Marzenia towarzyszą człowiekowi na każdym etapie jego życia. Są doskonała odskocznią od codzienności i siłą napędową naszego istnienia. Niestety wiele z nich, do końca naszych dni, pozostanie w sferze pragnień i dalekich planów, których nigdy nie uda nam się zrealizować.
A gdyby tak istniało miejsce, spełniające wszystkie największe fantazje? Taka, powiedzmy sobie… wyspa, leżąca samotnie pośrodku oceanu, na której wszystko jest możliwe? Ile bylibyście w stanie poświęcić, aby w końcu urzeczywistnić swoje najskrytsze życzenia? Mając świadomość, że urealnienie naszych wizji często może przynieść niespodziewanie negatywne skutki. Wyobraźcie sobie wyspę fantazji – miejsce, które da wam wszystko, czego pragniecie, jednak to „wszystko” ma swoją cenę.
Welcome to paradise
Na tytułową wyspę fantazji przybywa piątka osób. Stereotypowo, w skład ekipy wchodzą: dwaj bracia — nerdy, kochający imprezy i marihuanę, poczciwy, ale niezbyt inteligentny osiłek, nieszczęśliwa piękność, płacąca za swoje błędy z przeszłości i blondynka myśląca tylko o seksie. Każda z tych osób (jak można się domyślić) ma pewne marzenia, które obiecuje spełnić kierujący tym miejscem Pan Roarke —w postać wciela się Michael Peña. Twierdzi on, że magiczne właściwości tej wyspy są w stanie urzeczywistnić nawet najbardziej szalone lub niemożliwe do zrealizowania fantazje. Brzmi jak sen? Otóż, jak zapewne już wiecie, w tym cudownym, egzotycznym raju nic nie jest takie, jakim się wydaje. A główni bohaterowie szybo przekonają się, że czasem nie warto urealniać wszystkich swoich pragnień.
To już gdzieś było…
Oglądając film odnosi się wrażenie, że już coś takiego widzieliśmy. Jak sam reżyser przyznaje, pomysł na fabułę został zaczerpnięty z serialu z lat ’70, o tym samym tytule. Wadlowowi zależało ponoć na tym, by w obrazie znalazły się odniesienia do pierwowzoru, stąd na przykład pan Roarke nosi biały garnitur, a głowni bohaterowie przylatują na wyspę samolotem. Również Michael Peña przyznaje, że pracując nad swoją rolą, nie miał wyjścia i inspirował się postacią, w którą przedtem wcielił się Ricardo Montalbán. Jak sam mówi, ponoć ta osobowość wryła mu się tak w głowę, że nie sposób było jej wyrzucić.
Ni to pies, ni wydra
Wyspa Fantazji od studia Blumhouse ma ambicje mienić się filmem grozy, jednak problem w tym, że nie jest ona ani straszna, ani nawet krwawa. Z samej produkcji wyszedł raczej dziwny mix średnio pasujących do siebie gatunków kina. Częściowo możemy uznać ten obraz jako marny thriller klasy B, częściowo przygodówkę— bohaterowie ponad połowę czasu biegają z mapą po wyspie, próbując przeżyć, plus jeszcze odrobinę film fantasy (nie napiszę dlaczego, żeby nie spojlerować). Odnoszę wrażenie, że gdyby usunąć i tak już dość minimalistyczne, krwawe sceny, mogłoby z tego wyjść dość dobre kino familijne dla całej rodziny. Takie wiecie – niezobowiązujące, lekkie, śmieszne, z dużą ilością absurdu. Oj, bo akurat niedorzeczności w tej produkcji nie brakuje. Wiedzieliście na przykład, że prąd razi wybiórcze osoby? I akurat dokładnie te, które chcielibyśmy porazić, ratując pozostałych.
Idąc dalej, fabuła poszczególnych fantazji, chociaż początkowo dobrze pomyślana, niespodziewanie staje się w miejscu. Zamiast związków przyczynowo-skutkowych, nonsensowne twisty. A sam finał powoduje, że cały film całkowicie traci sens. Scenariusz został naciągnięty do granic możliwości.
Filmu niestety nie ratuje również gra aktorska. Większość odtwórców ról to osobowości zupełnie nieznane w świecie kina, co nawet nie byłoby takie złe, gdyby nie fakt, że odgrywali oni swoje role raczej średnio przekonująco, stawiając swoje zdolności gdzieś pomiędzy aktorami z Trudnych Spraw, a tymi z M jak Miłość. Najbardziej znaną postacią był oczywiście Michael Peña, jednak on również jakoś się nie wysilił i wyglądał tak, jakby mu się po prostu nie chciało. A przecież, jako główny sprawca tego koszmaru, powinien być tajemniczy, niejednoznaczny i trochę demoniczny. No, ale znowu nie wyszło.
Możesz obejrzeć… jak masz czas
Pomimo wielu minusów, ten film jest nawet oglądalny, co brzmi dość dziwne. Gdy pominiemy wszystkie absurdy, niedociągnięcia i nastawiamy się jedynie na „odmóżdżającą” i lekką produkcję, która nie wymaga specjalnie myślenia, to Wyspa Fantazji nada się idealnie. Plus za piękne widoki egzotycznego miejsca.
Jeśli odpuścicie sobie seans, to wiele nie stracicie, ale szczerze mówiąc – można trafić o wiele gorzej.
Tytuł oryginalny: Fantasy Island
Reżyseria: Jeff Wadlow
Rok premiery: 2020
Czas trwania: 1 godzina 49 minut
Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości Cinema City.
Kliknijcie w logo, aby sprawdzić najbliższy repertuar dla Wyspy Fantazji.