Tu jest jakaś historia. „Opowieści celtyckie” – recenzja ebooka

-

Sprawa nie jest prosta. Zwłaszcza jeśli bierze się do ręki książkę, która wyszła nakładem wydawnictwa, takiego jak Novae Res. Przykro mi z wielu względów, a to podobny przypadek jak Dragonus Cracovus, a pisałam o niej kilka miesięcy temu. 

No ale do rzeczy.

Nie dałam rady

Przyznaję od razu — nie dałam rady doczytać książki do końca. Mój czytnik pokazuje czterdzieści osiem procent wydaje mi się, że to w zupełności wystarczy. Można oczywiście uznać za zupełny brak profesjonalizmu z mojej strony fakt pisania recenzji bez znajomości zakończenia książki, ale! Po pierwsze, z nieznanych mi powodów, Opowieści celtyckie umieszczono w gatunku fantastyka, choć trzeba naprawdę dużo dobrej woli, żeby się tam dopatrzeć choćby śladów magii, o niesamowitych wydarzeniach czy zwierzętach nie wspominając. W rzeczywistości dostajemy do rąk próbę opowiedzenia życia Galvana, którego czytelnicy zainteresowani historią podbojów Imperium Rzymskiego szybko zidentyfikują jako Wercyngetoryksa. W książce jego imię zostało zmienione z pewnych powodów, czy słusznie to już inna sprawa. Drugim bohaterem jest Juliusz Cezar, droga jaką pokonał by zdobyć władzę. Także jeśli ktoś ma dobrą pamięć, to z lekcji historii przypomni sobie, jak to wszystko dalej się potoczyło. 

Bo kolejny zarzut może wydać się dość absurdalny, jednak kontekst jest tu ważny. Ustaliliśmy już, że to książka bardziej historyczna niż fantastyka. To ten rodzaj lektury, w której autor postanawia udowodnić, jak wiele wie. Karolina Janowska ma niewątpliwie ogromną obeznanie w temacie Celtów, historii starożytnej, Imperium Rzymskiego i kultury przełomu er. Ja za to jestem archeologiem z wykształcenia i prawie umarłam z nudów. Nie chcę absolutnie niczego ujmować Janowskiej, ale na wszystkich bogów, dlaczego? Dlaczego musimy wiedzieć, że jakieś celtyckie zwyczaje wywodzą się z obrzędów greckich, że słowa z tego języka pochodzą od innych cywilizacji, a poszczególne pomieszczenia w willi Cezara nazywają się tablinum czy triclinium, skoro to w żaden sposób nie wpływa na fabułę? Zwłaszcza jeśli te ostatnie nie są nawet specjalnie opisane, więc nie mamy właściwie pojęcia, czym się różnią od siebie i jesteśmy zmuszeni wnioskować to z kontekstu. Z drugiej strony wymienia nazwy takie jak Albion czy Gergowia, nie wyjaśniając ich geograficznego położenia, co kompletnie zaciemnia odbiór i tylko najwytrwalsi czytelnicy sięgną choćby do Wikipedii w celu sprawdzenia.

Trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto bierze do ręki tę książkę, zmylony gatunkiem, zupełnie nie zainteresowany historią, i musi brnąć przez takie opisy.

Domyślam się, dlaczego te rzeczy się wydarzyły, ale zanim o nich opowiem, to jeszcze jedna sprawa. Autorka używa przedziwnych przymiotników czy w ogóle opisów sytuacji, w ogóle tego nie wymagających. Czarownicę, którą jedna z bohaterek oskarża o rzucanie uroków, nazywa urokliwą. Kiedy dwóch mężczyzn rozmawia na trywialne tematy, narrator nazywa je oględnymi tematami. Juliusz Cezar stoi na statku, wypływa w jakąś podróż, a Janowska serwuje nam opis: Stojąc na pokładzie, na szeroko rozstawionych dla utrzymania równowagi nogach. Każdy chyba jednak zdaje sobie sprawę, że nie da się na statku stanąć inaczej, żeby się nie przewrócić. A moim ulubieńcem zostało zdanie Mrok zapadał szybko po zachodzie słońca

Dlaczego tak?

