Wbrew obiegowej opinii seriale i filmy animowane nie są tworzone tylko i wyłącznie dla dzieci. Jeśli nie przekonują was o tym takie produkcje, jak Wodnikowe wzgórze (1978), Gnijąca panna młoda (2005), Persepolis (2007) czy Walc z Baszirem (2008), to zdecydowanie czas zwrócić oczy w kierunku Japonii i sprawdzić, jakie produkty powstają w tym kraju. Przy okazji spróbujemy również nieco odczarować utrzymujące się przekonanie, iż wszystkie stanowią kopię Dragon Balla.
Ten tekst składa się z dwóch części – krótkiego, ogólnego eseju opisującego pokrótce to, czym jest anime, a także konkretnego zestawienia tytułów, z jakimi naszym zdaniem nie tyle warto obejrzeć (ta lista byłaby za długa), ale takich, które powinny przypaść do gustu chcącym zacząć swoją przygodę z japońską animacją.
Nic nowego pod słońcem
Co ciekawe, słowem „anime” (アニメ) Japończycy określają wszelkie animowane wytwory kultury, a samo w sobie jest ponadto zapożyczeniem zapożyczenia – to skrót od japońskiego „アニメーション” [animeeshion], utworzone zgodnie z logiką językowego pragmatyzmu dążącego do uproszczenia oraz czysto japońskiej maniery do tworzenia skrótowców i kontaminacji ze zbyt długich słów. Jednakże kiedy ktoś na Zachodzie mówi albo pisze o „anime”, ma zwykle na myśli japońską animację z całym jej dorobkiem inwentarza form, gatunków i ich nowszych transmedialnych inkarnacji. To określenie kojarzy się również z jej konkretnym wyglądem czy występujących w niej postaci, ale również wystandaryzowany format czy samą technikę wykonania oraz montażu. Innymi słowy, parafrazując pewien słynny wpis encyklopedyczny autorstwa Benedykta Chmielowskiego, „anime jakie jest, każdy widzi”. Wiele osób jest zapewne przekonanych, że byłoby w stanie z dużym prawdopodobieństwem wskazać bez większego problemu, który film albo serial został namalowany poza granicami Europy czy Stanów Zjednoczonych. Dlatego, między innymi, z taką konsekwencją w stosunku do produkcji japońskich używa się osobnego określenia, zamiast klasyfikować je tak samo, jak pozostałe tego typu teksty kultury. Oczywiście przy okazji anime dostaje kilka punktów do statystyki wyjątkowości, podobnie jak oglądające je osoby – każdy w końcu od czasu do czasu lubi poczuć się specjalny i nonkonformistyczny, prawda?
Trzy słowa o historii (no dobrze, więcej niż trzy)
Japończycy zaczęli eksperymentować z animacją w pierwszej dekadzie XX wieku, korzystając w głównie z techniki poklatkowej. Niewiele wiemy zresztą o tych początkach, głównie przez fakt, że większość powstałych u zarania historii anime prac zaginęło albo bezpowrotnie przepadło. Od czasu do czasu docierają do nas informacje o tym, że jedną z takich najwcześniejszych produkcji udało się odnaleźć, tak jak choćby w 2005 roku, gdy jeden z badaczy wygrzebał w antykwariacie Katsudō shashin (Ruchomy obraz), najprawdopodobniej pierwszą japońską animację. Nie wiemy ani kto jest jej autorem, ani kiedy dokładnie powstała (Clements & McCarthy, 2006), spekuluje się, że ukończono ją w ostatniej dekadzie okresu Meiji (1968–1912). W 1917 roku pracę nad animacjami rozpoczęli Seitarō Kitayama, Junnichi Kōuichi oraz Ōten Shimokawa, współcześnie uznawani za ojców współczesnego anime. Ten ostatni stworzył zresztą pierwszy, zaledwie pięciominutowy, kinowy film anime Imokawa Mukuzo genkanban no maki (Odźwierny Imokawa Mukuzo), o którym dzisiaj możemy jedynie poczytać i mieć nadzieję, że i jego uda się pewnego dnia odnaleźć. Ponadto przed drugą wojną światową do Japonii przenikały również zachodnie animacje, w tym te tworzone przez Disneya (to Myszce Miki przecież przypisuje się zapoczątkowanie w mandze oraz anime trendu na „duże oczy”). Stanowiły one spore wyzwanie dla rodzimych animatorów – sprzedawane po niższych cenach (już zarobiły, więc dystrybutorzy mogli sobie pozwolić na taki krok) wymusiły niejako pracę po niższych kosztach, którzy chcieli utrzymać się w tym powoli kwitnącym biznesie. Ze względu na wysokie koszty niechętnie sięgano po celuloidową technikę animacji, co sprawiało, że japońskie produkcje wydawały się odbiorcom mniej atrakcyjne niż choćby ich amerykańska konkurencja. Zmianę w kwestii wykorzystywanych materiałów przyniosła, nieco paradoksalnie, nacjonalistyczna polityka rządu, który dostrzegł w animacjach wygodne narzędzie edukacyjne oraz propagandowe i, kolokwialnie rzecz ujmując, „sypnął kasą”. Co, w połączeniu z komercyjnymi filmami, pozwoliło twórcom na korzystanie również z droższych materiałów. Dzięki temu w 1933 roku Kenzō Masaoki stworzył udźwiękowione Chikara to onna no yo no naka (W świecie władzy i kobiet), a rok później na kinowych ekranach pojawił się film, także jego autorstwa i stworzony wyłącznie z użyciem celuloidowej animacji, Chagama ondo (Taniec Chagamów). Dość istotnym kontekstem w kwestii animacji z lat trzydziestych XX wieku jest również fakt, że dzieciom odradzano w tym okresie oglądanie podobnych produkcji, jeśli nie były one polecane przez Ministerstwo Edukacji, czyli nie służyły nauce. A zatem projektów rozrywkowych kina nie chciały kupować, a w konsekwencji nie przynosiły zysków.
