Zaraza, ależ tu potworów. „Wiedźmin: Stary Świat” – recenzja gry planszowej

-

Na mojej półce, tuż obok figurki Geralta oraz całej sagi Andrzeja Sapkowskiego, leży także kickstasterowa wersja komiksu Witcher: Ronin. Dziki Gon ograłem do ostatniego achievementu włącznie, Gwint (w tym także Mag Renegat) nie jest mi obcy. A, no i przysięgam na wszystkich Bogów Popkultury, że nie widziałem ani jednego odcinka serialu wyprodukowanego przez Netflixa. Najlepszym Jaskrem zawsze pozostanie Zbigniew Zamachowski, koniec, kropka.

I to ja mam napisać obiektywną recenzję tej planszówki?

Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego gry Wiedźmin: Stary Świat do współpracy recenzenckiej dziękujemy Wydawnictwu Rebel.

Dam radę

Ponad dwa lata temu, Łukasz Woźniak (twórca między innymi takich tytułów jak Valhalla, Tytani, Basilica czy uwielbiany przeze mnie Palec Boży), za pomocą serwisów crowdfundingowych, zapytał świat: „Hej, a co powiecie na nową, epicką planszówkę z wiedźmińskiego uniwersum?”. Ludzie ujrzeli screeny i grafiki, zastanowili się chwilę i podjęli chłodną, racjonalną decyzję: na serwisie Kickstarter projekt został ufundowany w dziewiętnaście minut, zamykając się na kwocie 6,8 miliona euro. Warto też wspomnieć o naszym rodzimym Zagramw.to, gdzie wsparto tytuł dodatkowymi 6,9 miliona złotych. Presja była więc dość spora, gra zaliczyła też po drodze kilka małych problemów… No, ale w końcu jest, mogę już położyć na niej me recenzenckie łapki i (przynajmniej spróbować) spojrzeć na nią neutralnym wzrokiem.

Wiedźmin: Stary Świat
Wiedźmin: Stary Świat

Po kolei: pudło jest ogromne, co po części definiuje wersja, którą u siebie goszczę. Edycja DELUXE oznacza, że wewnątrz (poza kilkoma zmienionymi detalami) znajdziecie także dodatkowo dwadzieścia osiem figurek potworów, zastępujących kartonowe znaczniki. Harpie, gryfy, mglaki – szczegółowo wykonane paskudy wszelkich rozmiarów czekają cierpliwie w specjalnej wyprasce z ponumerowanymi zagłębianiami. A jak już jesteśmy przy tej kwestii – ergonomia wnętrza Starego Świata zasługuje na osobne planszówkowe odznaczenie. Wszystko ma swoje z góry zaplanowane miejsce, pojemniki posiadają zamykane przezroczyste przykrywki, a cały organizer można w zasadzie wyciągnąć na zewnątrz, nie naruszając konstrukcji. Schludnie i porządnie, nie musiałem niczego szukać w przegródkach, brawo. Choć te logikę widać także w budowie samej planszy, podzielonej na trzy obszary, odpowiadające poszczególnym fazom gry. Nie znaczy to jednak, że funkcjonalność stoi ponad wyglądem: nie jestem pewien czy estetyka tytułu może jeszcze bardziej wpisywać się w uniwersum stworzone przez Andrzeja Sapkowskiego. Matowe wykończenie, ciemne kolory, font i styl kart nawiązujące do Gwinta oraz Dzikiego Gonu, grafiki ocierające się momentami o fotorealizm, zachwycające szczegółowością i kolorami. Podczas zabawy będziecie mieli problem, by oderwać od nich wzrok.

No i to by było na tyle, jeśli chodzi o bycie obiektywnym. Muszę się skupić: przejdźmy może do rozgrywki.

Wiedźmin: Stary Świat
Wiedźmin: Stary Świat
Powoli, bez pośpiechu   

Tylko… to nie takie łatwe. Być może zetknęliście się już z opiniami innych graczy, że Wiedźmin: Stary Świat to stosunkowo prosta gra. I to prawda (choć trzydzieści pięć stron instrukcji może sprawiać odmienne wrażenie), nie zamierzam się z tym kłócić. Pisemne dzielenie w słupku też do trudnych nie należy, a jeśli poprosiłbym większość z was o wykonanie krótkiego działania tą metodą, a potem przekazanie tej wiedzy dalej… No właśnie. Słowo klucz w tym przypadku to: „złożoność”, połączona przy okazji z mnogością dostępnych wyborów. Dlatego dalszy ciąg tej recenzji podzielę na trzy części, każdy odpowiadający poszczególnym fazom rozgrywki. Skupię się tam zarówno na teorii wyciągniętej z zasad, jak i praktyce wyniesionej z kilku długich partii. Wszystko w całkowicie neutralnym, recenzenckim stylu, ma się rozumieć.

