Tym razem pozwolę sobie darować przydługie wprowadzenie. Jeśli ktoś nigdy nawet nie słyszał o przygodach młodego Willa, napisanych przez Johna Flanagana, w tym tekście nie znajdzie recenzji pierwszego tomu oraz ewentualnej zachęty do sięgnięcia po kolejne. W poniższych akapitach chciałbym spojrzeć na tę serię pod nieco innym kątem – przede wszystkim ukazać jej wielogatunkową złożoność. Przy okazji mam też nadzieję (jako że bliżej mi już do trzydziestki niż do nastolatka) zedrzeć z niej łatkę „lekkiej i przyjemnej opowieści dla młodzieży”.
No i znów rozpisałem się we wstępie – lepiej od razu zacznę od przykładów.
Pułapki dramatu
Już rozpoczęcie pierwszego tomu nie należy do najlżejszych tematycznie: grupa osieroconych kilkunastolatków niedługo stanie przed szansą na zmianę swego dotychczasowego losu. Rzecz jasna główny bohater jest najbardziej pokrzywdzony z tej nieszczęśliwej czeredki – nie dość, że dręczy go starszy kolega, to jeszcze brak szczególnych talentów nie wróży dobrze jego przyszłości. Przypominam: to początek przygodowej serii książek dla młodzieży, a już na wstępie autor uderza w tak ciężkie tony. Na szczęście kolejne wydarzenia rozświetlają znacznie życie protagonisty, ale mrok dramatu nigdy nie znika ze Zwiadowców. Od (klasycznej wręcz) walki z własnymi słabościami dość szybko przechodzimy do wątku o porwaniu, życiu w niewoli oraz uzależnieniu i drastycznym odwyku. Zwłaszcza ten ostatni wątek chciałbym zobaczyć w ewentualnej ekranizacji, o której raz na jakiś czas można przeczytać na stronach poświęconych kinematografii. Do dziś wracam do tych rozdziałów, uważając je za jedne z najbardziej poruszających. Wyżej w skali dramaturgii są tylko te z księgi siódmej, opisujące oczekiwanie na egzekucję i towarzyszące temu ogromne emocje, których nie ma sensu ukrywać.
>>Polecamy: Spryt i technika. „Zwiadowcy. Pojedynek w Araluenie” – recenzja książki<<
Drzazgi komedii
Stwierdzić, że Zwiadowcy napisani są w lekkim tonie, to tak jakby powiedzieć, że Johnny Depp to najlepszy aktor na świecie. Sporo w tym przesady, ale kilka ziarenek prawdy także się znajdzie. John Flanagan w bardzo zgrabny sposób operuje humorem – na kartach powieści ze świecą możecie szukać postaci stworzonych stricte dla gagów bądź wiecznie wesołych „śmieszków”. Nikt tu nie uważa za zabawne obrażeń fizycznych, nie pamiętam także przebierania się mężczyzn za kobiety. Mimo braku tych oczywistości, wielokrotnie uśmiechniecie się podczas lektury, prawdopodobnie nawet będziecie parskać śmiechem. Wywołają go przede wszystkim żarty sytuacyjne, ale także celne riposty i przepełnione sarkazmem sprzeczki dobrych przyjaciół. Gdy wokół szaleje śmierć, nikt nie będzie silił się na wygłupy, bo to przecież nienaturalne. Ale już chwila przed bitwą decydującą o losie całego kraju to świetny czas na luźną anegdotkę, musicie przyznać. Odrobina czarnego humoru także się znajdzie: choćby w dyskusji o losie bandyty, którego ukarano odesłaniem w niewolę. Wiem, brzmi to niepokojąco, ale to naprawdę przezabawna scena.
Fantastyczny horror
Przeglądając opisy omawianej dziś serii na wielu stronach internetowych (w tym tych należących do księgarni), z dużym prawdopodobieństwem natkniecie się na zwrot: „powieści fantasy”. Cóż, niestety motywy nadprzyrodzone są tu jedynie na drugim planie, a to i tak w zaledwie kilku tomach. Przy czym praktycznie zawsze okazują się pewnego rodzaju sztuczką: iluzją bądź dzikim zwierzęciem. Nie znaczy to jednak, że są bezcelowe – zazwyczaj w bardzo prosty, acz skuteczny sposób potrafią wywołać u czytelnika gęsią skórkę ze strachu. Gdy duch-morderca mieszkający w mrocznym lesie okazuje się ogromnym tygrysem ludojadem, nie umniejsza to przerażenia dwójki młodych kobiet, które muszą z nim walczyć. Zresztą w początkowych tomach nie braknie także prawdziwie demonicznych potworów, nie pałających zbytnią miłością do panującego króla i jego armii. A nie wspomniałem jeszcze o horrorach tworzonych przez ludzi. Rzecz jasna Johnowi Flanaganowi daleko do Stephena Kinga, ale potrafi przyprawić swe historie odrobiną dreszczyku – i to często w najbardziej niespotykanych momentach.
Krew i zdrady
Tytułowi Zwiadowcy to niejako jednostka specjalna fikcyjnego królestwa Araluen. Strzegąc granic własnego państwa, nierzadko przyjmują role ambasadorów, szpiegów, a nawet dowódców wojskowych. Wątki polityczne tworzone przez Johna Flanagana nie cechują się być może zbytnią złożonością: zazwyczaj czytelnik bardzo szybko wpada na trop złoczyńcy, nawet jeśli autor próbuje go ukryć. Jestem jednak pod wrażeniem ich dokładności, konkretnych działań, które wpływają na losy całego świata. Negocjacje, traktaty, okupy za porwanych – to przecież polityczna norma. Przynajmniej w przedstawionym świecie inspirowanym średniowieczem. A kiedy wszystko zawiedzie, pozostaje wojna. A konkretniej: długie, szczegółowe bitwy i potyczki toczące się czasem przez kilka rozdziałów. Trzymają czytelnika w napięciu nie tylko gęstością akcji, ale także jej jakością. W tej serii znajdziecie zarówno starcia pomiędzy kilkunastoma tysiącami piechurów i konnicy, jak i partyzancki szturm na zamek przy pomocy zaledwie trzydziestu żołnierzy. A wszystko to wykreowane i opisane w sposób, który nie zaprząta głowy odbiorcy zmartwieniami o realizm przedstawianych wydarzeń.
Najczęściej zadawane pytania
- Czy to wszystkie gatunki, tylko cztery akapity?
Oczywiście, że nie. Zwiadowcy to po części choćby western, thriller szpiegowski i dokument podróżniczy. Ale żeby je odkryć, musicie sięgnąć po książki. - Czy nie lepiej najpierw sięgnąć po prequel o tytule: Wczesne Lata?
To tak jakby obejrzeć Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć, nie znając serii Harry Potter: sporo się traci. Zalecam najpierw przeczytać Zwiadowców, a przynajmniej dwie pierwsze księgi. - Mam na karku trzydziestkę, czy wciąż mogę sięgnąć po te książki?
Śmiało. Choć to seria „dla młodzieży”, tak naprawdę nikt tego nie sprawdza. A w razie czego zawsze możesz powiedzieć, że to prezent dla siostrzeńca czy bratanicy. - Jaki był cel tego artykułu?
Miałem na celu pomóc niezdecydowanym czytelnikom sięgnąć po Zwiadowców niezależnie od ich wieku, a fanom znaleźć nowe podejście do znanych sobie wątków. Udało się?