Twórcy filmowi sięgają po różne rozwiązania, byle tylko zadowolić coraz bardziej wymagającego widza. Efekty specjalne, napakowany akcją produkt, innowacyjne koncepty – to jedynie niektóre z orężów, jakimi władają przedstawiciele światka Hollywood. Bardzo często osiągają oni jednak efekt odwrotny od zamierzonego – albo skupiają się tylko na jednej warstwie produkcji, przez co cierpią inne, albo próbują schwytać za dużo srok za ogon i umieszczają w obrazie niezliczoną ilość wątków i ubarwiaczy opowieści, co z kolei prowadzi do tego, że widz czuje się przeładowany.
Najtrudniej, przynajmniej moim zdaniem, jest przerazić odbiorcę. Współczesne horrory nie straszą, wręcz przeciwnie – większość z nich śmieszy, a jak już zatrwoży, to jedynie niezbyt przemyślanym scenariuszem i głupotą głównych bohaterów. A przecież nie potrzeba armii potworów, duchów czy morderców, by wzbudzić w widzu niepokój. W końcu to, co nas przeraża najbardziej, jest coś, czego nie widzimy.
Kiedy zagrażające nam zło okazuje się bliżej nieokreślonym zagrożeniem, które może pojawić się w dowolnym miejscu, w najmniej oczekiwanym momencie, wtedy nasza wyobraźnia przejmuje stery – rysuje przed nami niesamowite i zatrważające wizje, przez co zaczynamy się bać, wpadać w paranoję i lękać nawet podmuchu wiatru. Z drugiej strony pojawia się jeszcze przekonanie, że przecież to, czego nie widzisz, nie może cię skrzywdzić.
Ile razy, będąc małym dzieckiem, chowaliśmy się pod kołdry, żeby nie widział nas wyimaginowany potwór z szafy czy spod łóżka i żebyśmy my nie spojrzeli na niego? Wyobraźnia i imaginacja mają potężną moc, co skrzętnie wykorzystali twórcy thrillera science fiction Nie otwieraj oczu.
Widzę… ciemność
Wyobraźcie sobie świat, w którym wyjście na zewnątrz może być waszym ostatnim. Wielu ludzi zginęło, przetrwali tylko nieliczni – byli na tyle zdeterminowani albo mieli szczęście. W ciągu kilku minut życie Malorie zamieniło się w piekło – bliska jej osoba popełniła samobójstwo, a ona sama znalazła się w centrum zbiorowej histerii. Na początku nikt nie wiedział, czemu ludzie nagle zaczynają zachowywać się dziwnie, a potem odbierają sobie życie. Świat ogarnął chaos, a bohaterka musi znaleźć sposób, by jakoś przetrwać.
Z grupą nieznanych sobie osób chroni się w domu należącym do Douglasa. Tam uwięzieni obserwują z niepokojem, co się dzieje na zewnątrz, dowiadują się również, że wyjście poza cztery ściany może grozić śmiercią. Czemu? Kto albo co odpowiada za wybuch epidemii masowych samobójstw? Dlaczego tak się stało i czy można zapobiec dalszym ofiarom?
Nie patrz, a przetrwasz
Po sukcesie filmu Johna Krasinskiego – Ciche miejsce – jednego z najlepszych obrazów tego roku, w którym przetrwanie zależy od tego, jak cicho będziesz się zachowywał, twórcy postanowili sięgnąć po stary, ale sprawdzony motyw – nienazwanego i bliżej nieokreślonego zła. Wprawdzie w produkcji, w jakiej wystąpiła Emilu Blunt wiemy, jak wygląda przeciwnik, jednak w pełnej okazałości pojawiał się on dość rzadko, większy nacisk postawiono na zupełnie inny element.
Susanne Bier postanowiła sięgnąć po podobny koncept fabularny, tym razem jednak o przeżyciu decyduje to, czy bohater zobaczy napastnika. W bardzo ciekawy i wciągający sposób zarysowano nam wizję świata, w którym dzieje się coś złego, tak bardzo, iż nagle ludzie zaczynają popełniał masowe samobójstwa. Ani protagoniści, ani widzowie nie wiedzą, co się dzieje. Powoli, krok po kroku, poznajemy przyczyny takiego zachowania, choć wiele rzeczy pozostaje niedopowiedzianych.
Twórcy Nie otwieraj oczu wykorzystali ludzki lęk przed nieznanym, nie pokazali zagrożenia, a przynajmniej nie do końca, ono jest gdzieś tam na zewnątrz, czyha ja uwiezionych w pułapce bohaterów. A przecież siedzenie w czterech ścianach nie może trwać wiecznie, kiedyś skończą się zapasy jedzenia i wtedy trzeba będzie podjąć decyzję, co robić dalej.
Film Netflixa przeraża, daje do myślenia, zastanawia. Co byśmy zrobili na miejscu Malorie i innych postaci? Walczyli? Uciekli? A jeśli to drugie – to dokąd? Każda decyzja niesie ze sobą niebezpieczeństwo, co nieustannie pokazuje nam Bier. Susanne trzyma widza w napięciu, nie wiemy, jak skończy się historia protagonistki, choć szybko dochodzimy do tego, kto z reszty jej kompanów przetrwa, a kto nie.
Miejscami film się dłuży. Sam motyw podróży przez rzekę momentami okazuje się za bardzo rozwleczony, o wiele ciekawsze są sceny, gdy rozpoczyna się historia samobójstw. Jednak niewielkie mankamenty (jak wspomniane przeciąganie wydarzeń czy dziury w scenariuszu) rekompensuje sposób poprowadzenia opowieści. Prawda jest bowiem taka, iż widz, tak samo jak bohaterowie Nie otwieraj oczu, czuje niepokój, ta produkcja oddziałuje na niego – uruchamia jego wyobraźnię, w końcu sam zaczyna sobie tłumaczyć to, co się dzieje, a do tego wciąga w opowiadaną historię. Odbiorca nie jest w stanie przejść obok niej obojętnie.
Kukiełki na scenie
Mocną stroną produkcji są pojawiający się w niej aktorzy i aktorki. Fenomenalna Sandra Bullock, która okazuje się główną bohaterką filmu, w przekonujący i niezwykle obrazowy sposób oddaje emocje, jakie targają jej postacią. Malorie to silna kobieta, nauczyła się dbać sama o siebie, a w życiu ufa niewielu osobom. Widać, jak wiele znaczy dla niej znalezienie się w towarzystwie nieznajomych – musi się otworzyć i zacząć działaś grupowo. John Malkovich świetnie odegrał rolę zgorzkniałego cynika, dla którego najważniejsze jest przetrwanie. Pozostali aktorzy i aktorki także dodali coś od siebie – pokazali różne zachowania w związku z sytuacją, w jakiej się znaleźli.
Nie otwieraj oczu to obraz, który powinien zobaczyć każdy miłośnik trzymających w napięciu thrillerów. W filmie można znaleźć także elementy horroru, na pewno na swój sposób przeraża on mocniej niż niektóre produkcje grozy.
Tytuł: Bird Box
Reżyseria: Susanne Bier
Rok: 2018
Czas trwania: 2 godziny 2 minuty