Nie będę ukrywać, że bałam się książek Sandersona. Jego powieści są tak grube, iż mogą posłużyć jako narzędzie zbrodni! To jednak nie było najgorsze, w końcu lubię opasłe tomy. Zdecydowanie bardziej odstraszał mnie fakt, że napisane przez niego serie zazębiają się w tak zawiły sposób, że wszelki zapał do czytania opuścił mnie, gdy znalazłam w sieci wykres mający pomóc nieświadomemu czytelnikowi w zapoznaniu się z powieściami Sandersona w odpowiedniej kolejności. Na szczęście okazało się, że autor ma na swoim koncie cykl książek dla młodzieży, po który postanowiłam sięgnąć (głównie dlatego, że nie budził obaw, iż zginę, gdy jego tomy spadną mi na głowę).
Strzeżcie się! Oto nadciąga Alcatraz!
Zacznijmy jednak od początku. Alcatraz Smedry jest kimś, kogo określam mianem „niby-sierota” – rodzice naszego bohatera zniknęli jak kamień w wodzie, a nim samym nie zajął się żaden krewny. W efekcie chłopak regularnie trafia pod skrzydła kolejnych opiekunów. Niestety nastolatek posiada niesamowity talent do psucia przeróżnych rzeczy (a im bardziej stara się czegoś nie zniszczyć, tym większa szansa, że jednak to zrobi), co nie ułatwia mu zacieśnienia więzów z rodzinami, u których ma zamieszkać. W efekcie żadna z nich nie wytrzymała długo z chłopcem , a jedynym stałym elementem w życiu naszego bohatera jest panna Fletcher – kobieta znajdująca mu nowe domy i nadzorująca kolejne przeprowadzki.
Wszystko zmienia się w dniu trzynastych urodzin protagonisty, gdy zostaje mu dostarczony tajemniczy pakunek oraz liścik podpisany przez jego rodziców. W pudełku znajduje się woreczek z piaskiem oraz papier pokryty bazgrołami, wyglądające na dzieło dziecka, które dopiero uczy się pisać. Upominek okazuje się jednak cenniejszy niż można przypuszczać i natychmiast zostaje skradziony. Wydarzenie to nie zmieniłoby życia Alcatraza (bądźmy szczerzy, kto z nas przejąłby się tak mało wartościowym drobiazgiem), gdyby nie fakt, że do drzwi domu puka – nieco spóźniony – dziadek naszego bohatera! Z racji tego, iż nastolatek jest skazany na kolejną przeprowadzkę (nie-do-końca-niechcący zniszczył kuchnię aktualnych opiekunów, co przelało czarę goryczy), postanowił on uwierzyć w rewelacje ekscentrycznego staruszka i wyruszyć z nim na spotkanie niesamowitej przygody… i poszukiwania własnego ojca.
Ciszlandy i Wolne Królestwa? Że co?!
W całej serii niezwykle ważne okazuje się uzmysłowienie czytelnikom, że to, co nas otacza, jest jedną wielką mistyfikacją, a niemal całym światem trzęsą Bibliotekarze! Oczywiście to bardzo poważna sprawa, rozchodzi się o władzę i wprowadzenie bibliotekarskich porządków (wszystko opisane i skatalogowane, sami rozumiecie, że to koszmar, prawda?). Na drodze tej podłej instytucji stanie nie kto inny, a właśnie nasz Alcatraz. Nie sam! Towarzyszyć mu będą przyjaciele oraz krewni, również dysponujący dziwnymi talentami (chociaż nie tak imponującymi jak ten, którym włada główny bohater) – spóźnianie się to domena dziadka, gubienie – wujka, przewracanie – kuzyna, a wyglądanie okropnie po przebudzeniu – kuzynki. Na dodatek zarówno senior rodu Smedrych, jak i nasz protagonista są okulatorami, to zaś oznacza, że potrafią korzystać z dość niezwykłych soczewek.
Wyposażeni w swoje umiejętności i szkiełka bohaterowie stawią czoła wielu niebezpieczeństwom, zmierzą się z tabunami przeciwników, rozszyfrują niejeden spisek i udaremnią niecne plany tych podłych Bibliotekarzy! Wszystko to na stronicach czterech tomów (tyle na chwilę obecną ukazało się po polsku dzięki wydawnictwu Iuvi, premiera ostatniej części zapowiedziana została na październik tego roku). Będziemy świadkami, jak na kartach kolejnych książek Alcatraz poznaje tajemnice Piasku Raszida, odkryje, co stoi za zniknięciem jego rodziców, przemierzy korytarze Biblioteki Aleksandryjskiej, odwiedzi Krystalię i zmierzy się z kolejnymi odłamami sekty Bibliotekarzy: Kości Skryby, Strażników Sztandaru, Zakon Rozbitej Soczewki oraz kilka innych. Najbardziej istotne okaże się jednak powolne badanie istoty talentów, którymi dysponują członkowie jego rodziny – skąd tak właściwie się wzięły, jak dokładnie działają i… czy aby na pewno nie jest im jednak bliżej do klątwy? I jaką rolę w tym wszystkim odgrywa jego zdolność do psucia? Te pytania będą towarzyszyć Alcatrazowi przez kolejne części serii.
Z uśmiechem podczas czytania!
Sanderson (czy raczej Alcatraz, opisujący własne przygody pod pseudonimem) nie bawi się w zbyt mozolne kreowanie świata – stosunkowo szybko jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń, autor bowiem nie marnuje papieru na rozwlekanie akcji i długie tłumaczenia zawiłych realiów. Czytelnik zostaje rzucony na głęboką wodę i musi sobie poradzić z nadążaniem za informacjami i rewelacjami na temat odkrywanych przed nim realiów. Dokładnie w takiej samej sytuacji znajduje się główny bohater – nastolatek konfrontuje swoje wyobrażenie o świecie z jego faktycznym wyglądem i zmierzyć się z trudnymi do pojęcia wiadomościami (wiecie, jak na przykład to, że da się stworzyć golemy z książek, że istnieje jeszcze jeden kontynent, wszystkim rządzą Bibliotekarze, skrupulatnie podbijający kolejne tereny).
