Odgrzebywanie starych filmów i przerabianie ich na nową modłę to nic nowego. Podobnie było i tym razem. Trzy dni Kondora to ekranizacja książki Jamesa Grady’ego pod tytułem Sześć dni Kondora. Na jej podstawie w 1975 roku powstał film z Robertem Redfordem i Faye Dunaway.
I… akcja!
Joe Turner, analityk CIA, twórca algorytmu wyszukującego potencjalnych terrorystów, wraz ze swoim zespołem stara się zniwelować ryzyko grożące jego krajowi. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Joe zostaje oskarżony o wymordowanie swoich ludzi oraz zdradę i musi walczyć o przeżycie.
Twórcy serialu postanowili już w pierwszym odcinku zaserwować widzom sporą dawkę emocji. Akcja rozkręca się bardzo szybko i przez cały sezon trzyma w napięciu. Nie mogę narzekać na jakieś niedopracowania fabularne, bo co jak co, ale Lawrence Trilling i Andrew McCarthy zadbali o to, by całość dobrze się zgrywała. Zirytował tylko jedna scena, bodajże w przedostatnim odcinku, kiedy zdenerwowało mnie mało logiczne zachowanie głównego bohatera.
Świetnie przedstawiono wątki związane z terroryzmem, bezpieczeństwem narodowym, jak również samym szpiegostwem, które nie polega tylko na obserwowaniu emigrantów czy potencjalnie niebezpiecznych ludzi spoza kraju, ale także obywateli USA, co jest bardzo niepokojące.
Tacy sami, czy jednak różni?
Jak walczyć z wrogiem, niegrającym uczciwie? To przede wszystkim główna zagwozdka, z jaką mierzą się bohaterowie Trzech dni Kondora. Pomysły są różne, jedne drastyczne, inne mniej, ale o tym najlepiej przekonacie się sami, oglądając produkcję. Do plusów zaliczę także fakt, że serial nie stara się wybielić Amerykanów. Wyraźnie pokazano, iż to właśnie oni w niemałym stopniu są odpowiedzialni za obecny terroryzm. Serial stawia pytanie, czy tak naprawdę nie jesteśmy tacy sami,jak ci, z którymi walczymy, tylko wykorzystujemy różne metody, by pozbyć się wroga. Muszę przyznać, że ekranizacja powieści Jamesa Grady’ego jest również ciekawym portretem psychologicznym członków agencji CIA. Jak myślą wielkie umysły, które stoją w cieniu, a tak naprawdę kierują naszym światem? Do jakich decyzji zostają zmuszone? Co muszą poświęcić, by wybór okazał się jak najbardziej korzystny? Właściwie to nie tylko ciekawy portret psychologiczny agentów CIA, ale także zwykłych ludzi w jakimś stopniu związanych ze szpiegowskim światem: żon czy dzieci szpiegów oraz byłych żołnierzy.
No to pozamiatane…
Jeśli zaś chodzi o samych bohaterów, to może nie jest tak dobrze jak w przypadku poprowadzenia akcji i intrygi, ale również nie najgorzej. Momentami brakowało mi większego skupienia na samych postaciach, ich emocjach, odczuciach, zamiast tylko na problemie, z jakim przyszło im się zmierzyć. Max Irons całkiem nieźle poradził sobie z rolą ściganego przez CIA agenta. Momentami bywał troszeczkę monotonny i może zabrakło lepszego odwzorowania emocji, ale spisał się nieźle. Najbardziej jednak spodobało mi się odegranie roli przez Williama Hurta, jako wujka głównego bohatera, oraz Leem Lubany, bezlitosnej zabójczyni. Ciekawym antagonistą był również Nathan Fowler, w którego wcielił się Brendana Fraser (dla mnie na zawsze pozostanie George’em prosto z drzewa). Pozostał dla mnie zagadką.
Na uwagę z pewnością zasługuje bardzo fajna ścieżka dźwiękowa. Kawałki wpadają w ucho, a co najważniejsze, podkreślają klimat całej historii. Ciemne kadry to coś, co także bardzo mi się spodobało.
Serial Trzy dni Kondora okazał się całkiem przyjemny. Wartka akcja, liczne zwroty wydarzeń i ciekawa intryga to zdecydowane atuty produkcji. Po obejrzeniu ostatniego odcinka czułam jednak wielki niedosyt. Zakończenie okazało się bardzo niesatysfakcjonujące. Wiem, że zapowiada drugi sezon, ale można było to zrobić z o wiele większym przytupem.