Outlaw King to film pełen zapierających dech w piersi widoków, dzielnych Szkotów i rozlewu krwi. To ostatnie nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę tematykę. Jego akcja rozgrywa się w XIV wieku, tuż po nieudanej próbie Williama Wallace’a wyjęcia królestwa Szkocji spod angielskiego jarzma. Tym razem na czele rebelii staje człowiek, który w historii zapisze się jako król Szkocji, Robert I.
Robert de Bruce, prawdziwy nosiciel późniejszego przydomku Breaveheart (Waleczne Serce), w pierwszych scenach obrazu Davida McKenziego podpisuje tak zwany Szmatławy Rejestr, będący aktem poddaństwa oraz wierności Edwardowi I. Wiązał on oba kraje pod jedną, nie szkocką, koroną. Reżyser pokazuje nam jednak, jak niechętnie przyszły król do tego podchodzi i właściwie od początku nie jest przekonany, czy to dobry pomysł. Zanim bowiem protagonista Outlaw King dojdzie do ostatecznego wniosku, co do faktu, iż oddanie innemu monarsze władztwa we własnym królestwie było złą decyzją, minie trochę czasu. W międzyczasie zdąży poślubić Elizabeth Burgh, irlandzką chrześnicę swojego nowego pana, na znak zawartego przymierza, a także poukładać sobie w głowie wiele kwestii.
O tym, co sądzimy na ten temat, przeczytacie poniżej.
Anna: Mówiąc szczerze, gdy sięgałam po ten film, wiedziałam o nim tyle, że występuje w nim Chris Pine i że dotyczy historii Szkocji. Niezbyt przepadam za obrazami bazującymi na prawdziwych wydarzeniach, ale lubię tego aktora od czasu, gdy zobaczyłam reboot Star Treka z jego udziałem. Nie będę ukrywać, że pewną rolę odegrała również ciekawość: przez tydzień, dzień w dzień, widziałam newsy poświęcone temu, że Pine wystąpił nago. Chciałam wiedzieć czy to naprawdę taka zjawiskowa scena.
Agata: Ja wiedziałam więcej, ale tu się chyba odezwała drobna obsesja związana z wyrywkowym, popkulturowym poznawaniem historii Szkocji i Anglii (jak nie ma o czymś serialu/filmu, to prawie na sto procent o tym nie czytałam). Ciekawiło mnie jednak, w jaką stronę pójdą twórcy Outlaw King – czy rozrywkową, jak w przypadku Breaveheart? Czy może bardziej realistyczną? W końcu jeśli film ma trafić bezpośrednio do streamingowej dystrybucji, to mogą sobie pozwolić na więcej (vide nagi Chris Pine). No i pytanie za milion punktów – czy aktor wspaniale grający uroczych, nieco niezdarnych bawidamków poradzi sobie z rolą zbuntowanego przeciw Anglikom samozwańczego króla Szkotów? Bo przecież historia Roberta I wcale nie była usłana różami.
Anna: Od końca: co do Chrisa – moim zdaniem sobie poradził, chociaż nawet zarośnięty wyglądał bardzo młodo i raczej uroczo, a nie jak facet, który z zimną krwią zamordował przeciwnika, a potem poprowadził do walki Szkotów.
Uwierzysz, że nie oglądałam Bravehearta? Widziałam za to Rob Roya (miałam obsesję na punkcie Liama Neesona) i Outlaw King przypominał mi nieco tamten film.
