Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego książki Śpiąca nimfa do współpracy recenzenckiej dziękujemy Wydawnictwu Sonia Draga.
Kryminały potrafią zaskoczyć. Niby to trochę odmienny gatunek niż thriller, a jednak równie dobrze trzymają czytelników w napięciu, a przy okazji również intrygować i szokować. Zawsze wychodziłam z założenia, że w książce (czy filmie) krew nie musi lać się strumieniami, aby odbiorca uznał ją za świetny twór, który zapamiętamy na dłużej. Zdecydowanie wystarczy, jeżeli autor zaserwuje nam zadziwiającą zbrodnię, intrygujący sposób prowadzenia śledztwa czy równie zaskakujące zakończenie. Jak było w przypadku Śpiącej Nimfy Ilarii Tuti?
Zbrodnia z dawnych lat
W tej historii ważną rolę odgrywają: portret,skrywający mroczną tajemnicę, dolina spowita nieprzeniknioną ciemnością oraz kobieta, przeczuwająca, że jej życie może już dobiegać końca. Śpiąca nimfa, tak nazywa się to wiekopomne dzieło, magnetyzujące pięknem. Wykonał go pewien młody partyzant, jakieś siedemdziesiąt lat wcześniej, w ostatnich dniach drugiej wojny światowej, pod ostrzałem wroga. Obraz po prostu zachwyca, jednak gdy eksperci przyglądają mu się bliżej, to okazuje się… że nie został namalowany zwykłą farbą, a krwią pochodzącą z ludzkiego serca.
Nasuwa się więc pytanie: kim była ofiara? Nie ma ciała, nie ma żadnych śladów, które mogłyby doprowadzić do mordercy. Jest jedynie słaby ślad krwi. I to właśnie on prowadzi Teresę Battaglię i jej podwładnego, Massima Miriniego, do doliny Resia, mieszczącej się w górach w północno-wschodnich Włoszech. Okolica ta wraz ze specyficznym portretem to jedyne ślady, na jakie mogą liczyć śledczy. Czerwony ślad zaprowadzi ich do osoby, która jest gotowa zrobić dosłownie wszystko, aby jej tajemnica nigdy nie ujrzała światła dziennego.
Niesamowity pomysł
Na początku tej recenzji nie sposób nie skomplementować i wyraźnie podkreślić samej koncepcji autorki na sposób ukazania zbrodni. Nie trafiłam jeszcze nigdy na taki kryminał, w którym nie byłoby ciała albo chociaż wyraźnych śladów świadczących o dokonaniu konkretnej zbrodni. W przypadku Śpiącej nimfy właśnie tak się stało. I myślę, że właśnie to sprawia, iż tylu czytelników ceni sobie ten tytuł. Nie ma w tej historii nic oprócz obrazu, na wokół skupia się cała historia. Aż dziw mnie brał, że autorce udało się tak rozbudować fabułę. Cały czas z tyłu głowy kołatała mi się myśl, że to się nie uda, że w pewnym momencie coś pójdzie nie tak i to mocno. I, niestety, tym razem się nie myliłam.
Coś tu jednak nie gra
Powyżej opisałam raczej jedyny plus tej historii. Innych nie ma sensu szukać, bo po prostu takowych nie ma. Oryginalność pomysłu autorki, która z początku wręcz mnie mocno do siebie przyciągała, w pewnym momencie zaczęła nużyć. W kryminałach przecież nie samą zbrodnią czytelnik żyje: ważne są również śledztwo i dochodzenie do sedna sprawy, do tego, co naprawdę się wydarzyło i, w końcu, znalezienie odpowiedzi na pytania: kim była ofiara i kto zdecydował się ją zabić oraz dlaczego? W Śpiącej nimfie zdecydowanie tego mi zabrakło.
Powieść mnie nie porwała. Może te pierwsze pięć, dziesięć stron, kiedy na jaw wychodziło, że obraz powstał z prawdziwego ludzkiego serca, jeszcze mnie intrygowała na tyle, że chciałam dowiedzieć się więcej. Ale potem, im dalej postępowałam z lekturą, tym było coraz gorzej. Możliwe, że na mój odbiór tej historii miał wpływ sam styl autorki, który zupełnie mi nie podpasował.
W moim odczuciu był zbyt poetycki, wzniosły, szybko poczułam się tak, jakbym czytała wiersze, a nie beletrystykę. Samych bohaterów również nie potrafiłam polubić. Niby autorce udało się ich stworzyć naprawdę różnorodnie, a jednak z żadną z nich, nawet jedną, nie poczułam mocniejszej więzi. Byli oni mi zupełnie obojętni, podobnie sprawa miała się ze śledztwem. Nie potrafiłam kibicować tym postaciom, aby udało im się na końcu wyjaśnić całą sprawę i odnieść sukces. Nie interesowało mnie też w najmniejszym stopniu ich życie prywatne.
A może by tak drugi raz?
Na pewnym etapie porzuciłam lekturę tej powieści, bowiem nie chciałam się już nad nią dłużej męczyć. Stwierdziłam, że może zabrałam się za nią w złym okresie w życiu. Odczekałam więc trochę i rozpoczęłam lekturę po raz drugi. Czy coś to pomogło w odbiorze tego kryminału? Nie. Nadal nie polubiłam żadnego bohatera, a lektura mnie męczyła. Wciąż niezmiennie intrygował mnie pomysł na zbrodnię. Tym razem zaparłam się jednak, aby przeczytać całość. I tak jak sam początek Śpiącej nimfy był naprawdę intrygujący, tak koniec kompletnie Tuti nie wyszedł. Odniosłam nawet wrażenie, jakby to były części dwóch różnych książek, a nie jednej i tej samej.
Czy warto przeczytać?
Chciałabym móc napisać, że warto sięgnąć po Śpiącą nimfę, ale nie mogę. Dla mnie ów kryminał miał tylko jeden plus: pomysł na zbrodnię, który sam w sobie jest wprost genialny. Cała reszta okazała się dla mnie wielkim rozczarowaniem. Ktoś może napisać, że przesadzam. Jednak ja uważam, że dobry kryminał powinien intrygować, wciągać bez reszty i mieć bohaterów, których los nie jest nam obojętny. W tym przypadku znalazłam tylko to pierwsze, reszta rozmyła się gdzieś po drodze. W dzisiejszych czasach łatwo sięgnąć po lepszy tytuł, który znacznie bardziej umili nam wieczór.
Podsumowanie
Śpiąca nimfa to miał być kryminał dobry niczym wytrawne wino. Niestety, ale po drodze coś poszło mocno nie tak i czytelnik otrzymuje poetycko zabarwioną historię. Z początku zrzucana jest na niego bomba, w postaci makabrycznego portretu i w sumie na tym koniec. Później czekają na nas tylko męczące opisy, liczne wynurzenia poszczególnych bohaterów i zakończenie sprawy, które kompletnie nie wbija w fotel ani nie szokuje. Może kiedyś jeszcze raz spróbuje przysiąść do tej lektury, ale nie sądzę, żeby to nastąpiło bardzo szybko.
Autor: Ilaria Tuti
Liczba stron: 542
Wydawnictwo: Sonia Draga
ISBN: 978-83-8110-999-4
Więcej informacji TUTAJ