Świadectwo – jest. Plecak – jest. Śpiworek, namiot, latarka, menażka – są. Wprawdzie klein Panzerfausta nie, bo mama się nie zgodziła, ale można uznać, że rynsztunek idealny na przygody został zgromadzony. Teraz główni bohaterowie nowej powieści Marty Kisiel, Małe Licho i lato z diabłem, potrzebują jeszcze przygody, najlepiej zupełnie leniwej, nie mającej niczego wspólnego z przednadpiekłem ani morowymi pannami, jak ostatnio. Raczej takiej zwykłej, jaką przeżyć może dziesięciolatek ze swoim aniołem stróżem. Jeśli okaże się, że będą polegały na nicnierobieniu – to nawet lepiej. Jest jednak pewno „ale”.
Wielkie plany i przygoda większa niż być miała
Rok szkolny dobiegł końca. A to oznaczało dwie rzeczy: pierwsze w życiu wakacje naszego pół chłopca, pół widma i pół gluta, jak też słodkie, cudowne, najwspanialsze na świecie lenistwo bez końca. Ewentualnie z przygodami, ale takimi w ogródku, gdyż małemu aniołowi stróżowi było smutno, że wszystkie go omijały. A tak być nie mogło! No więc ewentualnie przygody w grafiku letnim też się jakieś uwzględni. Przynajmniej taki wyglądał plan Bożka, bo dorosłych już niekoniecznie. Na szczęście ten plan opiekunów okazał się dla dziesięciolatka i Licha dużo fajniejsza, zakładała bowiem i rower, i wyjazd do cioci Ody, i brykanie z Bazylem, i spanie pod namiotem, i objadanie się, i kończenie tej superskomplikowanej gry planszowej, co to ją Bożek z Lichem tworzą, i… wszystko inne, co tylko mogliby wymienić radośnie jednym tchem, gdyż jednak wyjadą na czas remontu. A na miejscu? No cóż, pół chłopiec, pół widmo, pół glut, mały anioł stróż i mały czort z pewnością nie mają co liczyć na całkowicie zwykłe wakacje, jeśli sądzić po ich poprzednich przygodach. Jednak na tym naleśnikowym torcie z bitą śmietaną i lodami znalazła się również łyżka dziegciu: Witek, najnieulubieńszy chłopiec z klasy, z którym Bożek, chcąc nie chcąc, będzie musiał spędzić dwa dni. Całe, okropne dwa dni. I tu chowa się nasze „ale”: co może pójść nie tak?
Niby leniwie, ale jednak nie
Podobnie jak w przypadku poprzednich części Małego Licha, tak i Lato z diabłem rozwijają się dość wolno – Kisiel konstruuje swoją historię liniowo, wprowadzając najważniejsze jej elementy pomału: wydarzenia, osoby, ale również miejsca, w których rozgrywać się będą przygody ludzkich oraz nieludzkich bohaterów. Między innymi dlatego początkowo wydaje się, że opowieść ta ma nieco senny, rytm, odzwierciedlający tym razem wspaniale leniwą atmosferę letnich wakacji. Przynajmniej do momentu, gdy rozpoczyna się obowiązkowa przygoda. Konsekwentnie Kisiel brawurowo korzysta ze słowotwórczej możliwości języka polskiego, tworząc słowa jak dziecko, budując również skomplikowane, wielopoziomowe (ale wciąż poprawne!) zdania, które „pobrzmiewają” monologami entuzjastycznych, pełnych energii oraz pomysłów dziesięciolatków i dziesięciolatek. Innymi słowy – doskonale oddają logikę ich myślowej autostrady (bo raczej nie drogi, zwłaszcza w przypadku Bożka). Nawet jeśli sama historia rozwija się niczym letnie popołudnie, tak w kwestii tego, jak jest opowiadana – pędzi niby stado rączych sarenek. Albo potworów z mackami przekonanymi, że w głuszy nikt nie przygotuje pełnowartościowych posiłków dla małego anioła oraz chłopca, więc trzeba ich zabezpieczyć.
Nauka nie tylko dla najmłodszych
Ogromną zaletą Małego Licha i lato z diabłem są, i to bez najmniejszych wątpliwości, ciekawa menażeria nieludzkich bohaterów oraz humor. Trudno nie pokochać sepleniącego czorta, mistrza kuchni, głęboko wierzącego w magiczną moc racuszków, pierogów, placków czy kakałko zwłaszcza podawanych (najlepiej naraz) za każdym razem, gdy w brzuszku ułoży się poprzednia porcja. Warto dodać, że Licho jest podobnego zdania, chociaż pozostaje znacząco mniej uzdolnione kulinarnie oraz wciąż uczulone na własne pierze. Ale nie tylko – Marta Kisiel nie zapomina przy tym, aby przemycić kilka istotnych lekcji, także dla dorosłych, którzy również sięgają po te książki. Jak na przykład nauka jazdy na rowerze – nowe umiejętności nie przychodzą w końcu łatwo, co też Bożek wspaniale nam przypomina. Czy też emocje – wcale nie takie proste do nazwania, zrozumienia i opanowania, wbrew temu, co się dorosłym wydaje (Bożek się nie łudzi, że je opanował). Albo fakt, że poznawanie innych ludzi jest naprawdę trudne i wymaga pewnego wysiłku od obu stron – jeśli żadna z osób się nie cofnie, nie otworzy na tę drugą, to nikomu nie uda się ani zakolegować, ani tym bardziej zaprzyjaźnić. Pod tym względem Kisiel trzyma formę – te „lekcje” nie są ekspozycjami, a sprawnie wplecionymi w fabułę istotnymi przemianami Bożka. Nawet jeśli jest pół chłopcem, pół widmem oraz pół glutem, to jego doświadczenia każdy czytelnik czy czytelniczka z łatwością przeniosą do swojego życia. Również wówczas, gdy mają lat dużo więcej niż główny bohater Małego Licha.
Jedziemy na wycieczkę! Bierzemy Licho na przyczepkę!
Kolejna książka Marty Kisiel o Bożku, jego patchworkowej rodzinie i wszystkich mieszkańcach przedziwnego pensjonatu dla nieludzkich istot jest tak samo urocza, miła oraz podnosząca na duchu jak poprzednie tomy. Wprawdzie nasz główny bohater dorasta, czeka go jeszcze wiele wyzwań – tak tych całkowicie niesamowitych, jak też zupełnie przyziemnych, związanych z, no cóż, tym właśnie faktem, że dorasta. Na swoje szczęście otaczają go osoby (i stworzenia) wyrozumiałe, gotowe doradzić, nieść ratunek i kakałko, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba. Idealna książka dla czytelników i czytelniczek w każdym wieku. Sama działa jak ten wielki talerz pierogów, racuchów czy innych łakoci. Tylko szkoda, że w świecie pozapowieściowym nie spotkamy nigdy takiego Bazyla.
Literatura dziecięca jest dobra na każdą porę roku.
Recenzja powstała we współpracy z Virtualo.
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Wilga
Rozmiar pliku: 5,3 MB
ISBN: 978-83-280-8543-5
Więcej informacji znajdziecie TUTAJ