Agata: Tak, bliżej tej Netflixowej produkcji do Rob Roya – jest znacząco mniej bajkowo-rozrywkowa. Z kolei nie zgadzam się z opinią, że Pine wyglądał na uroczego. Po pierwsze – i tu mały spoiler – główny bohater filmu postanawia, że jednak Szkoccy arystokraci, przysięgając wierność Edwardowi I, oddali mu kraj i swoich ludzi, aby mógł nimi pomiatać i traktować jak worek pieniędzy oraz mięsa bojowego. Dlatego występuje przeciw Anglii, tym samym kontynuując bunt Wallace’a (znanego w kulturze popularnej właśnie dzięki Braveheartowi). Najbardziej naturalnym sprzymierzeńcem wydaje mu się drugi z pretendentów do szkockiej korony. Ten, niestety, nie zamierza dołączać do powoli rodzącej się kolejnej rewolucji, a raczej szybciej wyda Roberta oraz całą jego rodzinę brytyjskiemu monarsze za zdradę i spije z tego śmietankę. W tej sytuacji bohater ma dwa wyjścia: poddać się i skazać siebie oraz najbliższych na śmierć, tortury i nie wiadomo, co jeszcze, albo zdusić potencjalne zagrożenie w zarodku. Wybiera to drugie. To być albo nie być dla rodziny przyszłego króla Szkocji oraz prawdopodobnie całego królestwa. Uroczy w tej scenie nie jest. W ogóle oddanie Roberta I jest mega ciekawe w tym filmie – to raczej człowiek spokojny, twardo stąpający po ziemi, nie wywyższający się, co widać między innymi w scenach bitew, w których idzie na pole walki w pierwszym szeregu, zamiast czekać bezpiecznie na tyłach jak wysłany do zduszenia rebelii Książę Walii. Tak tytułowy bohater filmu oraz jego małżonka, Elisabeth Burgh, są fantastycznie napisani i zagrani. Bardzo żałuję, że tak mało mieliśmy okazję oglądać zwłaszcza ją, ponieważ ta postać, jako taka, została skonstruowana naprawdę porządnie.
Anna: Moim zdaniem on na miejsce spotkania jechał wiedząc, że najprawdopodobniej tylko jeden z nich z niego wyjdzie. Takie rozwiązanie sytuacji było prawie pewne i Robert musiał się z tym liczyć.
O tak! Bardzo podobała mi się scena, w której nowi żołnierze słyszą „bierzcie łopaty i pomóżcie tam, na dole, król już kopie”. Zdecydowanie lubię ten sposób kreowania władców, bo to pokazuje, że na tronie zasiada, czy też na czele armii stoi, człowiek. I Robert w tym filmie jest bardzo ludzki, łatwo było się z nim utożsamić i mu kibicować (nawet, jeśli wynik jego zmagań z księciem Walii to żadna niespodzianka). Tak, też żałuję, że Elisabeth było w filmie tak mało, bo w każdej scenie, w której występowała, przykuwała uwagę.
Wracając na moment do Edwarda (Billy Howle) – to zapewne zamierzony efekt, ale dawno nie oglądałam tak obrzydliwej postaci. On i jego ojciec byli siebie warci, ale jednak to książę wywoływał u mnie większą niechęć. Nie miał absolutnie żadnej pozytywnej cechy, co trochę mi przeszkadzało. Nie lubię tak jednoznacznych kreacji. Za to aktor sprawił się w roli znakomicie.
Agata: Na twarzy Pine’a było wyraźnie widać to, że on zabijać nie chciał, ale musiał. Ta scena ma nam podkreślić szaleństwo Edwarda, Księcia Walii (późniejszego króla Edwarda II), którego pokazuje się nam mordującego oraz wydającego rozkazy zabicia osób nie chcących dać mu tego, czego oczekiwał – nawet, jeśli po prostu nie mogły. Zgadzam się, że w tej kwestii został z jednej strony za mocno przerysowany, a z drugiej trochę za mało nam powiedziano, o tym, co przeszedł. Chociaż jakieś okruchy zostały widzom rzucono, jak choćby fakt, że ojciec, za dzieciaka, co rano łoił mu skórę na modłę spartańską i generalnie nie miał o nim zbyt wielkiego mniemania. Ostatecznie McKenzie pokazuje nam niezdolnego do prowadzenia bitwy księcia – większość najważniejszych decyzji podejmuje Aymer de Valence (w tej roli świetny Sam Spruell), którym przyszły/młody król bardzo chce pomiatać, ale mu to nie bardzo wychodzi. Pomimo tego jednak, naprawdę kupiłam to szaleństwo, frustrację oraz maniakalne pragnienie bycia najwspanialszym w wykonaniu Howle’ego. W dość podobną stronę, scenariuszowo i aktorsko, rozwinęła się również postać Douglasa, któremu Edward I odmówił oddania rodzinnych ziem, co sprawiło, że z pragnienia tak zemst, jak i pozostawienia śladu po swoim klanie w historii wpadał w podobny berserkerom szał. Aaronowi Taylorowi-Johnsonowi zdecydowanie było do twarzy w krwi i błocie. To też może jedna z trzech brodatych postaci, które udawało mi się rozróżnić na ekranie.