W czasie wojny większość filmów podporządkowano nacjonalistycznym celom (choć, po prawdzie, proces ten rozpoczął się już w latach trzydziestych), co regulowała ustawa z 1939 roku. Nakazywała ona przede wszystkim promowanie produkcji dokumentalnych oraz edukacyjnych, a odejście od treści rozrywkowych. Szeroko zakrojone dofinansowanie doprowadziło również do łączenia się dotychczas małych, rozproszonych studiów oraz rozszerzenia działalności przez studia filmowe, między innymi Shochiku, uważane dziś za jedną z czterech największych firm producenckich w Japonii. To oni sfinansowali Kimbę Białego Lwa (Jungle Taitei, film z 1997) czy kinowe adaptacje Card Captor Sakury, xxxHoLiC oraz Tsubasa -RESERVoir CHRoNiCLE- grupy CLAMP, nie wspominając o Fullmetal Alchemist: The Conqueror of Shamballa, Koe no katachi albo Noragami.
Jedna z najbardziej rozpoznawanych firm produkujących anime, Toei Animation, została założona już po wojnie – w 1948 roku jako Nihon Dōga Eiga, swoją dzisiejszą nazwę nosi od 1956 i od tego roku niektórzy również datują powstanie studia (np. Davis & Camp, 2007). Dziesięć lat później to właśnie oni wypuścili na rynek pierwszy kolorowy film animowany, Hakujaden (Opowieść o białym wężu). Jedną z najważniejszych zasad, które przełożyły się na rozwój japońskiego anime przyjętych przez Toei, okazało się promowanie indywidualnych talentów oraz pomysłów. To właśnie w tej firmie skrzydła rozwinął Isao Takahata, późniejszy współzałożyciel Studia Ghibli oraz twórca. Jego film Taiyō no ōji Horusu no daibōken (Wielkie przygody słonecznego księcia Horusa) z 1968 roku miał zapoczątkować nowy etap rozwoju tej formy sztuki, opisywanym jako zwrot ku animacji autorskiej, artystycznej, którego przedstawicielami są między innymi Hayao Miyazaki oraz Mamoru Oshii. Innym istotnym elementem wprowadzonym przez Toei okazało się wypracowanie nowej, pozwalającej zaoszczędzić pieniądze techniki animacji. Mianowicie: szczegółowo i z pieczołowitością oddawano jedynie najważniejsze dla ujęcia elementy, reszcie nie poświęcając zresztą wiele czasu, co przekładało się na mniej dokładną ich animację (i mniejsze koszty). Ze względu na skoncentrowanie uwagi widza na bardziej istotnych fabularnie elementach, podobny zabieg nie umniejszał odbiorowi filmu. W latach osiemdziesiątych Toei dość często przyjmował zamówienia z zagranicznych firm, między innymi z Hanna Barbera czy Marvel Productions, a ich styl animacji miał bezpośredni wpływ na kształtowanie się gust odbiorców zachodnich, chociaż oni sami nie byli świadomi, że oglądają wytwory japońskich animatorów.
