Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. I tak po pięciu sezonach nadszedł czas pożegnania serialu Gotham, który na swój sposób starał się opowiedzieć nam historię kształtowania się największych złoczyńców tytułowego miasta oraz powstania Mrocznego Rycerza. Przez te klika lat śledziliśmy zmagania dzielnych policjantów z GCPD, na czele z Jimem Gordonem (Ben McKenzie) i Harveyem Bullockiem (Donal Logue). Mieliśmy okazję poznać mnóstwo postaci znanych z DC Comics, poczynając od Oswalda Cobblepota/Pingwina (Robin Lord Taylor), Edwarda Nygmie/Człowieka-Zagadki (Cory Michale Smith) czy nawet Ra’s al Ghula (Alexander Siddig), a kończąc na Carmine Falcone (John Doman), Alfredzie Pennyworthie (Sean Pertwee) i Seline Kyle (Carmen Bicondova). I wielu, wielu innych mieszkańcach Gotham City. Nie zapominajmy także o najważniejszym, czyli Brusie Waynie. Przez te wszystkie lata brawurowo wcielał się w niego David Mazouz, który dorastał wraz z granym przez siebie bohaterem.
Na wspominki przyjdzie jeszcze czas w oddzielnym artykule. Pora skupić się na meritum sprawy, czyli piątym, a zarazem finałowym sezonie Gotham. Dla wielu informacja o tym, że to ostatnia już odsłona, była jak cios prosto w serce. Nie pamiętam, żebym ostatnimi czasy oglądała drugi taki serial, który skupiał się wyłącznie na samej komiksowej historii, nie wplatając w fabułę popularnych dzisiaj tematów, takich jak polityka, feminizm czy odmienność seksualna, tak bardzo na siłę wciskane w każdą nową produkcję telewizyjną. I zaczyna się to robić męczące. Dlatego Gotham było taką perełką i naprawdę żałuję, że dobiegł już końca. Dla początkującego fana DC to świetny materiał do rozpoczęcia przygody z tym uniwersum. Wiem, bo sama się o tym przekonałam. A co przyniósł nam piąty sezon? Zapraszam do zapoznania się z recenzją.
Miasto złoczyńców
Po finale czwartego sezonu miasto Gotham trawi od środka bezprawie, szerzy się głód, a rząd odmawia pomocy garstce mieszkańców, którzy nie zdążyli się ewakuować przed wyburzeniem mostów. Sytuacja przedstawia się dramatycznie, na poszczególnych terytoriach rządzą znani nam złoczyńcy. Jednak w tym ogarniętym mrokiem świecie, wciąż jasno świeci promyk nadziei w postaci Jima Gordona, broniącego niewinnych obywateli. Właśnie on z pozostałymi policjantami GCPD robi wszystko, aby zapewnić ludziom schronienie. To niełatwe zadanie, gdyż powoli zaczyna brakować jedzenia, a pomocy z zewnątrz próżno szukać. Z odsieczą przychodzi Bruce Wayne, ale i on nie jest w stanie zapanować nad powstałym chaosem. W międzyczasie Pingwin zbiera siły, a Człowiek-Zagadka mierzy się ze swoją podwójną tożsamością. Wszystko zmierza w jednym kierunku, w którym finalnie protagoniści i złoczyńcy złączą siły przeciwko prawdziwemu zagrożeniu zmierzającemu do Gotham City.
Skazani na zagładę
Ten serial ma to do siebie, że potrafi zaskakiwać, dzięki czemu widzowie mają poczucie, iż wszystko może się w nim zdarzyć, co tylko wzmaga emocje i oczekiwania względem kolejnego odcinka. Od finałowego sezonu spodziewano się godnego zakończenia historii i tak się właśnie stało. Przez jedenaście epizodów (ostatniemu pragnę poświęcić osobny akapit) z zapartym tchem śledziliśmy wydarzenia rozgrywające się na ulicach upadłego miasta Gotham. Akcja pędziła śmiało do przodu, w niemal każdym odcinku oglądaliśmy dynamiczne starcia i walki , a także wstrzymywaliśmy oddech, kiedy dochodziło do tragedii. Nie chcąc za dużo spoilerować, napiszę tylko tyle, że twórcy naprawdę postarali się w tej odsłonie. Gdzieś po drugim sezonie fabuła zaczynała robić się przewidywalna i powoli nużyło widza oglądanie sztampowej historii, która znacznie odbiegała od komiksów. Jednak scenarzyści poszli po rozum do głowy i powrócili na właściwe tory, serwując nam zakończenie, o jakim mogliśmy tylko pomarzyć.