Anna: Mówiąc szczerze, rozróżnianie postaci szło mi raczej opornie. Pamiętam tylko jednego brata Roberta – Neila, którego imię było chyba jedynym wymienionym na ekranie, Douglasa (masz rację, był wspaniały!), no i główną trójkę – księcia Walii, Roberta i Elisabeth. Reszta stanowiła dla mnie dość bezbarwną masę – ale to niestety wada formatu. W dwie godziny nie da się pokazać wszystkiego.
Kontrast pomiędzy Robertem i Edwardem był ogromny, zwłaszcza w finale ostatniej bitwy tego filmu.. Opanowany i zwycięski król, który wywalczył sobie ten tytuł i zapłacił za niego ogromną cenę w krwi swoich żołnierzy i rodziny, oraz jego przeciwnik: książę dziedzic, kompletnie nieprzygotowany do bycia władcą – błagający o pomoc, a potem uciekający z pola bitwy. To był, muszę przyznać, satysfakcjonujący widok.
Agata: Nie dziwię ci się, sama miałam ochotę skakać z radości, gdy Edward, pomimo przeważających sił, poniósł tak spektakularną porażkę. To, że wiedziałam o tym fakcie wcześniej, wcale mi nie przeszkadzało. A skoro jesteśmy przy bitwach – bardzo podobało mi się w Outlaw King przedstawianie sił obu stron w sposób realistyczny, a nie rozdmuchany dla efektu dramatycznego. Jeśli Robert I miał niecałe pięćset żołnierzy, to rzeczywiście, jak stali na polu bitwy, było wyraźnie widać, że nie jest to zbyt imponująca siła. Anglicy dysponowali około trzema tysiącami zbrojnych, w tym ciężką konnicą i to również dało się odczuć. Nie do końca wiem za to, jak ocenić samo przedstawienie scen walki – z jednej strony były doskonale chaotyczne, co oddaje szał bitewny oraz to, jak wiele dzieje się tam na raz. Zwłaszcza przez to ostatnie, bardzo ciekawym pomysłem okazały się przebitki z lotu ptaka, pozwalające nam zorientować się, w których miejscach znajdują się najważniejsi dla tego filmu protagoniści. Problem w tym, że przez ten cały chaos, zgiełk i wrzawę, generalnie dość trudno ocenić czy porównać do innych. Przy okazji, te bitwy ciekawie kontrastują ze scenami nie-bitewnymi, w których pozornie dzieje się niewiele, są spokojne, wyważone, doskonale oddają też nastrój samej przedstawionej Szkocji. Fakt, że w dość dużej mierze skoncentrowano się na takiej codzienności wyjętych spod prawa buntowników, bardzo mi się podobał. Wiem, że nie wszyscy oglądający mieli podobne odczucia. No, ale dzięki temu była Ta Scena.
Anna: Tak. Różnica w sile bojowej wydawała się przytłaczająca – i nawet jeśli wiedziałam, kto zwycięży, to i tak wzbudzało to emocje. A co do chaotyczności scen, mi się bardzo podobały. Bitwa to w końcu bałagan, krew i błoto, a nie śliczne układy choreograficzne często pojawiające się w filmach.
Och tak. Ta Scena, o której wszystkie portale filmowe rozpisywały się tygodniami (nie żartuję). Trwała ona kilka sekund i gdybym akurat mrugnęła, mogłabym ją przegapić – czyli nagi Chris Pine, wynurzający się z jeziora (wcześniej można było również zobaczyć jego tyłek – w czasie sceny seksu z Elisabeth, na początku filmu). I właśnie – to, że facet pokazał penisa przez dwie sekundy stanowiło pożywkę dla mediów i stało się sensacją. To, że kilkadziesiąt scen wcześniej rozebrała się również kobieta i nie wywołało to żadnej reakcji. Czyżby kobieca nagość nam spowszedniała?
