Steampunk to jeden z tych nurtów, na które rzadko trafiam w literaturze, nad czym ubolewam, bo bardzo za nim przepadam. Wedle definicji, jest on odmianą fantastyki naukowej i kuzynem cyberpunka, nawiązującym stylistyką i tematyką do „epoki pary” (XIX wiek). Do cech charakterystycznych tego nurtu zaliczyć można osadzenie akcji dzieł we wspomnianym okresie oraz obecność wysoce rozwiniętej technologii, w tym ulepszeń ciała, opartej nie na elektronice, ale na mechanice. Witajcie w epoce zębatek i przełomowych odkryć!
„Oto nadchodzi ten, który wprawia tryby w ruch.”1
Akcja Boga Maszyny rozgrywa się w fikcyjnym królestwie Antianu, w którym obowiązuje kilka surowych zasad. Po pierwsze, osoby z wyraźnymi ułomnościami – zarówno wrodzonymi, jak i nabytymi – cielesnymi czy mentalnymi, a także pozbawione stygmatów (wedle legend, symbolu namaszczenia przez bóstwa), tracą status człowieka i degradowane są do roli niewolników, niezależnie od pozycji społecznej. Po drugie, choć wielu obywateli posiada predyspozycje do posługiwania się potężną siłą zwaną Wolą, prawa do jej wykorzystywania mają jedynie bogowie. W tym świecie przychodzi żyć Tagardowi Logorowi Szalanowi, ambitnemu młodzieńcowi, rozmiłowanemu w mechanice. Podróż do wymarzonego tytułu inżyniera okaże się jednak bardziej skomplikowana, niż chłopak oczekiwał, gdyż na szlachcicu jego pokroju, dziedzicu tytułu rodzinnego, ciążą pewne obowiązki, a chęć niesienia pomocy słabszym sprowadzi go na niebezpieczną drogę graniczącą z herezją.
„Jego orężem jest wiedza, technologia – jego tarczą.”
Jednym z największych atutów Boga Maszyny jest kreacja świata. Autorka zadbała, byśmy ani na moment nie zapomnieli, że znajdujemy się w steampunkowym świecie. Budując ten klimat od pierwszych stron, wraz z rozwojem historii, dorzucała kolejne wynalazki i pojęcia „z epoki”. Co jednak ważne – jej proza w żadnym momencie, nawet w trakcie wyjaśniania sposobu działania mechanizmów, nie nabiera charakteru naukowego bełkotu. Podobnie rzecz ma się w przypadku polityki czy zasad rządzących światem. Joanna W. Gajzler dawkuje czytelnikowi informacje, nie zdradza mu wszystkiego od razu, dzięki czemu nie czuje się on zalany ekspozycją, a jednocześnie pozostaje zaintrygowany i głodny większej liczby szczegółów.
Jako że w Bogu Maszynie mamy do czynienia z nowym światem, którego zasady i nazewnictwo muszą zostać nakreślone, początkowo akcja płynie raczej powoli. Odbiorca ma czas, by poznać Tagarda oraz jego niewolnika-przyjaciela, Gawiera, obserwować rozwój ich relacji oraz interakcje z otoczeniem. Wbrew pozorom, ta część powieści nie jest nudna. Autorka umiejętnie balansuje pomiędzy popychaniem fabuły do przodu, przedstawianiem realiów i zaskakującymi zwrotami akcji. Tych ostatnich jest naprawdę sporo, co mnie urzekło. Natomiast ostatnie sto, może sto pięćdziesiąt, stron zagwarantowało mi istny emocjonalny rollercoaster. Kolejne kartki przewracałam z zapartym tchem, nie mogąc doczekać się zakończenia tej powieści. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że historia nie zostaje domknięta w tym tomie! Niecierpliwie wyczekuję kontynuacji – ta już powstaje, jak donosi Joanna W. Gajzler na swoim Instagramie.
„Głoszący postęp, herold maszyn, bóg inżynier o tysiącu twarzy.”
Bóg Maszyna to nie tylko wyścig o realizację marzeń Tagarda. W powieści sporo miejsca poświęcono wątkowi nierówności społecznych oraz odczłowieczania osób, które – zwykle z przyczyn niezależnych od siebie – wyłamują się z powszechnie akceptowanego kanonu. Przedstawiając zachowania i motywacje protagonisty, autorka sygnalizuje czytelnikowi, że dyskryminacja nie jest w porządku, ale zakorzenionych w społeczeństwie uprzedzeń nie sposób wyplenić z dnia na dzień. Walka o lepsze jutro potrzebuje czasu, czasami wymaga ogromnych poświęceń… Czy zatem warto ją w ogóle podejmować?
Dla idealisty takiego jak Tagard, odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista.
„Co wam zabrano, on odtworzy w stali.”
Bardzo podobała mi się także przemiana bohatera opisana na kartach Boga Maszyny. Z fascynacją obserwowałam, jak bezkompromisowy i ambitny młodzieniec, pełen nadziei i ideałów, zmuszany jest do weryfikacji swoich przekonań i postaw. Chłopak wprawdzie pozostaje skupiony na swoim celu i pragnie do niego dążyć, ale w pewnym momencie zaczynają go dręczyć wątpliwości, czy obrana droga okaże się słuszna, czy nie wymaga od niego zbyt wiele. Tego typu pytania męczą go tym bardziej, że każdy krok stawiany w kierunku celu zdaje się oddalać go od jego przyjaciela Gawiera i szeroko pojętej postawy „dobrego obywatela”. Ciekawym doświadczeniem była także obserwacja ewolucji protagonisty „na salonach”. Tagard początkowo traktuje przebywanie „w towarzystwie” jak zło konieczne, przykry obowiązek, ale dzięki wsparciu bliskich zaczyna dostrzegać korzyści płynące z kreacji odpowiedniego wizerunku. Gdy gra się o wysoką stawkę, każdy sojusz i as w rękawie może okazać się niezbędny.
„Nadchodzi Bóg Maszyna.”
Jak mogliście wyczytać powyżej, jestem zachwycona Bogiem Maszyną. Przepadłam w wykreowanym przez autorkę steampunkowym świecie i z trudem odrywałam się od lektury. Wciągnęła mnie intryga, zwroty akcji zapierały dech w piersi, narracja ani na moment nie nużyła, a sposób opisu walki z nierównościami społecznymi – usatysfakcjonował. Niecierpliwie czekam na kontynuację, was z kolei zachęcam: czytajcie Boga Maszynę.
Tytuł: Bóg Maszyna
Autorka: Joanna W. Gajzler
Liczba stron: 704
Wydawnictwo: Lira
1Śródtytuły pochodzą z prologu Boga Maszyny.