Swego czasu te kreatury były naprawdę popularne. Tworzono o nich niezliczone filmy i pisano wiele książek. I chociaż teraz już odrobinę o tych kreaturach przycichło, ja z czystego sentymentu lubię wracać do pewnych historii o tych istotach. Piszę tu oczywiście o wampirach.
Jednym ze znakomitych obrazów okazał się dla mnie serial True Blood. Pamiętam, jak koleżanka namawiała mnie do obejrzenia go. Broniłam się rękami i nogami, lecz pewnego dnia stwierdziłam, że może jednak warto dać szansę tej historii? I przepadłam z kretesem!
„Wariatka” i jej przyjaciele
Poznajcie ją. Oto Sookie Stackhouse. Dziewczyna potrafi czytać w myślach, dlatego też mało osób chce przebywać w jej towarzystwie. Nikt nie zastanawia się nad tym, że samej obdarowanej takim darem nie jest lekko, ciągle musi żyć w jednym wielkim chaosie, bowiem blokowanie czyichś myśli kosztuje ją sporo energii. Do czasu… Wszystko się zmienia, kiedy do małej miejscowości, w której mieszka i pracuje główna bohaterka, przyjeżdża… Najprawdziwszy wampir! Wszyscy z miejsca stają się bardziej podekscytowani i tym chętniej odwiedzają bar, w którym pracuje Sookie.
Dziewczyna jest oczarowana nowym gościem. Powoli obydwoje zaczynają się otwierać przed sobą i rozpoczyna się ich dość skomplikowana relacja. Czy „wariatka” ma szansę na szczęśliwe życie z krwiopijcą? Owszem, ten stara się zachowywać jak człowiek, ale wciąż pozostaje zimną kreaturą, która od dawna nie żyje.
Fabuła i muzyka to cudo
Niewątpliwym plusem True Blood jest sam pomysł na historię. W przypadku tego serialu z pewnością nikt nie może narzekać na nudę. Akcja nie zwalnia praktycznie ani na chwilę, zaś muzyka wstawiona w odpowiednich momentach sprawia, że ten serial ogląda się z wypiekami na twarzy. Utrzymuje się tu mroczna atmosfera, a widz przez sporą ilość odcinków odczuwa niepokój.
Czy ktoś tu chciał dużo seksu?
Muszę podkreślić bardzo wyraźnie, że nie jest to tytuł dla każdego. Nie należy zaliczać tej historii do zbyt grzecznych, bo ona nie miała taka być. W tym miejscu przyznam szczerze, że wcześniej oglądałam (a raczej próbowałam to zrobić) pierwsze odcinki Pamiętników wampirów i przepraszam wszystkich fanów tego serialu, lecz dla mnie okazały się one za spokojne. Możliwe, iż cała akcja rozkręca się dopiero później, ale przez początkowe epizody miałam wrażenie, że nic się w nich nie dzieje i wszelkie sytuacje sprawiały wrażenie sztucznych.
W przeciwieństwie do tego tytułu, True Blood zachwycił mnie od początkowych minut. Poczułam, że to właśnie taki brutalny wręcz wizerunek wampirów jest zgodny z moją wizją tych przerażających istot, że chciałabym, aby wyglądały one właśnie w taki przedstawiony tutaj sposób. Są męskie, władcze, ale z drugiej strony nie pozostają do końca zimnymi istotami, bowiem potrafią kochać i pokazywać to, jak bardzo im na kimś zależy. Co ciekawe, w tak specyficznej tematyce twórcy znaleźli również miejsce dla scen pełnych wzruszeń.
Oni zagrali i… się (nie) poddali?
Przechodząc już bezpośrednio do poszczególnych osób, wcielających się w dane postacie, to zarówno za pierwszym razem, jak i teraz niezwykle irytowała mnie Sookie, którą zagrała Anna Paquin. Niestety, ale wciąż mi ona przeszkadza. Ma coś tak irytującego w sobie, że nie da się jej znieść. Poza tym większość jej zachowań (a zwłaszcza tych z początku tej historii) jest dla mnie nadal niezrozumiałych.
Stephen Moyer (swoją drogą, jak podobnie to brzmi do imienia i nazwiska pewnej dość znanej autorki, Stephanie Meyer. Przypadek? Nie sądzę!) zagrał tutaj Billa Comptona. On bardziej przekonał mnie do siebie swoją grą aktorską, chociaż nie ukrywam, że potrzebowałam czasu, aby go całkowicie zrozumieć. Podobało mi się w nim to, iż z jednej strony wciąż powtarzał, że jest wampirem, ale z drugiej na każdym kroku pokazywał, jak intensywnie mu zależy na Sookie.
Przechodząc już do dwóch postaci, które najmocniej pokochałam, to muszę tu wymienić Laffayette’a Reynoldsa. Wcielił się w niego Nelsan Ellis. Kupił mnie swoją osobowością, mową ciała i sposobem bycia. W scenach z tym przekonującym aktorem nie brakowało śmiechu i przerysowania pewnych sytuacji, wziętych prosto z życia.
Moją drugą ulubioną postacią został Eric Northman, a zagrał go Alexander Skarsgard. Ten facet wie, co robić, aby wzbudzić jak najwięcej emocji. Uwielbiałam na niego patrzeć, chociaż w pierwszym sezonie jest go naprawdę mało.
Czy warto obejrzeć?
True Blood, tak jak już wspominałam, nie jest historią dla wszystkich. Twórcy nie boją się rozlewu krwi czy przeróżnych scen erotycznych. Nie jest to historia przesłodzona, to opowieść o miłości, poszukiwaniu samej siebie i odbudowywaniu straconego zaufania. Jeśli ktoś lubi wampiry, seks, a przy okazji pragnie obejrzeć coś naprawdę wciągającego, to obraz jdla niego. Wszystkie osoby, które boją się widoku krwi, proszone są o przełączenie programu na jakiś inny serial.
Podsumowanie
True Blood to serial, który swego czasu mnie zaskoczył swoją fabułą oraz kreacją bohaterów. Praktycznie bez przerwy obejrzałam siedem sezonów i byłam bardzo zawiedziona, że stworzono ciągu dalszego. Tytuł ten bowiem należy do takich produkcji, od jakich naprawdę ciężko się oderwać i które się powoli dawkuje, ponieważ nie chce się zakończyć przygody z ulubionymi bohaterami. W tym serialu możecie znaleźć wszystko: miłość, akcję, seks, zaskakujące zwroty w fabule i wiele innych.