Agata: W Hollywoodzkim, mainstreamowym kinie – na pewno. W końcu to właśnie tam obowiązuje bardzo restrykcyjny kodeks, co można pokazać i czego nie można. Jak to bywa z podwójnymi standardami, obnażanie damskich piersi od dłuższego czasu jest w porządku, po prostu film opatruje się odpowiednią kategorią wiekową oraz nie emituje przed określoną godziną. Ale jeśli mężczyzna pokazałby penisa, to zapewne już mielibyśmy do czynienia z wielkimi protestami, że oto nastała pornografizacja kina. Nie, żeby pornografia, film oraz kino nie dzieliły długiej historii, oddziałującej na siebie nawzajem, ale nie o tym. W scenach erotycznych, gdy aktorzy muszą być nadzy, mężczyźni są zobowiązani do noszenia specjalnej „skarpetki” (cock sock) na penisie, żeby na pewno nic nie pojawiło się w kadrze. Pamiętam, jak w przypadku Czystej Krwi ten fakt wyśmiewał wcielający się w Erica Northmana szwedzki aktor, Alexander Skarsgård. Jego narodowość podkreślam tutaj nie bez powodu – w Europie panują inne standardy kinematograficzne dotyczące pokazywania nagości. Dla Amerykanów i Amerykanek nasze kino musi być zupełnie bezwstydne. W tym miejscu dobrze też wrócić do dyskusji na temat standardów portretowania nagiego ciała, które toczyły się wokół ekranizacji 50 twarzy Greya – niezależnie od jakości samego filmu, w nim chyba najbardziej widać, że twórcy w erotyzowanym obrazie kierowanym do kobiet eksponowali głównie nagość… damską. Wcielający się w tytułowego amanta Jamie Dornan pokazał jedynie górny fragment penisa, co być może, w zamyśle producentów, miało okazać się dla publiczności szokujące. Tak więc z Pine’em poszliśmy krok dalej i trochę się nie dziwię, że internet zwariował, iż ich ukochany kapitan Kirk obnażył się w pełnej krasie. Tylko, jak zauważyłaś, wciąż jest to dość zachowawcze i łatwa do przeoczenia.
Anna: Przypomina mi się afera o Sulu w rebootowanym Star Treku i ta jedna scena wskazująca na jego orientację. Też trwała sekundy. Wydaje mi się to absurdalne – z jednej strony zaczynamy normalizować ludzkie ciało i walczymy z jego idealizacją (wszystkie ruchy body positivity), a z drugiej pokazanie nagiego ciała wciąż jest problematyczne – zwłaszcza, jeśli to ciało należy do mężczyzny. To szczególnie zabawne w kontekście USA, które przecież zapisało się w ogólnej świadomości fanów popkultury i nie tylko jako kraj wolności, swobody i rewolucji obyczajowej.
A co do ukochanego Kirka i pełnej krasy – pomyśl o osobach piszących fanfiki. Jestem niemal pewna, że gdy wejdę na Archive Of Our Own, znajdę sporo nowych opowiadań o pewnym kapitanie i jego pierwszym oficerze.
Agata: Miłej zabawy na AO3! A Amerykanie… praktyka pokazuje, że ich wolnościowy PR to jedno, a purytańska rzeczywistość to drugie. Może dzięki temu, że Outlaw King jest brytyjsko-amerykańską koprodukcją, dostaliśmy, co dostaliśmy. Na pewno nie można nie docenić tego, że to obraz dedykowany streamingowej platformie, a nie ogólnokrajowym dystrybutorom.
Anna: Tak, myślę że kooperacja wyszła temu filmowi na dobre. Tak samo jak to, że trafił na platformę streamingową.
Long live and prosper, jak mawiają Vulcanie. Dzięki za rozmowę!
Słowem podsumowania
Anna: Outlaw King nieco mi się dłużył, bo akcja była rozłożona nierównomiernie: na początku wszystko działo się wolno, a jak przyspieszyło, to nie zauważyłam upływającego czasu. Plus za ładne widoki, dobre kreacje postaci, Chrisa Pine’a (ubranego i nie) i Florence Pugh. Minus za nierówność filmu i przesadę w kwestii Edwarda. Ode mnie 7/10.
Agata: Dla mnie Outlaw King jest filmem, któremu zdecydowanie poprawiłabym początek, aby był równie spokojny i wyważony jak pozostałe trzy czwarte tej produkcji. Jestem zachwycona postacią Elizabeth Burgh oraz też wszelkimi z nią scenami. Pine jako rozważny, roztropny, mocno stąpający po ziemi przyszły król, również mnie kupił. Wielkim dziełem kinematografii Outlaw King nie jest i nie będzie, ale oglądało się go bardzo przyjemnie. Drażniło mnie nieco współczesne podejście do państwa oraz państwowości (wręcz wprost pada tam pojęcie „narodu”, ukształtowane i spopularyzowane dopiero w XIX wieku), ale umiem na to przymknąć oko. Takie naciągane 7/10.
Tytuł oryginalny: Outlaw King
Reżyseria: David Mackenzie
Rok powstania: 2018
Czas trwania: 2 godziny