Czasem oglądam produkcje, których opis sugeruje, że nie będzie to kino wybitne, wnoszące coś wartościowego do mojej egzystencji lub zmuszające do głębszej refleksji. Mają służyć przyjemnemu spędzeniu czasu, bez konieczności zaangażowania większej liczby szarych komórek niż jest absolutnie niezbędne do zachowania podstawowych funkcji życiowych.
Ostateczna rozgrywka, jak sugerowało mi streszczenie fabuły, wydawała się spełniać te warunki i obiecywać niewymagającą rozrywkę. Uprzedzając fakty muszę stwierdzić, że wszystkie moje oczekiwania (skądinąd będące niemal całkowitym ich brakiem) okazały się nazbyt wygórowane, a film jest po prostu kiepski.
Déjà vu?
Nie ma to jak człowiek, który znalazł się w niewłaściwym czasie i w nieodpowiednim miejscu, bo taki to do reszty zepsuje zabawę. Zwłaszcza, jeśli impreza ma polegać na wzięciu kilku (nastu, a od biedy nawet i kilkudziesięciu tysięcy) zakładników i przeprowadzeniu ataku terrorystycznego z użyciem ogromnej ilości materiałów wybuchowych. Jak się taki przypadkowy koleś napatoczy, to możecie być pewni, że z całego przedsięwzięcia nici, a wy będziecie mieć więcej kłopotów niż ta akcja jest warta. Następnym razem przemyślcie swoje plany jeszcze ze dwa razy, a w ramach lekcji poglądowej obejrzyjcie kilka produkcji z podobną fabułą – kończą się tak samo, bo gdzieś w tym tłumie znajduje się ktoś, kto nie da sobie w kaszę dmuchać.
Właściwie powyższy akapit wystarczyłby jako streszczenie fabuły Ostatecznej rozgrywki, bo – tak naprawdę – zawiera on w sobie wszystko to, co zobaczymy w trakcie całego seansu. Niewątpliwie zostawienie tego w ten sposób byłoby jednak pójściem po linii najmniejszego oporu, więc postaram się bardziej. Były komandos, Michael Knox (w tej roli, znany ze Strażników Galaktyki, Dave Bautista), postanawia spędzić nieco wolnego czasu z jedyną córką swojego poległego przyjaciela – zabiera ją zatem na mecz piłki nożnej. Oczywiście, w wyniku niesamowitego zbiegu okoliczności, stadion zostaje opanowany przez bandytów domagających się spełnienia ich żądań, w przeciwnym razie wysadzą cały budynek i trzydzieści pięć tysięcy widzów w powietrze. Władze mają czas do końca spotkania piłkarskiego, czyli raptem półtorej godziny.
Kłoda kłodę kłodą?
Fabuła nie jest ani szczególnie skomplikowana, ani porywająca – kolejne sceny oglądałam bez żadnego zaangażowania, a do końca produkcji dotarłam wyłącznie dzięki samozaparciu i postanowieniu, że nie przerwę seansu w połowie. Właściwie przez te niemal dwie godziny nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że już to widziałam. I wcale nie chodzi o to, że Ostateczną rozgrywkę oglądałam wcześniej, a wynikało raczej z powielonych klisz oraz schematów, które mieliśmy okazję obserwować w podobnych produkcjach. W końcu główny motyw filmu (wzięcie zakładników przez grupę terrorystów i rzucającego im wyzwanie samotnego „herosa”) został wyeksploatowany do tego stopnia, że jedyne, co się zmienia, to sceneria – był wieżowiec, samolot, pociąg, więc teraz czas na stadion (chociaż to przerabialiśmy w jednej z produkcji o Batmanie).
Nie pomaga również, że obsada zachowuje się jak las po wycince (wiecie, są drętwi jak kłody), co może wynikać z faktu, że scenariusz nie dawał zbyt wielkiego pola do popisu. Większość postaci jest płytka jak kałuża, a przecież powszechnie wiadomo, że z pustego i Salomon nie naleje. Muszę jednak przyznać, że przynajmniej czarny charakter spełnia część pokładanych w nim nadziei i nie okazuje się niezdecydowanym psychopatą, który najpierw obiecuje zabijanie niewinnych ludzi, a później niewiele z tego wychodzi. Arkady (Ray Stevenson) to jeden z tych słownych terrorystów, więc jak zapowiada utoczenie komuś krwi, to możecie być pewni, że jucha się poleje. Tyle dobrego w tej niezwykle przeciętnej produkcji.
Suma summarum
W Ostatecznej rozgrywce zabrakło mi wielu rzeczy – od dobrze rozpisanych postaci, przez nieco mniej sztampową fabułę, po lepszą obsadę aktorską. Nie polecę go zatem osobom, które lubią dobrze zrealizowane filmy akcji. Najgorsze jest jednak to, że nie mogę też z czystym sumieniem zaproponować go szukającym najzwyklejszej rozrywki i chwili „odmóżdżenia”, bo produkcja nie podoła nawet temu wyzwaniu, jeszcze dodatkowo dręczyć widzów. Uznajmy zatem, że was ostrzegłam, a po ten tytuł sięgacie na własną odpowiedzialność. Sama wolałabym wrócić do którejś z części Szklanej pułapki niż patrzeć, jak Bautista się męczy.
Tytuł oryginalny: Final score
Reżyseria: Scott Mann
Rok powstania: 2018
Czas trwania: 1 godzina 44 minuty
Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości Cineman.