Na platformie Netflix pojawiła się już pierwsza część trzeciego sezonu Wiedźmin. Nie można przejść obojętnie obok faktu, że była to premiera wyczekiwana z zaciekawieniem i dużą dawką niepewności co do jakości serialu. Czy te obawy zostały rozwiane?
Nie da się ukryć, że Geralt z Rivii i jego przygody stały się znane na całym świecie głównie dzięki grom od CD PROJEKT RED. Jednak to dopiero za sprawą serialu od Netflixa możemy mówić o jego międzynarodowej rozpoznawalności wśród „zwykłych” ludzi, wychodzącej poza popkulturalnych zapaleńców.
Platforma streamingowa pokazała nam dwie rzeczy: po pierwszym sezonie udowodniono, że Wiedźmin to historia, która od dawna zasługiwała na serial. Natomiast po drugim przekonaliśmy się, że nie do końca warto było czekać na kontynuację, a dodatkowe czarne chmury, które zebrały się nad produkcją po informacji o odejściu Henry’ego Cavilla, nie napawały optymizmem.
Nie taki Wiedźmin zły, jak go malują…
Od początku nowego sezonu widz odnosi wrażenie, że ma przed sobą coś, twór, w którym nie do końca przemyślano pomysł na fabułę. Geralt, Yen oraz Ciri uciekają, by chronić tę ostatnią, lecz w ich życiu nic nie trwa długo, zwłaszcza sielanka. Czarodziejka ma szkolić młodą niepokorną w sztuce władania mocą, a Geralt stara się nie stracić przy tym wszystkim głowy i jednocześnie przypilnować, by nie mieli kłopotów. Brzmi prosto, prawda? Szkoda, że tylko na papierze.
Podobnie jak w poprzednich sezonach, showrunnerką serialu jest Lauren S. Hissrich, więc ponownie – w produkcji pojawiło się wiele kompromisów w kontekście zgodności z książkami… i było ich chyba na tyle dużo, że w pierwszych odcinkach dostajemy tylko wycieczkę krajoznawczą.
Wątki bez sensu!
Jeszcze przed premierą trzeciego sezonu, kontrowersje wzbudził fakt związany z postacią Jaskra. Wiecie, tego słynnego barda, mogącego sprawić, by każdy stracił na jego punkcie głowę. Okazało się, iż ma on być postacią o orientacji biseksualnej. Nie byłoby w tym totalnie nic złego, gdyby nie fakt, że kochankiem mężczyzny staje się nie kto inny, jak sam Radowid. Za każdym razem, gdy mieliśmy okazję obejrzeć jakąś interakcję między tymi postaciami, była ona sztuczna, a Jaskier sprawiał wrażenie, jakby ktoś go próbował pozbawić męskości, i to bez jakiegokolwiek znieczulenia.
Poczekajcie, bo nie tylko z Jaskrem jest problem. Brak pomysłu na opowieść i wszechobecna nuda ogarniają nawet wiewiórki, królów, czarodziejów i wymieniać tak można bez końca. W najnowszym sezonie Wiedźmina nie znajdziemy nic sensownego, a jedynie papierowe postaci czy fabułę, która nie pasuje sama do siebie. Szkoda, bo ta produkcja naprawdę miała potencjał udowodnić, że Rodowód Krwi jest jedyną skazą na honorze ekipy.
Panie Andrzeju, bo myśmy…
Z jednej strony rozumiem, że adaptacje rządzą się swoimi prawami, ale istnieją pewne granice, co można, a co nie. Na przestrzeni tych pięciu odcinków trzeciego sezonu Wiedźmina twórcom udało się nawet zgubić humor oraz umiejętność pokazania, jak pełny niespodzianek i niebezpieczeństw jest ten świat.
Z jednej strony chciałbym napisać, że mamy przed sobą ten typ produkcji, który dojrzewa wraz z rozwojem fabuły i tym, co oferuje nam, jako odbiorcom. Natomiast z drugiej, patrząc szerzej na to, co otrzymaliśmy teraz, nie wróżę tej serii szczęścia. Nie zapowiada się, byśmy dostali coś ponad obecny poziom.
Niestety, ale stwierdzenie, że nad trzecim sezonem Wiedźmina zebrały się czarne chmury, jest jak najbardziej na miejscu i ciężko dostrzec szansę, by było lepiej. Ten serial jest także ofiarą często ostatnio spotykanej tendencji – im dłuższa sezonowo produkcja, tym jakość, czy też sens fabularny, zdają się zaliczać spory spadek, jakby scenarzyści nie znali nic innego poza równią pochyłą.
Nie zrozummy się tutaj źle, bo Wiedźmin i jego świat ma nam sporo do zaoferowania. I mówię tutaj o postaciach, krainach stworzonych przez Sapkowskiego, czy też po prostu niciach powiązań między tym, co funkcjonuje w jego uniwersum. Niestety, to wszystko traci na znaczeniu, ponieważ zabrała się za to ekipa od Netflixa. Dostali oni świetny materiał źródłowy, z którego można czerpać garściami – co udowodnili w pierwszym sezonie, ale niestety – im dalej w las, tym mniej drzew, które dawałyby nam cień chroniący przed grzechami scenariusza i realizacją wołającą o pomstę do nieba.