W 1961 roku kontrakt wiążący Toei z Osamu Tezuką wygasa, a sam przyszły bóg mangi zakłada własne studio, które w niedługim czasie zrewolucjonizuje animację telewizyjną – Mushi Productions. Hitem staną się takie produkcje, jak Astro Boy, Kimba biały lew czy Ribbon no kishi. Zwłaszcza ten pierwszy tytuł odbił się szerokim echem wśród pozostałych twórców, na wiele lat kształtując podejście do anime oraz opowiadanych w nich historii, przede wszystkim w kontekście tematyki. Następne lata przyniosły tłustsze i chudsze momenty dla rozwoju rynku anime – rywalizacja ze studiami telewizyjnymi sprawiła, że w latach siedemdziesiątych Toei musiało przeorganizować firmę (zwolnić pracowników), a Mushi Productions zbankrutowało i zniknęło na cztery lata. Pozbawieni pracy animatorzy zaczęli otwierać własne studia, tworzyć oraz eksperymentować, to oni zekranizowali kultowe dla Japończyków Ashita no Joe (Jutrzejszy Joe) w 1970 roku, a w 1971 pojawił się pierwszy – acz wówczas niezbyt dobrze przyjęty – sezon Lupin III. Z kolei w 1974 obyczajowa Arupusu no shōjo Haiji (Heidi z Alp) Isao Takahaty, której sprzedaż stacjom telewizyjnym okazała się niezwykle trudna ze względu na jej niefantastyczność, a z drugiej – ta animacja podbiła międzynarodową widownię i trafiła również do Polski, zakupiona oraz wyemitowana przez Telewizję Polską.
Z kolei lata osiemdziesiąte to istny boom anime, zapoczątkowany przez kinowe wersje mało popularnych seriali, takich jak Space Ship Yamato (z 1974) oraz… Mobile Suit Gundam (z 1979), które z kolei doprowadziły do wykształcenia się kultur fanowskich – otaku. Obok wielu tworzonych w tym okresie space oper pojawiła się również Nausicaä z Doliny Wiatru (1984), dając Miyazakiemu oraz Takahacie podstawę do założenia własnego studia animatorskiego znanego dzisiaj jako, oczywiście, Studio Ghibli, którego pierwszym filmem jest Laputa – podniebny zamek (1986), uważany za najbardziej ambitne przedsięwzięcie Miyazakiego. Sukces odnosi także Dragon Ball (1986–1989), anime mające w przyszłości wpłynąć na produkcje o sztukach walki. W latach dziewięćdziesiątych rynkiem anime wstrząsnął Hideaki Anno i jego Shin seiki Evangelion (Neon Genesis Evangelion), oddziałując nie tylko na kreowanie bohaterów czy prowadzenie narracji, ale także na… cenzurę wyświetlanych w telewizji animacji. W tym okresie ukonstytuowały się magical girls za sprawą sukcesu mangi Naoko Takeuchi oraz jej serialowej adaptacji Bishōjo Senshi Sailor Moon.
Na początku XXI wieku sukcesy zaczęły odnosić również eksperymentalne produkcje kierowane do dorosłych widzów, jak Serial Experiments Lain, Texhnolyze czy wydane również w Polsce Ergo Proxy. Nie wspominając o adaptacjach light novels, imprintu prostych językowo powieści, jak choćby Fate/Stay Night (2006), Higurashi no naku koro ni (2006) czy ef: A Tale of Memories (2007). A także wiele, wiele innych.
Różne grupy wiekowe odbiorców
Susan Napier w swojej inspirującej książce From Akira to Princess Mononoke (2001) przytacza anegdotę opisaną przez japońskiego krytyka Toshiyę Ueno, który w 1993 roku odwiedził zbombardowane Sarajewo. Przechadzając się ulicami wyniszczonego miasta, natknął się na zaskakujący mural składający się z trzech obrazów. Na pierwszym sportretowano Mao Zedonga z uszami Myszki Miki, slogan wspierający Zapatystowską Armię Wyzwolenia Narodowego, a na końcu – kadr z Akiry Katsuhiro Ōtomo (1988), na którym Kaneda ogłasza, iż „oto się zaczęło”. Uwikłanie japońskiego filmu animowanego w kontekst europejskiego konfliktu zbrojnego, niezależnie od tego, jak nie byłby to trafny komentarz, jest zaskakujące. Należałoby się bowiem zapytać, dlaczego właśnie Akira stał się symbolem politycznego oporu? Warto też pamiętać, że film ten zadebiutował na europejskich rynkach ledwo trzy lata wcześniej, gdy animacje uznawano wciąż albo za produkcje dla dzieci, albo za projekty wysoce artystyczne, nie wspominając o marginalnej uwadze, jaką poświęcano wytworom z drugiego końca świata kojarzonej równie mocno z dziecięcymi bajkami (Napier, 2001). „Bajka” jako forma politycznego komentarza uwikłanego w jeden z brutalniejszych konfliktów zbrojnych po drugiej wojnie światowej zdecydowanie jawiła się (a być może – wciąż jawi) jako coś nie tylko zaskakującego, ale również nieprawdopodobnego.
