Dzikie dziecko miłości to najnowsza powieść Anety Jadowskiej dziejąca się w świecie Thornu. Świecie, w którym znajdziemy dosłownie wszystko: anioły, diabły, demony, wampiry, wilkołaki etc., i rzecz jasna wiedźmy, jak najsłynniejsza bohaterka Jadowskiej, namiestniczka Thornu Dora Wilk. W bodaj czternastej powieści osadzonej w tym drugim Toruniu akcja zaczyna się od trupa, a potem jest tylko ciekawiej. Oczywiście u Jadowskiej trup to nie jakieś tam zwykłe zwłoki, a zwłoki, które wstały, gdzieś sobie poszły i trzeba je znaleźć. Kim są rzeczone zwłoki? O tym poniżej. Kto będzie szukał? Dora Wilk, to oczywiste.
O co w tym wszystkim chodzi…
Dora, nieszczęśliwa słomiana wdowa, dość szybko orientuje się, że tych zwłok jest w istocie bardzo, bardzo dużo, a będzie pewnie więcej, bo przecież zbliża się Halloween czy też Samhain. Nie ma na co czekać, po Thornie grasuje seryjny morderca kobiet. Dora Wilk zbiera drużynę, w skład której wejdą m.in. szaman Witkacy, wampir Roman oraz patolożka Bogna, i bierze się do roboty. Trzeba przecież powstrzymać mordercę, zanim zabije ponownie. Tutaj warto zaznaczyć, że odradzam sięganie po lekturę osobom, którym czytanie o krzywdzeniu kobiet przypomina dawne traumy. Jadowska nie serwuje nam bardzo krwawych i szczegółowych opisów przemocy, jednak jeśli wzmianka o przemocy seksualnej miałaby Wam zepsuć wieczór – poszukajcie innej lektury.
Co to znowu za dziecko?
Dużo więcej nie zdradzę, ale będzie dość ciekawie, szczególnie za sprawą poczynań tytułowego dziecka miłości, młodej wampirzycy Darii. Jadowska początek powieści w zasadzie poświęca tej bohaterce. Daria to nietypowa, „waniliowa” wampirzyca – spokojna, pijąca tylko torebkową krew, nadal po części żyjąca w świecie ludzi pracownica banku Romana, toruńskiego księcia wampirów. Wydarzenia pewnej feralnej nocy zmuszają ją do pokazania ząbków, a wraz z nimi swojego prawdziwego ja, nawet jeśli ma świadomość, że za złamanie wampirzego prawa grozi jej najwyższa kara.
Czepiam się. Bo mogę.
Przejdę zatem do części krytycznej. Czy będę się czepiać? Będę. Zacznę od tytułu. Jadowska bodaj w dedykacji wspomina, że dziękuje wszystkim, którzy stanęli murem za tytułem powieści. Mnie on się całkiem podoba, taki nieco szalony. Natomiast problem w tym, że pasuje on tylko do pierwszej części, bowiem później Jadowska odstawia tytułowe dziecko na boczny tor, przez co przestaje być w pełni adekwatny. To jednak naprawdę kwestia zdecydowanie pomniejsza.
Poważniejszym problemem jest dla mnie to, że wielokrotnie odnosiłam wrażenie, jakby Jadowska zbyt chętnie i często ulegała podszeptom fanów i, pardon my French, jechała po bandzie – głównie w warstwie językowej (choć czasem i fabularnej). Nie zrozumcie mnie źle, nadal jest to powieść napisana polszczyzną naprawdę na poziomie (chciałabym móc powiedzieć to o wszystkich rodzimych pisarzach i pisarkach, ale nie mogę). Z drugiej jednak strony częstość, z jaką autorka ucieka się do błyskotliwych — owszem — wtrętów językowych, nieco męczy. Tego jest odrobinkę za dużo i tekst wydawał się momentami przeszarżowany.
Ty mnie, autorko, nie edukuj.
Kolejna kwestia, wobec której będę krytyczna, to parokrotnie występujący w tekście natrętny dydaktyzm. Jadowska pragnie uświadomić nieświadomym czytelnikom (lub utwierdzić świadomych w słuszności poglądów) kilka prawd dotyczących przemocy wobec kobiet. O ile jednak edukacyjna rola powieści – wyrażona w sposób subtelny, skłaniający czytelnika do własnej refleksji i wyciągnięcia wniosków – jest rzeczną słuszną i chwalebną, to walenie tegoż czytelnika kaganem oświaty w łeb jednak razi. I co gorsza sugeruje, że autorka nie do końca ufa inteligencji odbiorców swojej twórczości.
Czy warto?
Czytając powyższe, można by odnieść wrażenie, że Dzikie dziecko… mi się nie podobało. A to nieprawda. Jadowska może nie należy do (wąskiego) grona moich ulubionych twórców fantastyki, ale jej heksalogię o Dorze Wilk przeczytałam z przyjemnością, a nawet mocno się wciągnęłam. Podobnie było z Dzikim dzieckiem… Mimo powyższych zarzutów powieść czyta się bardzo dobrze. Nieco za szybko domyślamy się roli pewnych postaci (szybciej niż bohaterowie, co trochę razi), nieco niepłynna jest momentami fabuła, ale po skończeniu lektury odczuwałam satysfakcję z przyjemnie spędzonego czasu. Poleciłabym Dzikie dziecko… tak ogólnie, a na wakacje to już w ogóle. Z jednym zastrzeżeniem. Powieść jest mocno związana z poprzednimi książkami, których akcja dzieje się w Thornie. Nie czytałam wszystkich, ale powiedzmy, że wspomniany sześcioksiąg o Dorze Wilk pozwala się całkiem nieźle zorientować, co i kto jest kim/czym i w co się zmienia. Z drobnymi wyjątkami, bo autorka nie zawsze o tym przypomina. Na przykład nie przypomina, kim jest parokrotnie przywoływany Gardiasz, a tego akurat nie pamiętałam i to mnie irytowało.
Nie mam natomiast złudzeń, że ktoś, kto nie przeczytał do tej pory żadnej innej powieści dziejącej się w Thornie, będzie raczej zbyt zdezorientowany. Trochę szkoda, bo można się niepotrzebnie zniechęcić. Tak więc powieść poleciłabym raczej osobie, która twórczość Jadowskiej w jakimś stopniu zna. Wszystkim innym proponuję zacząć od cyklu o Dorze Wilk, a jeśli się spodoba – czytać dalej.
Skrzywienie zawodowe nakazuje mi jeszcze dodać, że wydawnictwo SQN wykonało kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o redakcję i korektę książki. Właściwie nie zauważyłam potknięć i „przecinków w niewłaściwych miejscach”. Pamiętam jednego gramatyka, ale umówmy się – zdarzyć może się każdemu.
Zachęcamy do sięgnięcia też po inne ebooki należące do tego gatunku.
Recenzja powstała we współpracy z Virtualo.
Tytuł: Dzikie dziecko miłości
Autor: Aneta Jadowska
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Liczba stron: 528
ISBN: 978-83-8129-470-6