A więc plansza rozłożona, postacie przydzielone, talie startowe w dłoni, pozostałe karty w odpowiednich stosach na swoich miejscach. Zaczynamy. Pora ruszać w drogę, upolować parę potworów i zostać najsławniejszym wiedźminem.

Zaraza, ależ tu potworów. „Wiedźmin: Stary Świat” – recenzja gry planszowej
Wiedźmin: Stary Świat
Faza I: ruch i akcje

Teoria: poruszamy się po planszy, wydając karty z ręki. Te mają symbole odpowiadające poszczególnym lokacjom. Gdy już się przemieścimy, możemy wejść w interakcję z danym terenem.

Praktyka: w zasadzie… wszystko się tu spina. Tak, kierunek podróży ogranicza trochę losowość otrzymanej ręki, ale jeśli brakuje nam odpowiedniego symbolu, zawsze można wydać dwie dowolne karty. Przy tym ruch jest konieczny, więc grindowanie tego samego miejsca bywa utrudnione, a chęć szybkiego przemieszczania to kolejna zmienna przy budowaniu talii. Obszary służą przede wszystkim do przygotowania się przed nadchodzącymi walkami: w wiedźmińskich szkołach można ulepszyć statystyki, gdzie indziej dobrać eliksir, w miastach czasem odrzucić kartę na lepszą czy zagrać z mieszkańcami (lub innym graczem, jeśli jest na tym samem polu) w „kościanego pokera”. To naprawdę szybkie i przyjemne, a przy okazji świetny sposób na zarobienie monet. Lepsze statystyki kosztują!

Zaraza, ależ tu potworów. „Wiedźmin: Stary Świat” – recenzja gry planszowej
Wiedźmin: Stary Świat
Faza II: Walka, medytacja i eksploracja

Teoria: …połowę objętości instrukcji zajmują zasady walki wraz z przykładami. Medytacja nagradza za maksymalne statystyki, a eksplorując akceptujemy małe „questy”.

Praktyka: nad zrozumieniem poszczególnych niuansów starć (zarówno z potworami, jak i innymi wiedźminami) zejdzie wam najwięcej czasu. Dość napisać, że system opiera się na układaniu swoich kart w swoiste kolorowe „combosy” tak, by pojedynczy ruch zadał jak najwięcej obrażeń. Pojawia się tu bardzo wiele zmiennych: nie tylko ataki potwora i jego zdolność, ale także szkoła wiedźmińska gracza, ewentualne trofea, jakie posiada po poprzednich przygodach, rozmiar talii, która spełnia też rolę punktów życia, eliksiry, statystyki obrony i ataku… Niektórych może to przytłoczyć, choć ostatecznie okazuje się całkiem satysfakcjonujące. No i współgracz ma zajęcie, nie tylko odgrywając rolę potwora, ale też czytając karty eksploracji (miasta bądź dzikich ostępów).

Te oferują krótkie, sytuacyjne przygody, bądź cały ciąg minizadań. Zawsze jednak zmuszają wiedźmina do wyboru opcji A lub B. W wersji podstawowej znajdują się łącznie siedemdziesiąt dwie sztuki tych „questów” oraz, dodatkowo, pięćdziesiąt sześć kart zdarzeń – oczywiste więc jest, że po pewnym czasie zaczniecie kojarzyć poszczególne zakończenia. Jednak dla casualowych graczy (nie recenzentów oraz planszówkowych fanów, którzy ogrywają tytuł kilka razy podczas dwóch dni) nie powinno to stanowić większego problemu. A poza tym, część dodatków już czeka na sklepowych półkach, a plotki głoszą, iż te zawarte w wersji kickstarterowej niedługo też tam się pojawią.