Sęk w tym, że anime to nie tylko kierowane do najmłodszych widzów produkcje, urocze, proste rysowane na celuloidzie albo na komputerach opowiastki. Akira jest tego doskonałym i chyba najbardziej rozpoznawalnym przykładem – ta dystopiczna historia o zniszczonym nuklearną wojną Tokio nie nadaje się do pokazania najmłodszym nie tylko przez wzgląd na fabułę, ale również stylistykę, nie pozostawiające wiele wyobraźni sceny pościgów, walk oraz zdegenerowanego społeczeństwa. Jest również pierwszym filmem anime, który zwrócił tak wielką uwagę zachodnich widzów oraz badaczy na japońskie animacje w ogóle, a te dla dorosłych w szczególności (Davis & Camp, 2007). Wyreżyserowane i napisane przez Ōtomo anime dzisiaj nazywa się klasyką, filmem kultowym, a nawet dziełem animacyjnej sztuki. Nie było to jednak ani pierwszy poważny film animowany (vide niechęć do rozrywkowych treści tuż przed i w trakcie wojny), ani też ostatnie. Na naszej jutrzejszej liście również znajdziecie te bardziej poważne tytuły, jak znane w Polsce Shingeki no kyojin (wydana u nas manga, na której zostało oparte anime nosi tytuł Atak tytanów), a warto do niej dodać choćby Zankyō no terror. Wymienienie wszystkich kierowanych do dorosłego widza animacji jest chyba niemożliwe. Mało tego, przykład Akiry pokazuje jeszcze jedną ważną kwestię – chociaż te produkcje powstają na rynku kultury popularnej, mogą w dłuższej perspektywie czasu zostać odebrane jako dzieła artystyczne czy ważne analizy współczesności. W taki sposób, na przykład, pisze się między innymi o Ghost in the Shell Mamoru Oshiiego (1995).
Tu tkwi niejako sedno „fenomenu” anime – to są produkcje przygotowane dla każdej grupy wiekowej, w każdym wyobrażalnym (i nie) gatunku, z bohaterami i wydarzeniami, o których nie raz nam się nawet nie śniło. Istnieje w końcu serial o antropomorfizowanych słynnych mieczach, zrealizowany na podstawie serii gier, Tōken Ranbu, czy o rockowym zespole z końca okresu Edo (1603–1868) – Bakumatsu Rock (Samurai Jam -Bakumatsu Rock-), bo… czemu nie? Znajdziemy anime dla najmłodszych, jak Chii Sweet Home (acz wystrzegajcie się tej nowej, zrobionej techniką animacji 3D), romantyczną komedię Kaichō wa Maid-sama!, bardziej poważną opowieść o miłości jak Fruits Basket czy historie o skrojonych dla nastoletnich dziewcząt superbohaterkach – Bishōjo Senshi Sailor Moon. Wymieniać można by bez końca. Warto też pamiętać, że kierowane do młodszych odbiorców produkcje to niekoniecznie słodkie, proste historie, wystarczy w tej kwestii spojrzeć choćby w kierunku filmów Studia Ghibli. A jeśli te was ciekawią, to na naszym rynku ukazała się niezła antologia tekstów analizujących ich poszczególne prace (Zaremba-Penk, J., & Lisiecki, M., 2012).
To nie tak, że się wyrasta
Jeśli spojrzymy na anime z tej strony, łatwo zauważyć, że przy odrobinie dobrej woli i dużej cierpliwości do przedzierania się przez naprawdę bogatą ofertę, znajdziemy coś dla siebie. Jutro na naszej stronie pojawi się wybrana przez nas lista tytułów, od których, w naszym przekonaniu, możecie rozpocząć swoją przygodę z pochodzącą z Japonii animacją. Oczywiście, jeśli już jesteście starymi wyjadaczami, wciąż możecie znaleźć w niej coś dla siebie. Jak zawsze, zachęcamy również do podzielenia się własnymi ulubionymi tytułami!
Bibliografia
Clements, J., & McCarthy, H. (2006). The Anime Encyclopedia. A Guide to Japanese Animation since 1917 (Rev. & expanded ed). Berkeley, California: Stone Bridge Press.
Davis, J., & Camp, B. (2007). Anime Classics Zettai! 100 Must-See Japanese Animation Masterpieces, Berkeley, California: Stone Bridge Press.
Napier, S. (2001). Anime from Akira to Princess Mononoke: Experiencing contemporary Japanese animation. Basingstoke: Palgrave.
Zaremba-Penk, J., & Lisiecki, M. (Red.) (2012). Studio Ghibli. Miejsce filmu animowanego w japońskiej kulturze. Toruń: Kirin.
Grafika główna: kadr z anime Shirobako