Stephen King przez wiele osób jest nazywany Mistrzem Grozy. Przydomek ów nie wziął się znikąd – ten amerykański pisarz ma na swoim koncie ponad siedemdziesiąt powieści, których bardzo dużą część stanowią horrory. Jednym z nich jest Carrie, debiut autora, który przyniósł mu ogromną sławę. Do tej pory powstało kilka ekranizacji tej powieści. Dzisiaj skupimy się na tych z 1976 i 2013 roku – mianowicie porównamy obie wersje i spróbujemy ustalić, która z nich jest lepsza.
Terror szkolny i domowy
Chociaż fabuła horroru jest raczej powszechnie znana, to jednak warto przybliżyć ją tym, którzy wcześniej nie zetknęli się z tą historią. Główna bohaterka opowieści to tytułowa Carrie, licealistka bez łatwego życia. W szkole mierzy się z prześladowaniem przez rówieśniczki i rówieśników – nastolatkowie wyśmiewają jej wygląd, nieśmiałość i specyficzne zachowania. Natomiast w domu na dziewczynę czeka fanatycznie religijna matka, która przemocą zmusza córkę do regularnej modlitwy i wielbienia Jezusa.
Carrie kumuluje wszystkie emocje i próbuje normalnie funkcjonować, jednak w pewnym momencie odkrywa w sobie niezwykłą umiejętność. Mianowicie posiada ona dar telekinezy, co oznacza, że jest zdolna do poruszania rozmaitych obiektów wyłącznie za pomocą siły swojego umysłu. Dziewczyna stopniowo uczy się kontrolować swoją moc i rozwija ją, co przyniesie nieoczekiwane skutki i pozwoli Carrie zemścić się na wszystkich osobach, które uprzykrzały jej życie.
Wersja z 1976 roku
Zacznijmy od starszej adaptacji horroru Kinga. Została ona wyreżyserowana przez Amerykanina, Briana De Palmę. W Carrie wcieliła się Sissy Spacek ( wystąpiła także w Castle Rock, czyli tegorocznej serialowej premierze). Wydaje mi się, że została ona idealnie dobrana do roli głównej bohaterki – zdecydowanie nie ma typowej urody, ale jej wygląd przyciąga uwagę widza; jest w nim coś niepokojącego i lekko przerażającego.
Niestety nigdy nie miałam okazji przeczytać książki Kinga, nie mogę więc stwierdzić, czy Carrie to wierna ekranizacja powieści. Wiem jednak, że jako osobne dzieło filmowe broni się znakomicie. Produkcja stoi na naprawdę świetnym poziomie.
Pierwszym z nich jest sama obsada. Mamy tutaj zbiór utalentowanych osób, z Sissy Spacek na czele. W 1976 była ona jeszcze dość młodą aktorką, a mimo to genialnie zagrała tytułową postać. Tak jak już wspomniałam, wyglądem bardzo pasuje do Carrie, nieco psychopatycznej nastolatki. Swoim aktorstwem Spacek także udowadnia, że twórcy podjęli świetną decyzję, angażując ją do tej roli. Na ekranie jest wręcz hipnotyzująca, straszna, a do tego niezwykle ciekawa – operuje skrajnymi ekspresjami i potrafi przywołać na twarz niemal każdą emocję.
W rolę Margaret (matki Carrie) wcieliła się Piper Laurie. Z początku miałam nieco zastrzeżeń do tej aktorki – mianowicie swoją aparycją zupełnie nie pasowała mi do okropnej, fanatycznej kobiety, jaką była pani White. Jednak z biegiem filmu się do niej przekonałam – dobrze zagrała tę bohaterkę, zwłaszcza pod koniec obrazu.
Wydaje mi się, że zdecydowanie najmocniejszą stroną tej produkcji jest portret psychologiczny Carrie oraz innych postaci. Zostały one fenomenalnie skonstruowane; to właśnie dzięki nim produkcja zapada w pamięć. Jeżeli jesteście fanami jump scare’ów, to powinniście poszukać ich w innym miejscu. Ten film przeraża w kompletnie odmienny sposób – straszą tutaj pozornie zwykli ludzie. Dziewczyna, nad którą znęcają się koledzy; samotna, religijna matka; rówieśnicy pozwalający sobie na okrutne żarty. Brian De Palma świetnie oddał licealne realia i pokazał, jak „nic nieznaczące” złośliwości i głupie zaczepki mogą wpłynąć na dojrzewającego człowieka.
Druga połowa filmu dotyczy balu dla maturzystów, w którym Carrie bierze udział. Rzecz jasna nie zdradzę, w jaki sposób przebiegała ta impreza ani co się na niej wydarzyło, mogę natomiast napisać, że jest to genialne, bardzo zjawiskowe zwieńczenie produkcji i podsumowanie tego, co działo się z dziewczyną przez cały ten czas, kiedy była szykanowana.
Jeżeli ludzie w nastoletnim wieku obejrzą Carrie, to myślę, że po seansie dojdą do ciekawych wniosków; niestety wśród uczniów takie rzeczy, jak dokuczanie czy wyśmiewanie się są na porządku dziennym. Wiele osób nie przywiązuje wagi do swoich słów, które bardzo często mogą wyrządzić komuś krzywdę. Ten film uświadomi młodych widzów, że wyzwiska kierowane w stronę drugiego człowieka zdecydowanie nie powinny być bagatelizowane. I bardzo go za to cenię.
Wersja z 2013 roku
Po sporej liczbie pochwał przyszedł czas na krytykę. Niestety z adaptacją Carrie sprzed pięciu lat mam jeden zasadniczy problem: ten film bardzo mocno inspiruje się produkcją z 1976 roku. Kiedy powstaje kilka ekranizacji jednej książki, zrozumiałym jest, że w wielu aspektach będą one podobne. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której mogłam przewidzieć, co za chwilę powiedzą bohaterowie, ponieważ oglądałam wcześniejszą wersję.
Nawet jeżeli rozpatrzymy Carrie jako remake, to wciąż nie będzie to dobre dzieło. Reżyser, Kimberly Peirce, nie dodał niczego od siebie; jest to kropka w kropkę to, co już widzieliśmy, tylko że w odświeżonej wersji, z całkiem niezłymi efektami specjalnymi.
Moim zdaniem remaki wychodzą naprawdę dobrze, kiedy poza oczywistą inspiracją oryginałem zawarte jest w nich coś więcej, jak na przykład nowi bohaterowie czy wątki – w tej wersji Carrie nie znalazłam żadnej z tych rzeczy. W efekcie niesamowicie się nudziłam, ponieważ dokładnie wiedziałam, co się wydarzy. Nie odczuwałam napięcia czy strachu, tak jak przy pierwszym filmie; nie, tutaj po prostu czekałam na koniec.
Podsumowanie
Jak zapewne się domyślacie, polecam wam tylko pierwszy film. To naprawdę niezwykłe i efektowne dzieło, a aktorzy dają tam z siebie wszystko. Wersję Carrie z 2013 roku możecie spokojnie pominąć – nie wnosi ona niczego ciekawego do opowieści, uważam, że jest całkowicie zbędna.
INNE ARTYKUŁY CYKLU
Walka w kisielu. „Pułapka czasu” – film vs książka
Walka w kisielu. „Mroczne umysły” – film vs książka
Walka w kisielu. „Ania z Zielonego Wzgórza” – serial vs film
Walka w kisielu. „The Kissing Booth” – film vs książka
Walka w Kisielu. „Koszmar z ulicy Wiązów” – stare vs nowe