciężkie tematy do groteski wyśmiewającej przypadłości bohaterów zupełnie mi nie pasowały.
Odniosłam wrażenie, że całość miała ukazać widzowi traumy w sposób łatwy do przełknięcia, a jednocześnie zostawić go zamyślonego nad poruszanymi wątkami, jednak niektóre żarty zdecydowanie niwelowały starania reżysera.
Czy warto obejrzeć?
Na pewno. Bo jest to film ciekawy w swoim zamyśle i dobrze wykonany. Tak dziwny i nieoczywisty, że każdego z nas zostawi z czymś zupełnie innym. Warto się przekonać, jak samemu odbierzemy Jeźdźców sprawiedliwości.
Reżyseria:Anders Thomas Jensen
Rok światowej premiery: 2020
Czas trwania:1 godz. 56 min.