Koreańskie seriale to istna kopalnia różnorakich motywów i postaci. Nierzadko twórcy sięgają także po wątki z gatunku paranormalnych. A że mamy Halloween, poniżej znajdziecie nasze ulubione tytuły, w których pojawia się wspomniana tematyka! Macie swoje typy? Koniecznie dopiszcie je w komentarzu!
Possessed: walka nawet po śmierci
Kang Pil Sung to jeden z wielu koreańskich policjantów: jest świadomy swych ponadprzeciętnych zdolności detektywistycznych, ma więc o sobie dość wysokie mniemanie. Zmienia się to jednak gdy podczas śledztwa poznaje pewną dziewczynę o zdolnościach „medium”… Nie na nich jednak chciałbym dziś zwrócić uwagę. Splotem masy przedziwnych przypadków z przeszłości, powraca duch seryjnego mordercy i skory do działania, znajduje sobie nowych nosicieli. Kang Pil Sung, chcąc go schwytać za wszelką cenę, pozwala się opętać duchowi zmarłego detektywa, który ujął przed laty szalejącego psychopatę.
Tak oto zaczyna się ponadnaturalna zabawa w kotka i myszkę godna Sherlocka Holmesa i profesora Moriarty’ego. Pociągnie za sobą nie tylko wiele ofiar, ale spowoduje także wiele bólu u protagonistów… Czy sprawiedliwość należy osiągnąć za wszelką cenę? Przygotujcie się na sporo naprawdę mrocznych scen, dosłownie i w przenośni. Może to za duży spoiler, ale nie nastawiajcie się zbytnio na pozytywne zakończenie: nie znaczy to, że nie powinniście sięgnąć po tę dramę.
Korean Odyssey: trzeba mieć ambicje
Każdy z nas ma jakąś tajemnicę, „drugie ja”, którego nie pokazuje innym. Jedni noszą sandały do skarpetek, inni lubią pizzę z ananasem, a Woo Hwi nie jest wyłącznie dyrektorem Lucifer Entertainment. Przede wszystkim (jeśli nie domyśliliście się tego po nazwie firmy) to demon: dość próżny, fakt, ale za to ze świetnym wyczuciem stylu i poczuciem humoru. Nie zadowoli się też byle energią życiową wyssaną z przypadkowych ludzi – „zbiera punkty” za dobre uczynki u najwyższej rady bóstw, by do nich dołączyć. Ale nie dla samej chwały…
>> Polecamy: Walka bóstw na ziemi. „A Korean Odyssey” – recenzja serialu <<
Okazuje się, że demon także może mieć dobre serce! No, przynajmniej nie takie złe jak jego większość kolegów po fachu. Właściwie często bliżej mu do człowieka niż potwora, przez co gdy pojawia się na ekranie, kradnie całe show. Mym skromnym zdaniem, nie zasługuje on na miano postaci drugoplanowej: przyznacie mi rację, gdy po zakończonym seansie to wątek właśnie tej postaci będziecie wspominać najdłużej.
Raz po raz: odważny pomysł
Są w popkulturze pewne „filary” (złośliwi nazwaliby je kliszami), których zmiana wymaga niemałych pokładów śmiałości od twórców. Jednym z takich fundamentów jest wizerunek Ponurego Żniwiarza: mężczyzna, często o poważnym wyglądzie i w zaawansowanym wieku, pojawia się w długim czarnym płaszczu i akompaniamencie poważnej muzyki. Raz po raz burzy jednak ten obraz obsadzając w roli Śmierci małą, najwyżej dziesięcioletnią dziewczynkę w czerwonej kurteczce. To rola epizodyczna, łącznie sceny z jej udziałem można policzyć na palcach obu rąk. Jest jednak w tej postaci coś nierzeczywistego. Uchwytnego, metafizycznego wręcz. Główni bohaterowie wylecą wam z pamięci tuż skończeniu ostatniego odcinka, tę postać zapamiętacie jednak na o wiele dłużej. Znacznie bardziej przemawia do mnie taki obraz Żniwiarza niż starszy dziadzio w klasycznym aucie. Z całym szacunkiem do fanów serii Supernatural, rzecz jasna.
Goblin (Guardian: The Lonely and Great God): każdy ma serce
A skoro o Żniwiarzach już mowa, nie sposób zapomnieć o tym z serialu Goblin (znanego także jako Guardian: The Lonely and Great God), który z pewnością kojarzy każdy fan koreańskich dram (nie czuję, jak rymuję, joł).
Nie będę się rozpisywać o łamiącej serce fabule, ponieważ chcę skupić się na paranormalnej postaci, wykreowanej przez Lee Dong-wooka. Zdawałoby się, że Ponury Żniwiarz to ostatni bohater półtoraplanowy (tak, zaczęłam używać tego określenia od czasu recenzji Mr. Sunshine Przemka), którego mogłoby się polubić. W końcu jak pałać sympatią do kogoś odbierającego życie? A jednak w Goblinie ten z początku sztywno trzymający się zasad pan w czarnym kapeluszu zaczyna nabierać ludzkich barw. Wciąż nieco awkward, okazuje się postacią wielowymiarową i empatyczną, wbrew stereotypowi bezdusznego, poważnego i mrocznego Żniwiarza.
By nie psuć seansu tym, którzy Goblina mają jeszcze przed sobą, nie zdradzę więcej. Miejcie jednak na uwadze, że to jedna z najlepszych postaci półtoraplanowych, jakie poznałam w koreańskich dramach, a jego historia łapie za serce niemal tak mocno, jak ta protagonistów. Takiej kreacji Żniwiarza nie da się zapomnieć.
The Uncanny Counter: nigdy więcej nie patrz na mnie takim wzrokiem
Fabuła tego netflixowego serialu śledzi losy czteroosobowego zespołu, którego członkowie na co dzień pracują w lokalnej makaroniarni, jednak gdy tylko wyczują niebezpieczeństwo, ruszają na akcję. A pisząc niebezpieczeństwo, mam na myśli demony. To dusze złych ludzi, które wydostały się z zaświatów i opętują zwykłych mieszkańców (ale tylko tych ze złymi zamiarami), następnie pożerając kolejne dusze, by osiągnąć siłę i nieśmiertelność. Naturalnie – wraz z konsumpcją, rośnie ich moc.
Akcje nie zawsze są proste, ale bohaterowie zawsze wychodzą z nich zwycięsko. Trochę pobiegają, trochę się pobiją, zgarną kilka siniaków, jednak ostatecznie udaje im się wypędzić demona… do czasu. Pewnego dnia zespół trafia na nieczystego ducha poziomu trzeciego i jeden z nich ginie. Wiedziona chęcią zemsty reszta ekipy rozpoczyna pościg za morderczym demonem.
I chociaż ta postać nie wyróżnia się szczególnym charakterem czy ogólną kreacją (w końcu to zły do szpiku kości demon z jednym celem, nie ma tu ewolucji bohatera), to wpisałam ją na tę listę ze względu na to, jak została sportretowana przez Lee Hong-Nae. Jego szaleńcze spojrzenie śni mi się po nocach, a uśmiech (i śmiech) dręczy w najmniej oczekiwanych momentach. Taka wersja demona jest zwyczajnie creepy, aż ciarki przechodzą, zatem uznałam, iż warto o nim wspomnieć. Brr.