Powinniście jednak przygotować się na specyficzny styl narracji – autor nie raz i nie dwa przerywa opowieść w kluczowym momencie, by uraczyć nas dygresją na jakiś temat czy swoimi przemyśleniami. Nie zabraknie też sporej dawki autoironii, żartów oraz puszczania oka do czytelnika, nie mówiąc już o nawiązaniach i aluzjach do innych tekstów literackich. Powinniście jednak odwiesić niewiarę na haczyk – nie tylko wykreowany przez Sandersona świat nie jest wiarygodny, ale też motywacje i zachowania postaci mogą być postrzegane jako mało poważne. I to stanowi właśnie wielki plus tego cyklu! Ogromnie cenie sobie to świadome naśmiewanie się z nadętych serii dla młodzieży, i fakt, że autor oferuje nam stosunkowo krótkie, ale zabawne (i w pewien sposób również pouczające) historie. Przecież w czytaniu często chodzi o rozrywkę, a tej recenzowane powieści dostarczają naprawdę dużo.
Zagramy w skojarzenia?
Wspominałam o nawiązaniach do innych tekstów, prawda? Nie ukrywam, że mój umysł szybko podryfował w stronę podobieństw pomiędzy serią książek Sandersona a tą Rowling. Wiele z nich jesteście w stanie wychwycić już na podstawie tej recenzji (obaj bohaterowie to nastolatkowie o nieprzeciętnych zdolnościach, których rodzice z różnych przyczyn nie uczestniczą w ich wychowaniu, na dodatek ich życie pewnego dnia zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni), a to jedynie te najbardziej oczywiste i rzucające się w oczy, ponieważ – jeśli sięgniecie po ten cykl – z pewnością wyłapiecie jeszcze więcej wspólnych cech.
Na szczęście przygody Alcatraza nie są bezmyślną i infantylną kalką serii o młodym czarodzieju, owszem – Sanderson posługuje się podobnymi schematami oraz motywami, ubiera je jednak w całkiem nowe szaty. Przede wszystkim bawi się formą, w jaką odziewa losy wykreowanych przez siebie postaci (poważnie, czytając kolejne rozdziały odnosiłam wrażenie, że autor miał przy ich tworzeniu zabawę równie przednią jak ja w trakcie lektury). Przyznaję, że niezwykle przyjemnie sięga się po powieści napisane w sposób, który pozwala poczuć, że antagonista uważa niektóre wydarzenia lub zwroty akcji za absurdalne, śmieszne lub po prostu nierealne. Wykorzystanie pierwszoosobowej narracji do wejścia w dialog z odbiorcą również jest świetnym pomysłem.
Alcatraza da się lubić!
Zarówno główny bohater, jak i cała seria jego przygód (no dobra, „prawie cała seria”, bo wciąż czekamy na piąty tom) kupili moje czytelnicze serduszko na tyle skutecznie, że w wyjątkowo krótkim czasie łyknęłam te niegrube książki! Protagonista to nastolatek, zachowujący się jak typowy młodzieniec w jego wieku, na dodatek wrzucony w niecodzienne sytuacje – to zagubiony i dociekliwy dzieciak, próbujący zrozumieć otaczający go świat i znaleźć w nim swoje miejsce, popełniający błędy, czasem zapatrzony w siebie i niewidzący dalej niż koniec własnego nosa, na tyle bystry, że stara się rozgryźć tajemnice okulatorskich soczewek oraz talentów Smedrych. Wszystko to składa się na postać, która momentami drażni, znacznie częściej bawi, przede wszystkim jest jednak ludzka i nieidealna. Pozostali członkowie rodziny Smedrych również nie są nam obojętni – jednych lubimy, do innych nasza sympatia pojawia się z czasem, a kolejni tracą w naszych oczach, ponieważ – co tu dużo pisać – okazują się bubkami z przerośniętymi ego.
Nie mam zamiaru udawać znawcy prozy Sandersona (zwłaszcza że na wstępie wspomniałam, iż to moje pierwsze spotkanie z jego twórczością), śmiem jednak zaryzykować stwierdzenie, że świat, wykreowany w książkach o Alcatrazie, jest zapewne nie mniej dopracowany niż to, co można znaleźć w pozostałych cyklach autora. Przynajmniej takie wnioski wyciągam ze skomplikowanych wykresów, mówiących mi, jak powinnam czytać kolejne powieści i opowiadania, by wszystko pochłonąć w odpowiednim porządku. Ktoś, kto tworzy tak zazębiające się fabuły, na pewno dba o każdy szczegół swoich historii i nie pozwala sobie na prowizorkę. Nawet jeśli pisze coś w nieco mniej poważnym tonie, czego odbiorcą ma być nieco młodszy czytelnik. Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, jednak w tajemniczych talentach rodziny Smedrych oraz okulatorskich soczewkach jest coś sprawiającego, że zaczynam podejrzewać, iż zaskoczy mnie złożoność wykreowanych przez autora zależności. Z niecierpliwością czekam zatem na ostatni tom serii, noszący podtytuł Mroczny talent, który – wierzę w to głęboko – rozwieje wiele moich wątpliwości i zamknie tę historię spójną klamrą. Potem zaś sięgnę po pozostałe powieści autora i nie dam się zniechęcić wykresom!