Mam to szczęście, że ostatnio trafiają w moje ręce gry, które chcę zrecenzować lub mnie zaciekawią. Taką właśnie też było Testament: The Order Of High Human. Czy wyszło?
Nie, nie wyszło, lecz od początku. Wyobraźcie sobie, że chcecie stworzyć grę, która będzie zbieraniną słabych i średnich (chociaż głównie tych pierwszych) pomysłów i wypuścicie to na rynek. Co więc w Testament: The Order Of High Human nie gra?
Najprościej można odpowiedzieć na to pytanie pisząc „wszystko”
Wątek fabularny jest tutaj oklepaną historią człowieka z wysokiego rodu, który musi odzyskać swoją dawną władzę i nie może tego inaczej osiągnąć, jak przechodząc przez koszmar. Naszym głównym antagonistą jest brat, jaki pozbawił nas tego, kim byliśmy. Akcja gry dzieje się w krainie Tessara przypominającej wszystkie tanie i baśniowe krainy z bajek czytanych nam na dobranoc. Pozwólcie, że w tym miejscu więcej nie napiszę, by nie sprzedać czegoś, co może być uznane za spoiler i jeszcze ratować ten tytuł. Niemniej, jesteśmy po prostu na ścieżce po zemstę.
Moment, zapomniałbym o postaciach. Te są napisane na kolanie, bo trzeba coś wrzucić do świata gry, żadna z nich nie porywa, a każda interakcja z nimi jest pewnego rodzaju katorgą dla uszu, ponieważ dialogi są oklepane i przewidywalne.
Walka to koszmar!
Testament: The Order Of High Human to świetny przykład tego, jak nie robić walk bohatera z przeciwnikami, z dwóch powodów. Pierwszy to fakt, że są one nudne i schematyczne, nawet kiedy trafimy na inny rodzaj adwersarza. Możemy próbować przejść obok nich i nie wdawać się w konflikty, jednak to trudne. Kiedy już zostaniemy złapani, to nagle wszyscy przeciwnicy starają się nas dopaść, co nawet nie daje zbytniej możliwości na zastosowanie jakiejkolwiek logiki czy strategii podczas walki. Stajemy się po prostu siekaczem prącym do przodu i naszym jedynym zadaniem to przeżycie.
Co więcej, system walki jest bardzo prosty, dostosowany do używanej przez nas broni i to od nas zależy, z czym czujemy się pewnie, kiedy przyjdzie nam walczyć o życie. Jednak niesamowicie toporny i każde starcie to tak naprawdę męka i nieprzyjemne doświadczenie, nawet kiedy opanujemy sterowanie oraz przyzwyczaimy się do tego, że wszystko widzimy z perspektywy pierwszej osoby.
W pewnym momencie znajdziemy jeden schemat, działający na wszystkie walki, co sprawi, że kolejny element gry stanie się nudny i z czasem też bezsensowny, ponieważ potyczki przestaną być dla nas w jakimś stopniu wyzwaniem.
Jakby tego było mało, mamy jeszcze zagadki…
Nie wiem, który z developerów wpadł na pomysł, by do rozgrywki dodać zagadki. Z jednej strony rozumiem chęć rozwinięcia postaci oraz sprawdzenia czy gracz jest stworzeniem myślącym, a nie tylko rzucającym się na następnego przeciwnika… Jednak z zagadkami jest ten problem, że są one zbyt proste i często prawie rozwiązane, co sprawia, że wcale nad nimi nie trzeba się pochylać. Już więcej musimy się wysilać przy rozwiązywaniu zagadek w Hogwarts Legacy niż tutaj.
Optymalizacyjnie jest… różnie
W dzisiejszych czasach wielu graczy narzeka na to, że nie dostają oni (jak na czas oczekiwania i budżet) dobrze zoptymalizowanych gier. Trudno im się dziwić, w końcu dziś takie czasy, że cena powinna iść w parze z dopracowaniem. Tutaj jednak sytuacja jest zgoła inna, co tłumaczy, dlaczego Testament: The Order Of High Human ma takie błędy, o których wspomnę za moment.
Otóż grę, z tego, co wiem, obecnie robi około 15 – 20 osób, co stanowi w jakimś sensie usprawiedliwienie, pozwalające zrozumieć, że produkcja nie jest idealna i jeszcze trochę czasu upłynie, zanim zostanie dopracowana, a jej odbiór stanie się lepszy. Wracając jednak do tego, co mnie spotkało, to lista błędów, na jakie się natknąłem, byłaby dłuższa od tej recenzji, zatem wymienię tylko kilka.
Najzabawniejszym będzie chyba ten, który sprawił, że napisy wprowadzające do gry, jeszcze przed załadowaniem menu, zacięły się i były ucięte. Przechodząc jednak dalej stwierdziłem, że w porządku – chyba nic innego mnie już nie spotka. Niestety, w lokacji startowej, będącej też swoistym samouczkiem, zablokowałem się na konarze, pod którym miałem przejść. Co więcej, nic nie działo się, kiedy nacisnąłem przycisk przypisany do kucnięcia.
Następnym problemem pojawiał się w momenie, kiedy moja postać czasem nie reagowała na wciśnięty, odpowiedzialny za atak klawisz myszki, a interakcja z przedmiotami była często opóźniona, bo trzeba ustawić się pod odpowiednim kątem. Przeciwnicy też lubili wpadać na siebie czy na niewidzialne obiekty, lub blokować się w mniej lub bardziej określonych momentach, zwłaszcza w grupie. Jakby mieli oni w głowach jeden cel – zabić bohatera i zawiesić grę jednocześnie, tylko nie mogli zdecydować się, które jest ważniejsze.
Ciężko to polecić, przynajmniej w takiej formie
Na obecną chwilę (znaczy, kiedy piszę tę recenzję), jest to tytuł, który w mojej opinii raczej powinien pozostać w becie dłużej (o rok, może i nawet dwa), niż zostać wydany i być ogólnie dostępny dla większej liczby odbiorców. To jedna z tych chwil, kiedy chcę napisać „grałem w to, byście wy nie musieli” i niestety, nie ma w tym ani krzty żartu.
Do przygotowania recenzji otrzymaliśmy kopię gry od https://pressengine.net