Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki Tysiąc uderzeń serca do współpracy recenzenckiej dziękujemy wydawnictwu Jaguar.
Kilka, a może nawet i kilkanaście, lat temu trwała faza na wszelkiego rodzaju dystopie. Mniej więcej w tym czasie trafiłam na twórczość Kiery Cass i jej serię Rywalki opowiadającą o królestwie powstałym na ruinach Ameryki. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, aczkolwiek historia miała swój urok. Brutalna i jednocześnie lekka opowieść o Americe Singer oczarowała mnie na tyle, by bez wahania sięgnąć po najnowszą powieść autorki – Tysiąc uderzeń serca.
Witajcie w Kadier
W momencie, gdy zniknęła królowa, życie Anniki zmieniło się bezpowrotnie. Król i jednocześnie jej ojciec jest nieprzejednany. Księżniczka musi wyjść za Nickolasa – jedyną osobę w całym królestwie, która może być w stanie odebrać tron rodzinie królewskiej. Niespodziewanie jedna, z pozoru zwyczajna, podróż wpływa na losy dziewczyny i całego Kadier. Annika szybko musi podjąć decyzję, czy być posłuszną ukochanemu państwu, czy własnemu sercu.
W tym samym czasie Lennox walczy o to, w co wierzy najbardziej – o wolność dla siebie i jego ludu. Nie można nazwać tego zadaniem prostym, gdyż nawet przywódca nie chce, by mu się powiodło. Mężczyzna jest jednak zdeterminowany. Kiedy na jego drodze pojawia się księżniczka znienawidzonego królestwa, Lennox nie waha się ani chwili. Podejmuje odpowiednie działania, by osiągnąć zamierzone cele. Nie spodziewa się jednak tego, jak bardzo splecione są ze sobą losy jego i Anniki.
Rozpoczynając czytanie, nie nastawiałam się na wybitną powieść. Liczyłam bardziej na lekką historię w stylu Rywalek. Niestety nie otrzymałam nawet tego. Tysiąc uderzeń serca to książka, której lektura bardziej irytowała niż ciekawiła. Problemami okazały się styl narracji, kreacja bohaterów czy sposób przedstawienia świata. Nie było elementu, wobec którego mogłabym nie postawić jakiegoś zarzutu.
Poszatkowana akcja
Już pierwsze kilkanaście stron pokazuje, że książka nie będzie prosta w odbiorze przez styl narracji, na jaki zdecydowała się autorka. Kiera Cass opowiada historię z dwóch perspektyw – Lennoksa oraz Anniki. Nie byłoby w tym nic problematycznego, gdyby nie długość poszczególnych części. Jedno wydarzenie, które rozgrywa się na przestrzeni kilku stron, odpowiadało rozdziałowi. Przez to podczas czytania miałam wrażenie, jakby ktoś brutalnie poszatkował akcję; podzielił fabułę nawet nie na sekwencje a sceny.
Takie rozwiązanie sprawiało, że nie było możliwości, by zaangażować się w historię. Zanim akcja rozkręciła się, czytelnik już musiał przeskoczyć do drugiego bohatera. Podział ten nie zmienił się do końca powieści. Przez całe pięćset stron odbiorca był zmuszony, by przestawiać się z jednej perspektywy na drugą. Już za połową powieści punkty widzenia zaczynały się zlewać. W niektórych momentach, jeśli w pewnym stopniu automatycznie przechodziło się z jednego rozdziału do drugiego, dopiero po dłuższej chwili można było zorientować się, że zmienił się narrator. Pokazuje to kolejny problem powieści – słabą kreację bohaterów.
Nie taki dowódca straszny, jak go malują
W książce wielokrotnie jest powtarzane, że Lennox od lat budował swoją reputację brutalnego wojownika na usługach przywódcy ludu. Jednak jego czyny i relacje z członkami drużyny przeczą temu. Szybko okazuje się, że mężczyzna jest postacią pozbawioną głębi i działającą całkowicie nielogicznie. Niby brutalny, a jednak co chwilę kogoś ratował i ułaskawiał. Największy wróg, który powinien go nienawidzić, szybko staje się jego przyjacielem. Przez nikogo nielubiany, a wzbudzający respekt większości społeczeństwa. Posiada nieprzeniknione serce, a jednak księżniczce od razu udaje się go oczarować. Taki sprzeczny charakter mógłby zostać dobrze napisany, jednakże w tym przypadku sytuacja tak nie wygląda. Postać Lennoxa jest po prostu nierealna, a wręcz – papierowa.
O Annice można napisać nieco więcej dobrego. Została nakreślona lepiej niż główny bohater męski, aczkolwiek wciąż nie nazwałabym jej pełnokrwistą. Z jednej strony Annika to postać o silnej osobowości, która wiele poświęca dla królestwa. Jeśli ma jakiś cel, jest w stanie sporo zrobić, by go osiągnąć. Mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie, że to najodważniejsza, najbardziej pewna siebie i najtrzeźwiej myśląca postać w całej książce. Jednocześnie jednak, gdy tylko wprowadzony zostaje wątek miłosny, kobieta traci głowę. Podejmuje nielogiczne decyzje, które trudno zrozumieć. Być może Cass chciała w taki sposób pokazać stan zakochania, w jakim znalazła się postać, nie wpływa to jednak dobrze na całą powieść.
Świat, który można przemierzyć w dzień
Jedną z rzeczy, których najbardziej nie lubię w powieściach fantastycznych, jest niekonsekwencja autora, jeśli chodzi o miejsce i czas akcji. Tysiąc uderzeń serca zawiera mapkę. Czytelnik jest w stanie umiejscowić sobie wydarzenia w przestrzeni. Jednocześnie autorka pisze, ile czasu zajmuje bohaterom podróż z miejsca na miejsce. Dane te są nierealne. Bohaterowie bez problemów w ciągu kilku godzin przemieszczają się pomiędzy granicami królestw czy zamkami. Jeżdżą w tę i z powrotem, by przekazać sekretne wiadomości.
Ponadto na Ziemi Niczyjej rośnie nieprzemierzony, niebezpieczny las. Na początku zostaje wspomniane, że ludzie boją się tam zapuszczać. Tymczasem w trakcie powieści różne postaci kilkukrotnie bez problemów się przez niego przeprawiają. Warto nadmienić, że jest to jeden przykład. W książce podobnych sytuacji, aczkolwiek na mniejszą skalę, można znaleźć o wiele więcej.
Ogromne rozczarowanie
Nigdy nie spodziewałam się, że najnowsza książka Kiery Cass będzie wybitna. Nie myślałam jednak również, że tak wiele elementów mi się w niej nie spodoba. Banalna fabuła, papierowi bohaterowie, słabo skonstruowana rzeczywistość, błędy logiczne – to wszystko pojawia się w Tysiąc uderzeń serca. I nawet dość ciekawa postać głównej bohaterki nie sprawia, że mogłabym polecić tę powieść.
Tytuł: Tysiąc uderzeń serca
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
Wydawnictwo: Jaguar
Więcej informacji TUTAJ