Ekranizowanie książek, zwłaszcza tych znanych, omawianych i nagradzanych, to jak stąpanie po cienkim lodzie. Trzeba uważać, aby przekazać ideę, ale jednocześnie umiejętnie przełożyć ją na język filmowy. To nie jest proste zadanie. Tym razem Borys Lankosz nie stąpał po żadnym lodzie, po prostu szedł przez jezioro, po kostki w zanurzony wodzie.
Co właściwie chcesz pokazać?
Od razu zaznaczę, że nie znam książki Joanny Bator o tym samym tytule. W czasie, kiedy autorka wygrywała za nią nagrodę Nike, ja siedziałam po uszy w fantasy i naukowych pracach o zdecydowanie odmiennej tematyce. A później jakoś nie wpadła mi w ręce. Dlatego recenzja pisana jest z perspektywy człowieka, który nie zna tej prozy, nigdy się z nią nie zetknął i nie miał pojęcia, w co się właściwie pakuje.
A władowałam się w kupę rzadkiej klasy.
Borys Lankosz (reżyser i scenarzysta) do spółki z Magdaleną Lankosz postanowił przenieść na ekran książkę trudną, po części baśniową, składającą się z wielu flashbacków, której główny temat kręci się wokół pedofilii. Niestety nie przewidzieli, że dla osób, nieznających dzieła, będzie to droga przez mękę.
Przez większą część czasu spędzonego na sali kinowej zastanawiałam się, o co właściwie chodzi. Fabuła rozgrywa się w Wałbrzychu, do którego przyjeżdża dziennikarka, Alicja Tabor, z zadaniem napisania reportażu o trójce zaginionych dzieci. W międzyczasie odkrywa przeszłość własnej rodziny i tajemnicę śmierci swojej starszej siostry i matki. Spotyka też starego przyjaciela ojca, jego bratanka, dyrektora sierocińca i rozwiązuje zagadkę zniknięcia dzieci. Czyli pełen pakiet.
Tylko że po seansie widz wychodzi tak skołowany, jakby te dwie godziny spędził w pralce, na programie odwirowywania. Lankoszowie fundują nam jazdę rollercoasterem, bez pasów i bez ostrzeżenia.
Kim jesteś?
I nie jest to pytanie filozoficzne. Jest to pytanie, które pojawiło się w wyniku konfuzji tym, co działo się na ekranie. Zanim w ogóle zdążymy poznać Alicję, już zjawia się jakiś staruszek w pilotce (Jerzy Trela) i niepytany opowiada swoją historię życia. Nie mamy czasu go polubić, znielubić czy poczuć jakiekolwiek emocje do niego po prostu bach! Tu się urodziłem, tam się wychowałem, jestem w połowie cyganem, mieszkałem w lesie, a tam mi Rosjanie zdjęli skalp. Wiecie, dużo rzeczy na raz.
Potem pojawiają się kociary w lesie — kobiety, które żyją w górach, zachowują się, jakby straciły rozum, ale generalnie opiekują się mieszkańcami. Chyba. To znaczy trudno stwierdzić, o co im właściwie chodzi. Zwłaszcza Babcyjka, grana przez Aleksandrę Konieczną, która wchodzi w interakcje z Alicją. Niby ktoś nam coś tłumaczy, ale właściwie niczego to nie wnosi.
Potem pojawia się postać Marcina Dorocińskiego. Potrzebny jest w tym filmie jak świni siodło. Nic nie wnosi do fabuły, gdyby wyciąć sceny z jego udziałem, niewiele by się zmieniło, a może byłaby szansa na jakąś klarowność w odbiorze, bo zmniejszyłaby się ilość postaci.
Wszystko to dodatkowo przeplatane jest dosadnymi obrazami, w których matki wykorzystują seksualnie swoje córki, rodzeństwo sypia ze sobą, a dorosły syn ssie pierś matki. No powiem wam, kalejdoskop okropieństw.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że na koniec i tak właściwie nic nie wiemy o głównej bohaterce, o jej motywacji, przeszłości, emocjach.
Kiedy powiem sobie dość
Bardzo czekałam na ten film. Po pierwsze dlatego, że kręcił go Lankosz. Po drugie w obsadzie mamy Magdalenę Cielecką, Marcina Dorocińskiego, Agatę Buzek, Jerzego Trelę, Piotra Fronczewskiego — brzmi, jakby ktoś zbierał polskich Avangersów. Tylko że nie.
Z jakiegoś powodu ten film wygląda jak zlepek chaotycznych, nieprzemyślanych scenek rodzajowych, gdzie część z nich jest jeszcze (zupełnie niepotrzebnie) tłumaczona przez postaci, rzeczy się dzieją, a im bardziej są dosłownie pokazane, im bardziej okrutne i obrzydliwe, tym lepiej.
I ja wiem, że o pedfilli i wykorzystywaniu dzieci nie można mówić w żaden miły sposób. Ale można nie klepać widza siekierą po łopatkach, mówiąc: ej typie, u nas w domu się tak głaszcze.
Po raz pierwszy od bardzo dawna miałam ochotę wyjść z kina w trakcie seansu.
Umęczyłam się jak dzika norka, nic z tego filmu nie wyniosłam, poza poczuciem niesmaku i bycia oszukaną. Zdaję sobie sprawę, że wiele książek trudno przełożyć na język filmowy i zapewne Ciemno, prawie noc taka właśnie jest, ale skoro rzuca się na coś tak trudnego, to warto przemyśleć, co chce się przekazać. Niestety zabiegi narracyjne działające w prozie w większości są niemożliwe do przeniesienia na ekran.
Tytuł oryginalny: Ciemno, prawie noc
Reżyseria: Borys Lankosz
Rok powstania: 2019
Czas trwania: 1 godzina 54 minuty