Apokalipsa zombie inaczej. „The Walking Cat. Apokalipsa zombie oczami kota” – recenzja mangi, tom 1

-

Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego mangi The Walking Cat. Apokalipsa zombie oczami kota do współpracy recenzenckiej dziękujemy Wydawnictwu Waneko.

Wszystko już było, tak? Każdy możliwy scenariusz z końcem świata i wcinającymi wszystko zombiakami przerobiono, przemaglowano, przepisano, nadpisano i dopisano, tak? Zapewne wiele osób, poza entuzjastami filmów i seriali o żywych trupach, na samo wspomnienie o tych szczególnych, zasiedlających fantastykę stworów, myśli podobnie. No więc – jednak jakiś powiew świeżości ma szansę pojawić się nawet w (post)apokalipsie zombie. A przynajmniej tak można sądzić po lekturze pierwszego tomu Apokalipsy zombie oczami kota Tomo Kitaoki.

Człowiek bywa użyteczny

Yuki poznaje Jina – wędrującego samotnie po pustoszonej przez zombie Japonii człowieka – gdy sam prawie staje się obiadem dla kilku żywych trupów w trakcie polowania na… własne jedzenie. W pewnym sensie z nowym dwunożnym znajomym połączy go nie niebezpieczeństwo, a puste żołądki. No i fakt, że zupełnie pozwalał sobie siedzieć na głowie, gdy Yuki tylko miał na to ochotę. Dlatego postanowił z Jinem trochę powędrować, ale najpierw – musiał pożegnać się ze swoją poprzednią rodziną. Oczywiście człowiek totalnie nie zrozumiał, że zwierzak nie chciał wrócić do domu na stałe, ale na szczęście miał on plecak, do którego każdy kot by się zmieścił. Yuki z tego faktu, naturalnie, skorzystał. Od tego momentu we dwóch przemierzali Japonię, poszukując żony Jina, z jaką ten rozstał się tuż przed wybuchem apokalipsy. No, w zasadzie to Yuki jej nie szuka, ale równie dobrze może z nim wędrować, skoro przy okazji dostaje jedzenie, poznaje przepiękną kotkę, w której zakochuje się nieszczęśliwie po uszy, czy zmienia się z niezależnego kanapowca w kociego survivalowca i wojownika. Yuki to w końcu kocur, któremu przyszło żyć w czasach prawdziwej apokalipsy. Naturalnie – zgodnie ze swoją naturą.

Tragiczny los ludzkości i saszeta dla kota

Jedna z porad dla osób, które utknęły w twórczym procesie, brzmi „spójrz na to inaczej” – zmień perspektywę, z jakiej analizujesz problem. W przypadku Apokalipsy zombie oczami kota mangaka, Tomo Kitaoka, potraktował tę radę dość dosłownie – swoją opowieść o pogrążonej w chaosie i zombiźmie ludzkości poprowadził bowiem nie tyle z punktu widzenia kota, co w relacji do niego. Wszystkie wydarzenia, jakie śledzimy w składających się na tom pierwszy krótkich rozdziałach, zawsze budują wątek Yukiego: spotykane przez niego osoby (jak przystało na kota, często szwęda się na własną łapę), znaleziska, kocie zaloty czy zazdrość o przygarniętego przez jego aktualnego sługęczłowieka psa, stanowią główną oś mangi. Byli opiekunowie tego zwierzęcego bohatera, Jin i inni, z którymi skrzyżują się jego ścieżki, pozostają na drugim planie. A przez to – niewiele o nich samych wiemy. Urywki wspomnień, rozmów, półsłówka albo monologi wywołane zwykłą potrzebą, by odezwać się do żywej, niepróbującej zeżreć nas istoty, stanowią nasze jedyne źródła informacji, z których musimy na własną rękę pozszywać biografie postaci. Chociaż bowiem Kitaoka nie ogranicza się wyłącznie do tego, co Yuki mógłby usłyszeć lub zobaczyć, niezbyt hojnie na razie uchyla rąbków snutej przez siebie historii. Ba! Na tym etapie nawet nie bardzo nam na jakąkolwiek większą intrygę wskazuje. Ona gdzieś tam miga na horyzoncie i zwraca kocią uwagę, ale że jest zbyt daleko, abyśmy mogli ją chwycić (albo pacnąć łapą), tracimy nią zainteresowanie na rzecz kolejnych perypetii Yukiego.

The Walking Cat to jednak ciągle opowieść o zombie – to one stanowią główne, liczne i naprawdę poważne zagrożenie nie tylko dla ludzi, ale również dla czworonogów. I jeśli nikt niczego nie zrobi, świat, jaki znamy dzisiaj, a nawet ten, który razem przemierzają Jin oraz Yuki, zniknie na zawsze. Zapewne dlatego w mandze pojawia się wątek wirusologów – jak choćby tego spotkanego przez naszą parę przez przypadek, mającego pracować nad wirusem zombizmu zanim sytuacja stała się tak groźna, i znającego żonę poszukiwaną przez nowego człowieka tytułowego bohatera. Chociaż Kitaoka odchodzi od znanego i powielanego w tego typu opowieściach motywu ostatniego ocalałego, poszukującego sposobu odwrócenia apokalipsy (Jestem legendą), nie porzuca go zupełnie, dając nam nadzieję, że przyszłość Yukiego nie będzie wypełniona ucieczkami przed kolejnymi zombiakami. Ale jak potoczą się losy tego świata przedstawionego – dowiemy się zapewne w następnych tomach. To w końcu dopiero pierwsza część trylogii.

Kot żywych trupów

Narysowana sprawnie, z zachowaniem gatunkowych wyznaczników horroru, Apokalipsa zombie oczami kota jest zaskakująco przyjemną lekturą – nawet dla tych, co żywych trupów raczej nie trawią (!). Yuki to naprawdę sympatyczny główny bohater, który nie trzyma się żadnego głównego wątku, jak to kot, rozpraszając się co chwilę oraz wypuszczając się od czasu do czasu na wycieczki bez Jina. Pytanie tylko – co dalej, bowiem finał tego tomu pozostawia nas ciut w oszołomieniu i kropce.

The Walking Cat tom 1

Tytuł: The Walking Cat. Apokalipsa zombie oczami kota. Tom: 1

Autor: Tomo Kitaoka

Gatunek: okruchy życia, horror, sci-fi, seinen

WydawnictwoWaneko

 

 

 


Zobacz także:

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

„Apokalipsa zombie oczami kota” to coś, na co nie wiedzieliśmy, że czekamy, a czego potrzebowaliśmy.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Apokalipsa zombie oczami kota” to coś, na co nie wiedzieliśmy, że czekamy, a czego potrzebowaliśmy. Apokalipsa zombie inaczej. „The Walking Cat. Apokalipsa zombie oczami kota” – recenzja mangi, tom 1