Nasz nowy cykl będzie opowiadał o wszelkiego rodzaju klasykach – od muzyki, przez książki, na filmach kończąc. Ja mam dla was powieść bardzo bliską mojemu sercu, dzięki której zaczęłam pisać.
Ale czym właściwie jest klasyk?
Jestem przekonana, że kiedy w gronie towarzyskim dyskusja schodzi na klasyczne utwory literackie, to i macie w głowach wszystkie szkolne lektury, którymi torturowano was przez lata edukacji. Osobiście przed oczami stają mi koszmarne Nad Niemnem i Chłopi i idę o zakład, że nie mi jednej.
Pewnie wynika to z faktu, że w literaturze nie ma oczywistej definicji klasyka. Jest oczywiście literatura klasyczna, która odnosi się raczej do antycznych Grecji i Rzymu, ale zdecydowanie rozmija się z naszym tematem.
Wydaje mi się, że ilu ludzi, tyle definicji, przecież klasykiem może być dla kogoś książka, do jakiej często wraca, bo jej fabuła jest uspokajająca. Dla innej osoby klasyki to dzieło, które zna na pamięć i zmieniło jego spojrzenie na świat. Ktoś kolejny powie, że to takie utwory, utrwalone w naszej kulturze i rozpoznawalne nawet przez ludzi nie czytających. Myślę, że przykładów można mnożyć w nieskończoność. A dla mnie takim absolutnym klasykiem jest Ania z Zielonego Wzgórza.
Książka dla wszystkich
Nie polubiłyśmy się od razu. Do przeczytania pierwszego tomu przygód Ani Shirley zabierałam się kilkukrotnie i za każdym podejściem okazywało się to dla mnie drogą przez mękę, która kończyła się rzuceniem książki w kąt.
Udało się dopiero wtedy, gdy nie była już lekturą w szkole, kiedy sięgnęłam po nią bez przymusu, dając temu związkowi ostatnią szansę. I jest to związek na lata.
Zdaję sobie sprawę z tego, że powieść o rudej sierocie, która trafia do jakiegoś domu na wyspie, na jakimś wzgórzu, a wszystko dzieje się w XIX wieku, dla wielu osób może być settingiem nie do przejścia. Zwłaszcza dla chłopców w szkole podstawowej. I ja doskonale to rozumiem. Ale wiem też, że jest to książka uniwersalna i po pierwszym szoku kulturowo – poznawczym, okazuje się być powieścią dla każdego.
Bo to nie tylko powieść o tym, jak dziewczynka odnajduje dom i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. To opowieść o przyjaźni i spełnianiu marzeń, o braku strachu przed tym, kim jesteśmy, bez względu na nasze wyróżnianie się z ogółu. Ania… uczy najważniejszych wartości, które trzeba przedstawiać młodym ludziom. Zgadzam się z tezą, że przecież jest Harry Potter i cała masa innych podobnych wydawnictw, ale to właśnie Ania zajmuje w moim sercu specjalne miejsce.
Bądź sobą
Ta książka nauczyła mnie tego, że skoro mam wyobraźnię, to nie wolno mi jej nie wykorzystać i moim obowiązkiem jest przelewanie myśli na papier. Niekoniecznie muszę od razu kazać wszystkim dookoła czytać swoje wątpliwej jakości dzieła, ale zapisywanie własnych historii stało się bardzo ważnym elementem mojego życia. Tak jak nietłumienie emocji. Nie zliczę, ile razy płakałam, czytając Anię z Zielonego Wzgórza, dzięki której zrozumiałam, że jeśli jest mi smutno, to mam pełne prawo ronić łzy, tak jak cieszyć się, kiedy coś sprawia mi radość. I to nie tak, że moja miłość skończyła się się na pierwszym tomie. Przeczytałam wszystkie (poza tym ostatnim, wydanym niedawno, w którym Gilbert jest okropny i absolutnie mam zamiar udawać, że ta książka nigdy nie powstała), a Ania na Uniwersytecie rozpada się w dłoniach, bo tyle razy była wertowana.
Lucy M. Montgomery stworzyła postać, dzięki której przestałam się bać uchodzenia za odludka i za to jestem jej dozgonnie wdzięczna.
Ania z Zielonego Wzgórza to klasyk i powinni poznać wszyscy, choć nie pod przymusem. Trzeba do niego dorosnąć, może po prostu mieć własną córkę i wieczorami czytać jej na głos o pięknej przyjaźni pomiędzy dziewczynkami i kobietami, o tym, że poprawianie sobie nawzajem korony i stanie za sobą murem to jedyne postawy, jakie powinniśmy przyjmować.