Moda na symulatory wybuchła już parę ładnych lat temu, ale przez długi czas dotyczyła ona kóz, farm, jakichś pojazdów, przedmiotów, kromek chleba i wielu innych (aż po kontrowersyjne pomysły, które ludzi w pewnym wieku i z większymi pokładami wrażliwości wprawiały w zażenowanie). Zdarzały się w tym świecie idealne odwzorowania realiów, jak i delikatnie dopasowane do dynamiki i grywalności tytuły, będące dość luźnym odzwierciedleniem rzeczywistości historycznej. Na szczęście taką grą nie jest Tannenberg, wydany przez dwie firmy, a mianowicie BlackMill Games i M2H w 2019 roku na Steam, a teraz przeniesiony na konsole PS4 i XBOX ONE wraz z premierą nowej mapy.
Co to za czas, co to za miejsce?
W grze stajemy do walki na froncie pierwszej wojny światowej na terenach Europy Wschodniej i ze względu na tematykę – co jest dość oczywiste – nie znajdziemy tu żadnej fabuły i kolorowych wodotrysków. Dostajemy za to do ręki wiernie odwzorowaną broń i ruszamy do boju z innymi graczami, na długie rundy. Nie mamy możliwości sztucznego podnoszenia naszych zdolności czy zdobywania skilla, a jedyne doświadczenie, jakie uzyskamy, to nasza prywatna skuteczność operowania padem, cierpliwość i bystrość, a także spryt i umiejętność pracy w zespole.
Nie znajdziemy w Tannenbergu także szarżujących kamikadze i skaczących dookoła drzewa małp. I absolutnie nie jesteśmy w stanie samodzielnie przetrzebić oddziału wroga. Każde wystawienie głowy zza okopu czy osłony na polu walki może skończyć się tragedią. Każdy oddany przez nas strzał jest na wagę złota, a każde pudło zmniejsza szanse na przeżycie w bezpośrednim starciu. Przeładowanie broni długiej po pojedynczym strzale zajmuje dłuższą chwilę, a uzupełnienie całego bębenka rewolweru trwa wręcz wieczność (serio, kiedy ułamki sekund decydują o twoim życiu, to wszystko wydaje się ciągnąć w nieskończoność!).
Tytuł ten, ze względu na realizm, opiera się na modelu jednego celnego trafienia i bywają momenty, że draśnięcie przez przeciwnika jest naszą nadzieją na przetrwanie i wygranie starcia. Wojenna i szara kolorystyka krajobrazu w parze z ciemnymi mundurami nie ułatwiają nam jednak zadania. Czasami dojrzenie skradającego się przeciwnika wymaga skupienia wzroku w jednym punkcie i telewizora powyżej pięćdziesięciu cali, albo chociażby nosa przed samym ekranem. Zdarzają się także liczne pomyłki, które kończą się tak zwanym „przyjacielskim ogniem”, co całkowicie zdradza naszą pozycję znajdującym się w pobliżu wrogom.
Warto wiedzieć, że gra oprócz trybu online posiada też możliwość pojedynkowania się z botami, co wcale nie jest żadnym ułatwieniem. Sztuczna inteligencja zachowuje się praktycznie jak żywi gracze i potrafi zaskoczyć, choć zdarzają się jej totalnie nienaturalne ruchy. I chociaż wariant online dostarcza większych emocji, to dla zapalonego miłośnika ówczesnych wojsk jest dobrą alternatywą na czas awarii internetu.
Nie ma lekko
Można by powiedzieć, że Tannenberg to doskonały symulator i choć na początku nieco przeraża swoim poziomem trudności, to wciąż w niego gramy. Nie chcę, ale zagram. Zagram, bo może dziś odeprzemy atak oddziałów przeciwnika, bo może odkryję coś nowego. Może dziś trafię na graczy, którzy utrzymają się w zwartej kupie, albo będę musiała liczyć na pełzanie między osłonami. Nie ma tu dynamiki rodem z nowoczesnych strzelanek, ale są ciekawe starcia, bo w końcu to my tworzymy historię w tej grze.
Co ważne, w Tannenbergu nie dostajemy gotowego samouczka. Do wszystkiego musimy dojść sami, zupełnie jakbyśmy byli wyszkolonymi żołnierzami z tamtego przedział czasowego. Nie wiemy, że mamy maskę gazową czy granat. Co prawda jakieś maleńkie okienko, gdzieś, tam, kiedyś, chciało nam coś przekazać, ale kto by czytał font wielkości informacji bankowej o kosztach kredytów i ukrytych haczykach? Naprawdę – telewizor mam spory, okulary mocne, ale mikroskopijne komunikaty wybitnie mnie w tej grze przerastają. I już naprawdę wolę sama odkrywać i dawać się zaskoczyć niż podchodzić do ekranu z lupą, by dowiadywać się, co też twórcy chcieli mi przekazać.
Dlaczego warto?
Podsumowanie tego tytułu jest niezwykle proste. Nie wciągnie cię, jeśli nie spróbujesz i nie spędzisz kilku godzin na froncie. Będzie straszyć i irytować licznymi porażkami, aby potem cieszyć każdym pojedynczym zwycięstwem. Na pewno nie polecę Tannenberga ludziom zawziętym, bo całe dnie spędzą na opracowywaniu taktyki na wieczorne rozgrywki, jak i nie polecę go osobom słabym w obsłudze pada, ponieważ nie znajdą tu wspomagania i ułatwiającej sprawę kropki na telewizorze. Odesłałabym ich po prostu do zwykłego gryzonia i klawiatury. Przy pececie łatwiej też będzie cokolwiek dostrzec na ekranie.
Sama jednak z przyjemnością rozkoszuję się rozgrywką na PS4, mimo pojawiającej się niekiedy potrzeby rzucenia padem w telewizor. Przede wszystkim niesamowicie doceniam tę grę za jej realizm – idealnie odwzorowane mundury wojsk rumuńskich, łotewskich, austro-węgierskich czy bułgarskich bardzo dobrze świadczą o producentach, którzy starali się zachować każdy szczegół historyczny. Surowość scenerii i to, że nie ma w Tannenbergu szansy na akcje w stylu „zabili go i uciekł”, również przekonuje mnie do tego tytułu. Jest w tym wszystkim pewnego rodzaju „oldskulowość”, a to, że twórcy stawiają nam poprzeczkę bardzo wysoko udowadnia, że będzie to doskonała propozycja dla wymagających graczy, prawdziwych miłośników wojennych starć i tych, którzy bardziej cenią historyczne realia niż fajerwerki i proste rozwiązania.
Tannenberg dostarcza mnóstwa emocji – z ekscytacją na czele – a po wszystkim zostawia gracza z jakąś refleksją. Bo z jednej strony duże wrażenie robi możliwość zobaczenia wojennych terenów, włożenia munduru i stanięcia do walki, a z drugiej – trzeba pamiętać, że dla nas te wszystkie emocje to tylko efekt rozgrywki. Ktoś kiedyś jednak przeżył to wszystko naprawdę. I chyba to wgniata w fotel najmocniej.
- Realizm,
- Brak miejsca dla wirtualnych bogów z Battlefielda,
- Mapy i ich budowa,
- Poziom rozrywki.
- Mały font menu i komunikatów,
- Trudność w obsłudze gry padem.