A, no i jeszcze medytacja: nagroda za osiągnięcie (jako pierwszy) maksymalnego poziomu dowolnego atrybutu, na przykład obrony. Dostajemy wtedy nie tylko trofeum, ale też zwiększamy swoją reputację. A cóż to takiego? Najprościej ujmując, punkty zwycięstwa: kto pierwszy zdobędzie cztery, zostaje najlepszym wiedźminem na calutkim świecie. Rzecz jasna, te wpadają na nasze konto także za pokonane potwory oraz niektóre potyczki ze współgraczami. À propos: wspomniałem, że podczas „bratobójczej” walki, reszta uczestników może obstawiać wynik? Świetny pomysł.

Zaraza, ależ tu potworów. „Wiedźmin: Stary Świat” – recenzja gry planszowej
Wiedźmin: Stary Świat
Faza III: Dobieranie i kupowanie kart

Teoria: budowa ręki gracza.

Praktyka: w zasadzie nie tyle „budowa”, ile „ulepszanie”, i to w dodatku przymusowe. Pod koniec tury trzeba wybrać kartę z otwartego rynku, i zapłacić jej koszt, odkładając własne na stos kart odrzuconych. Czy wprowadza to dynamikę do talii? Tak. Czy bywa irytujące? Tylko czasami. Ze względu na pole, niektóre dostępne karty można wziąć bezpośrednio na rękę za darmo, co zwiększa zakres ruchu w następnej turze.

Zaraza, ależ tu potworów. „Wiedźmin: Stary Świat” – recenzja gry planszowej
Wiedźmin: Stary Świat

…gdy eliksir przestaje działać

W Starym Świecie dzieje się zbyt dużo, by przedstawić to w krótki i klarowny sposób. Dla niektórych będzie to wada, dla mnie jest to zaletą. Nawet jeśli przy większej liczbie graczy pojawia się pewne spowolnienie pomiędzy turami, wolę mieć wybór i poczekać chwilę na swoją kolej. Podczas gdy Marek i Tomek grają w kościanego pokera, a potem Patrycja obok czyta quest dla aktywnego gracza, ja zastanowię się, którą statystykę chce ulepszyć. I czy w ogóle opłaca się wypytywać wieśniaków o tę harpię. Albo drałować aż do Novigradu, by spełnić to nieszczęsne zadanie.

Zaraza, ależ tu potworów. „Wiedźmin: Stary Świat” – recenzja gry planszowej
Wiedźmin: Stary Świat

Bo gdy moja tura się kończy i eliksir z adrenaliną oraz serotoniną przestaje działać, wciąż dobrze się bawię, nawet jeśli nic nie robię (choć mechanika stara się jak może, bym się nie nudził, choćby przy pomocy zakładów). Wciąż, sercem i umysłem, pozostaję w Starym Świecie – uniwersum, które znam z książek i gier i po prostu uwielbiam. Być może daleko temu tytułowi do ideału: zaskakuje złożonością, instrukcja czasem bywa mało pomocna, losowość potrafi zrobić psikusa najlepszemu strategowi, a karty questów zaczną się powtarzać szybciej niż później. Ale to Wiedźmin przez duże W: niesłychanie immersyjny, świetnie wykonany i dający masę opcji zabawy. Nie tylko fanom Geralta, ale im zwłaszcza.

P.S. Do wydawnictwa Rebel: przekażcie gratulacje osobie z Działu Marketingu odpowiedzialnej za pomysł z eliksirami oraz płóciennym workiem. Choć musiałem sprzątać mieszkanie z siana, styl ponad wszystkim!

Zaraza, ależ tu potworów. „Wiedźmin: Stary Świat” – recenzja gry planszowejTytuł: Wiedźmin: Stary Świat

Liczba graczy: 1 -5 osób

Czas gry: ok. 90 – 120 minut

Wiek: +16 lat

Wydawnictwo: Rebel

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

Ocena, zgodnie z obietnicą, musi być obiektywna. Choć dla mnie, jako fana Geralta i całego wiedźmińskiego uniwersum, to pełne 10/10. Jak się zabiorę za dodatki, chyba braknie mi skali…
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Ocena, zgodnie z obietnicą, musi być obiektywna. Choć dla mnie, jako fana Geralta i całego wiedźmińskiego uniwersum, to pełne 10/10. Jak się zabiorę za dodatki, chyba braknie mi skali…Zaraza, ależ tu potworów. „Wiedźmin: Stary Świat” – recenzja gry planszowej