Może więc podzielę się z wami moimi przemyśleniami na temat tego, dlaczego ta książka wyszła jak wyszła. Jeśli ktoś czytał mój tekst o Dragonus Cracovus, to pewnie już się domyśla, zresztą trochę wskazówek upchnęłam powyżej. 

Żadna oficyna szanująca swoich czytelników i autorów nie pozwoliłaby na to, aby publikacja poszła do druku w takim stanie, jak Opowieści celtyckie. Pomijam błędy, przecinki i braki w tekście, co do których nie mam wystarczającej wiedzy. Tu problemem, jak zwykle przy wydawnictwach vanity, jest redaktor. Bo widzicie, gdyby redaktor był dobry i rzetelny, to powiedziałby Janowskiej, że książka ma za dużo niepotrzebnych i trudnych słów, że mrok zawsze przychodzi po zachodzie słońca, że czarownica powinno się nazywać raczej przerażająca niż urokliwa w tym kontekście. Ale żeby nie pozostać gołosłowną, sprawdziłam, kto dokonywał redakcji i korekty — edytorka.eu. Jak sobie poczytacie, to zobaczycie, że owszem, tak, robią te wszystkie rzeczy, ale przede wszystkim dla publikacji naukowych. 

I resztę możecie sobie dopowiedzieć sami. 

To niestety kolejny przykład na to, że nie da się napisać książki ot tak, poprawić przecinki i już, samo się zrobi. Chyba że jest się Jackiem Dukajem, wtedy jasne. Bo napisanie książki to nie prosta sprawa, to orka, pot i łzy. Nie można ufać każdemu kto, biorąc od was pieniądze, obieca, że wyda waszą pracę. 

Powrót do przeszłości 

Mam nadzieję, że autorka zmieni wydawcę i ktoś jej pomoże, bo naprawdę pisze lekko, a potrzebuje pomocy, żeby ujarzmić wszystko, co chciałaby przekazać. Jak na razie to zafundowała mi powrót do przeszłości i czasów, kiedy czytałam fanfiction w ilościach nieprzyzwoitych. Długo szukałam w głowie co przypominają mi Opowieści i to jest dokładnie to — fanfiction. Tylko zamiast postaci ze znanych książek, dostajemy bohaterów historycznych. Tu się nawet ilość seksu i jego opisów zgadza ze średnią występującą w fanowskich tworach. Totalnie nie moja bajka, ale doceniam.

Zachęcamy do sięgnięcia też po inne ebooki należące do tego gatunku.

Recenzja powstała we współpracy z Virtualo.

Tu jest jakaś historia. "Opowieści celtyckie" - recenzja ebooka

 

Tytuł: Opowieści celtyckie. Tom I. Początek

Autor: Karolina Janowska

Wydawnictwo: Novae Res

Rozmiar pliku: 1,3 MB

ISBN: 978-83-8083-516-0

podsumowanie

Ocena
5

Komentarz

Gdybyście potrzebowali czytadła do pociągu, a nie będziecie chcieli brać do rąk Cosmopolitana czy innej Pani Domu, to polecam, bo szybko czas zleci. Jednak jeśli szukacie fantastyki z Juliuszem Cezarem w tle, to zdecydowanie nie tędy droga.
Ania Minge
Ania Minge
Lubię leżeć i książki. Jak dorosnę to zostanę Rory Gilmore. Albo Lorelai, zależy jak mi się życie ułoży.

Inne artykuły tego redaktora

1 komentarz

Popularne w tym tygodniu

Gdybyście potrzebowali czytadła do pociągu, a nie będziecie chcieli brać do rąk Cosmopolitana czy innej Pani Domu, to polecam, bo szybko czas zleci. Jednak jeśli szukacie fantastyki z Juliuszem Cezarem w tle, to zdecydowanie nie tędy droga.Tu jest jakaś historia. "Opowieści celtyckie" - recenzja ebooka