Na duże brawa zasługuje przede wszystkim wykreowanie postaci i stworzenie samej scenografii w piątej odsłonie serialu. Chociaż przez te wszystkie lata nieustannie chwaliłam obie te rzeczy, to w finałowym sezonie postarano się, aby całkowicie oddać klimat z komiksów DC. Gotham City nadal spowija gęsty mrok, ale jest on jakby bardziej namacalny, przez co przyprawia widza o dreszcze. Świadomość, że w każdej dzielnicy na naszych bohaterów czają się szaleni uciekinierzy z Arkham, owładnięci żądzą władzy i zemsty na swoich oprawcach, nadaje serialowi jeszcze większej grozy. I kostiumografia odwzorowana na komiksach to po prostu wisienka na torcie. Nawet jeśli wyglądało to nieco karykaturalnie, cieszy jednak widok chociażby Pingwina w okularach nawiązujący do charakterystycznego monokla, czy też Riddlera z kartką ze znakiem zapytania i w meloniku. Nic tylko się zachwycać!
Jedenaście ostatnich odcinków to majstersztyk w wykonaniu twórców i zarazem swoisty ukłon w stronę fanów. Tak właśnie mógłby się zakończyć ten serial. Ale mamy jeszcze jeden epizod, który finalizuje całą przygodę, jednakże wywołał u mnie tylko niepohamowany strumień brzydkich wyrazów. Zacznę od tego, że akcja rozgrywa się dziesięć lat po wydarzeniach przedstawionych w przedostatnim odcinku. Tym, co najbardziej rzucało się w oczy, był wielki pośpiech, tak jakby twórcy postanowili upchać w czterdziestominutowym czasie antenowym pełnometrażowy film akcji, dając wykazać się po raz ostatni w serialu największym jego złoczyńcom i ukazać starszych już bohaterów oraz narodziny Mrocznego Rycerza. Tylko problem w tym, że trudno odczuć, iż rzeczywiście upłynęła dekada, bo postacie ani się nie postarzały, ani znacząco nie zmieniły. Jednym przybyło trochę kilogramów, innym owłosienia nad górną wargą, a pozostali poprawili fryzury (Barbara wygląda wspaniale w rudych włosach!). Tylko Selinę Kyle zastąpiła starsza aktorka, czyli Lili Simmons, która doskonale wpasowała się w rolę Catwoman. Wracając jednak do samej historii. Niektóre sceny miały wzbudzić w widzach nostalgię, jak chociaż Oswald i Gordon znajdujący się na przystani, a ten pierwszy mierzący do niego z pistoletu. Ale reszta była strasznie infantylna, na przykład rozbrojenie bomby przez Lee Thompkins (Morena Baccarin). Najlepszy moment tego odcinka to pojawienie się Jeremiaha wzorowanego na Jokera. Jego śmiech brzmiał naprawdę obłąkańczo, a w pełnym makijażu i ubraniu prezentował się świetnie. Szkoda tylko, że oglądaliśmy go na ekranie dosłownie przez kilka minut. I koniec końców pojawił się Batman w stroju znanym wszystkim fanom komiksów. Przez znaczną część odcinka widzieliśmy zaledwie części jego garderoby, cienie i batarang, ale końcowy najazd kamery na Mrocznego Rycerza pozwolił nam zobaczyć go w pełnej krasie, co stanowiło pożegnanie ze serialem.
Koniec
Tak właśnie serial Gotham dobiegł końca. Będzie mi naprawdę brakowało tej historii, ale od czego są komiksy. Ta produkcja zachęciła mnie przede wszystkim do nadrobienia filmów z DC, co zapewne zrobię w najbliższym czasie. Piąty sezon, pomimo małej wpadki w postaci ostatniego odcinka, jest doskonałym zwieńczeniem i nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego finału. Pozostają ciepłe wspomnienia. Jak najbardziej polecam obejrzeć wszystkie sezony. Miały one swoje wzloty i upadki, ale ostatecznie nie znajdzie się drugiego tak wspaniałego serialu. Mroczny Rycerz stanął na straży Gotham City, gdy nam przyszło je opuścić.