Mimo że za kinem akcji, także takim superbohaterskim, przepadam, uniwersum Marvela pozostaje dla mnie nieskończonym i niezbadanym oceanem. Ilość filmów, komiksów oraz gier z popularnymi bohaterami przytłacza, tym bardziej, że prezentowane w nich historie czasami się splatają. Z zainteresowaniem podeszłam jednak do najnowszej produkcji w tym ogromnym multiwersum, Eternals, przyciągnięta obecną w trailerze Angeliną Jolie… znaczy, zupełnie świeżymi postaciami, których w innych produkcjach nie ma.
Wielcy przedwieczni
Kim są tytułowi Eternals? To grupa postaci o nadprzyrodzonych zdolnościach, swoistych herosów, zesłana na Ziemię przed tysiącami lat, by dbać o rozwój raczkującej ludzkości i chronić ją przed potworami zwanymi Dewiantami. Walka z bestiami zajęła wieki, ale ostatecznie na planecie zapanował spokój. Od tamtych wydarzeń minęło wiele lat, Eternalsi rozdzielili się i wiodą swoje nieskończenie długie życie pomiędzy śmiertelnikami. Nieoczekiwanie na ulicach Londynu XXI wieku pojawia się Dewiant, który za cel obiera sobie nie ludność cywilną, a jedną z heroin, Sersi (w tej roli Gemma Chan). Czas, by grupa ponownie zjednoczyła siły.
Oczekiwania kontra rzeczywistość
Muszę przyznać, że Eternals okazał się filmem odmiennym od oczekiwanego. Idąc do kina na „kolejnego Marvela”, spodziewałam się typowego kina akcji: wybuchów, pościgów, zjawiskowych walk. I choć te są obecne w produkcji, znacznie większy nacisk położono na demonstrację emocjonalności i ludzkiego oblicza herosów. Podobało mi się jak zaprezentowano ich reakcje na nieoczekiwanie pojawiające się zagrożenie ze strony Dewiantów, a także podejście do kolejnych zwrotów akcji, które zaskakiwały zarówno widza, jak i Eternalsów (tych drugich chyba nawet bardziej). Sposób, w jaki scenarzyści zagrali na oczekiwaniach odbiorców, zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Jednocześnie nie rozumiem, dlaczego pewne prawdy zostały bohaterom ujawnione w stylu kojarzącym się ze starymi antagonistami Disneya – wydaje mi się, że była to nieprzemyślana decyzja ze strony zdradzającego tajemnice.
Mniej pozytywnie wspominam wątek Dewiantów. Istoty kreowane początkowo na bezmyślne bestie i głównych antagonistów z upływem czasu stawały się coraz bardziej intrygujące. Przymykając oko na pewną nieścisłość związaną z ich powrotem po tysiącach lat i to z nowymi mocami, nie mogłam pogodzić się z tym, jak okrutnie zmarnowano ich potencjał. Początkowo kreowano ich na głównych złoli, tymczasem okazali się mięsem armatnim, dywersją, która miała zbudować napięcie przez ujawnienie faktycznego antagonisty. Motywacje tych istot także mogłyby zostać rozegrane lepiej.
Reżyserka Chloé Zhao zdecydowała się na prowadzenie historii dwutorowo. Obrazy z „teraźniejszości” przeplata scenami z „przeszłości”, kreśląc w ten sposób relacje pomiędzy bohaterami oraz dostarczając widzowi informacji o genezie Eternalsów. Ten zabieg wprowadzał czasami nieco chaosu, ale myślę, że przeskoki pomiędzy liniami czasowymi umieszczone były w odpowiednich momentach, odpowiadając na pojawiające się pytania niemal natychmiast. To także interesujący kompromis względem dotychczasowych produkcji z uniwersum Marvela. Do tej pory większość bohaterów dostawała swój własny film opowiadający jego historię, motywacje. Tutaj z kolei podjęto próbę przedstawienia losów aż dziewięciu postaci, co ostatecznie nie udaje się w pełni – jak można się spodziewać, niektórym czasu poświęcono więcej, innym mniej.
Eternals a uniwersum Marvela
Wspomniałam, że Eternals to produkcja Marvela, a jako taka stanowić powinna element rozbudowanego uniwersum. Tymczasem, ku mojemu zdziwieniu, znani z innych filmów superbohaterowie nie pojawiają się nawet epizodycznie (pamiętam jedynie wspomnienie wątku Thanosa), choć rozwinięcie akcji i sekwencja końcowa aż proszą się o ich obecność! Nie ukrywam, zastanowiła mnie nieobecność choćby jednego z Avengersów – nie chcę tu niczego zdradzić, ale ciężko pogodzić się z brakiem ich zainteresowania wydarzeniami wieńczącymi film.
Patos i charyzma
Tym, co nie podobało mi się w Eternals, okazał się natomiast patos emanujący z ekranu podczas scen rozgrywających się w przeszłości oraz ujęć z udziałem Ikarisa (w tej roli Richard Madden), w obydwu liniach czasowych. Rozwijając pierwszy z zarzutów… Kojarzycie te momenty, kiedy zjawia się superbohater, staje w dumnej pozie, a w tle przygrywa epicka melodia? Najnowsza produkcja Marvela nie ustrzegła się takich patetycznych chwytów, choć na szczęście nie było ich dużo. Z kolei Ikaris wydawał mi się okrutnie sztywny. Ciężko mi powiedzieć, czy to wymóg stawiany przez produkcję, czy też Richard Madden miał przez cały film przywiązany drewniany krzyż do pleców, ale tak drętwej i pozbawionej mimiki postaci dawno nie oglądałam.
Sama główna bohaterka, Sersi, także nie podbiła mojego serca. Wydała mi się nieciekawa i mało charakterna, przez co ginęła na tle innych. Dużo lepiej zapamiętałam choćby sylwetki Kingo (Kumail Ninjiani), jego lokaja Karuna (Harish Patel – swoisty fenomen, bo to charakter drugoplanowy… a i tak zapadł mi w pamięć lepiej niż Sersi!) czy Gilgamesha (Dongseok Ma/Don Lee), a także Theny granej przez Angelinę Jolie, której wątek miał w sobie masę (całkiem poprawnie wykorzystanego) potencjału. Protagonistka niemal do samego końca wydaje się bardziej postacią poboczną niż najistotniejszą w całej tej historii.
Czy Eternals na wieczność pozostanie w pamięci?
Reasumując, Eternals zapowiadał się ciekawie. Reżyserka podjęła próbę połączenia kanonu filmu obyczajowego z superbohaterskim uniwersum Marvela. Ostatecznie produkcja nie wypada dobrze w żadnej z tych kategorii. Mam wrażenie, że potencjał nie został w pełni wykorzystany. Nazwiska popularnych aktorów i aktorek zdobiące plakaty nie przykryją nielogiczności czy niecharyzmatycznej protagonistki. Nie zrobią tego także marvelowe „pierwsze razy” – pierwsza scena seksu i pierwszy reprezentant mniejszości seksualnej. Szkoda, mogło być ciekawiej.
Aha, zostańcie w kinie do scen po napisach (są dwie). Zapowiadają nowych bohaterów i kolejne przygody. Oby bardziej udane.