Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego książki Wiwisekcja zbrodni do współpracy recenzenckiej dziękujemy Wydawnictwu Lira.
Muszę się wam do czegoś przyznać. Lubię kryminały. Nie tylko grzeczne, spokojne, jedynie z trupem w tle. Nie, krwawe historie na dłużej zostają w mojej głowie i jeszcze długo po lekturze zastanawiam się nad tym, czym musiał się kierować morderca, aby takich zbrodni dokonać. W tym miejscu składam ukłony Maxowi Czornyjowi, który skradł moje serce tym, jak kreuje swoje historie. Jednak co jakiś czas poszukuję kogoś lepszego od niego i tym razem padło na Andrzeja Janikowskiego oraz jego debiutancką Wiwisekcję zbrodni. Oczekiwania względem jego powieści były spore, a wyszło jak zwykle.
Ktoś się bawi w Jezusa i Kata?
W Parku Południowym mieszczącym się w malowniczym Wrocławiu ktoś natrafia na tajemnicze zwłoki. Kilka dni później zostaje odnalezione kolejne ciało, tym razem na terenie ogródków działkowych. Jedyne, co na pierwszy rzut oka łączy obydwie ofiary to fakt, iż ułożenie ich ciał może świadczyć o obsesji na tle religijnym sprawcy. W trakcie śledztwa wychodzi na jaw coraz więcej powiązanych spraw, ukazujących, że sprawcę motywuje coś innego niż religia. Do tej sprawy wręcz idealnie nadaje się podkomisarz Roman Sadowski, doświadczony funkcjonariusz policji z doświadczeniem związanym z pracą kapłana. W tym momencie rozpoczyna się wyścig z czasem, a także główne starcie między mordercą, który zawsze stawia chociaż jeden krok przed przeciwnikiem, a policjantem. Tylko kto tu może liczyć na ostateczną wygraną?
Ciekawy pomysł na fabułę, ale…
Niezaprzeczalnie, Andrzej Janikowski miał oryginalny pomysł na samą oś wydarzeń w tej powieści. Rzadko kiedy w kryminałach czyta się o fanatykach religijnych, jakoś, mam wrażenie, autorzy wolą omijać ten temat szerokim łukiem. W Wiwisekcji zbrodni znajdziemy spore nagromadzenie aspektów szeroko pojętej wiary, co początkowo mnie zwyczajnie nudziło. Miewałam momenty podczas lektury, że jedyne, o czym marzyłam, to odłożenie książki i poczytanie czegoś innego.
Janikowski wszystko ukazuje z dużą precyzją. Nie zabraknie tu również mocnych opisów ofiar, co dla niektórych będzie zbyt niekomfortowe. Dla mnie były one taką perełką, na którą warto czekać podczas zagłębiania się w historię podkomisarza Romana Sadowskiego. Plusem tej powieści jest także to, że autor zdecydował się na osadzenie fabuły właśnie we Wrocławiu. Czytelnik może odnieść wrażenie, że ma do czynienia ze swego rodzaju kontrastem. Miasto te bowiem większości kojarzy się z przepięknym, urokliwym miejscem idealnym na romantyczne spotkania. A jednak gdzieś w tych malutkich uliczkach również rozgrywa się zło, chociaż może trudno w to uwierzyć.
Ostatnią wadą tej powieści, o której chciałabym tu wspomnieć, jest fakt, że przez to, że autor aż do tego stopnia skupia się na szczegółach, to akcja ciągnie się ospale i zdaje się nie mieć końca. Nie pomaga tu nawet fakt, że rozdziały są krótkie, więc powinno się je czytać szybko. Nic bardziej mylnego!
Niezwykła realność postępowań policji
Niezaprzeczalną zaletą Wiwisekcji zbrodni jest fakt, iż autor skupił się również na pracy policji. Tu czytelnik nie doświadczy suchych opisów tego, co robił prokurator, policjanci, technicy. Miałam wrażenie, że Andrzej Janikowski przechadza się po miejscu zbrodni i szepcze czytelnikowi wprost do ucha o tym, co robią napotykane przez niego osoby. To sprawia, że historię tę odbiera się jako niezwykle prawdopodobną, w jakiej nie ma ani grama sztuczności. Tym niewątpliwie sam autor wyróżnia się, wśród piszących kryminały.
Jak pies z kotem…
Roman Sadowski to główna postać Wiwisekcji zbrodni, a więc taka, którą w jakimś stopniu powinniśmy polubić, albo chociaż zaakceptować. Niestety, nic z tego nie miało miejsca w moim przypadku. Od samego początku nie potrafiłam faceta zdzierżyć. Irytował mnie swoim samym istnieniem, sposobem wysławiania się i podejściem do życia. Chociaż faktycznie był dobrym policjantem, nie potrafiłam go obdarzyć cieplejszymi uczuciami. Miałam ochotę wyrzucić go z tej książki i zastąpić kimkolwiek innym. Dawno jakiś bohater nie doprowadzał mnie do furii aż do tego stopnia.
Czy warto czytać?
Po swoich przebojach z tą książką nie potrafię jej nikomu polecić, pomimo tego, że ma ona kilka większych zalet. Na prawie sześciuset stronach akcja zawiązuje się właściwie na ostatnich kilkudziesięciu, więc nie wiem, czy warto aż tak się męczyć. Nie mam tu na myśli, że Wiwisekcja zbrodni jest zła, ponieważ nie jest! Wyróżnia się oryginalnym pomysłem na zbrodnię oraz pochyleniem się nad pracą policjantów, co sprawia, że czytelnik wręcz odnosi wrażenie, jakby sam stał obok Sadowskiego i patrzył mu na ręce. I niewątpliwie miejsce, w którym wszystko się rozgrywa, buduje specyficzny klimat.
Ale, niestety, książka dość mocno mnie wymęczyła, znużyła oraz spełniała rolę dobrego substytutu liczenia baranów przed snem. Na koniec dodam, że każdy musi sam się przekonać, czy to faktycznie lektura dla niego. Ja wolę Katarzynę Puzyńską i jej serię o Lipowie. Ta autorka również dość rozwlekle pisze, ale u niej wszystko dzieje się jakoś szybciej i ciekawiej.
Podsumowanie
Wiwisekcja zbrodni mnie nie porwała. Miał to być kryminał pełen ścielących się gęsto trupów, dobrze wykreowanych bohaterów oraz wartkiej akcji. Z przymrużeniem oka patrząc na niego, mogę napisać, że otrzymałam jedynie to pierwsze. Autor pisze bowiem rozwlekle, pochyla się nad najdrobniejszymi szczegółami, co niekiedy niczemu nie służy. Uważam, że natrafiłam w swoim życiu na zdecydowanie lepsze kryminały niż ten.
Autor: Andrzej Janicki
Tytuł: Wiwisekcja zbrodni
Wydawnictwo: Lira
Liczba stron: 576
ISBN: 978-83-66503-26-7
Więcej informacji TUTAJ