Do pierwszego odcinka drugiego sezonu Iron Fist zabierałam się z chęcią porównywalną do zabierania się do mycia okien na wiosnę – powoli i z niechęcią. Nie wyczekiwałam tego serialu. Tak samo, jak nie oczekiwałam ogromnej fabularnej zmiany, jaką znalazłam w kolejnej jego odsłonie. Ale Iron Fist przebił się przez wszelkie oczekiwania (niskie, ale zawsze) i pokazał, że jednak warto było na niego czekać. I to zakończenie!
Po wydarzeniach w Defendersach Danny praktycznie stracił cel w życiu. Hand się rozpadło, K’un Lun nie istnieje. Została mu tylko obietnica złożona Mattowi. Wałęsa się zatem po ulicach Chinatown, walczy z triadami – jest zagubiony i sfrustrowany. Colleen odwiesiła miecz. A Joy i Davos knują.
Jasna droga Marvela
Zauważyłam pewną zależność w netflixowych serialach superbohaterskich: jeśli pierwszy sezon był dobry, drugi pozostaje troszkę w tyle. Tu przykładami są oczywiście Daredevil i Jessica Jones. Ale jeśli czegoś zabrakło albo zwyczajnie nic nie wyszło – jak w przypadku Luke’a Cage’a i Iron Fista – druga odsłona znacząco podnosi poziom. Bohater Harlemu wgniótł mnie w fotel. A kontynuacja przygód mieszkańców nowojorskiego Chinatown zdecydowanie poprawiła formę, miejscami pokazując nawet przebłyski geniuszu. Dlatego boję się trochę o Punishera i trzymam kciuki za Defendersów. Trzecia odsłona diabła z Hell’s Kitchen to zagadka.
Netflix nie ogranicza swoich twórców – mają wolną rękę do pisana i kręcenia czegokolwiek. Dlatego tak ważne dla przyszłości ich produkcji jest słuchanie i rozumienie głosu fanów materiału, co wyszło, co trzeba poprawić; kto jest fajny, a kto nie. Póki co, Marvel słucha. Dlatego w drugim sezonie wprowadzono wiele poprawek, poprowadzono akcję w niespodziewanym kierunku, utrzymując przy tym spójność świata i logiczny rozwój postaci.
Nieśmiertelny Iron Fist
Iron Fist jest, według komiksów, mistrzem kung fu. Dlaczego nim nie był w pierwszym sezonie? Pozostanie to pewnie tajemnicą na zawsze. Kontynuacja jednak już sobie o tym fakcie przypomniała i pod tym względem wymiata – sceny są dynamiczne, ekspresywne i widowiskowe. Nie zabrakło też tej netflixowej brutalności, połamanych kości i krwi, ponieważ Danny wreszcie korzysta ze swojej mistycznej mocy. Pięść rozświetla często, a złoczyńcy latają.
Ach, Danny. Za jedno z największych osiągnięć serialu bezapelacyjnie uznaję poprawę jego osobowości. Można go wreszcie zrozumieć, nawet polubić. Ten bohater przechodzi ogromną przemianę, dojrzewa (na co nie pozwoliło mu K’un Lun) i staje się bardziej odpowiedzialny. Jin do jego jang, Davos, nie przemawiał do mnie od początku. Ich relacja to klasyczna historia zawiści i nieporozumień – można było coś z tego wycisnąć i, o ile Sacha Dhawan starał się jak mógł, tu scenariusz go zawiódł – zabrakło mu głębi. Może dlatego ten centralny konflikt do mnie nie trafił. W wielu przypadkach protagonista jest tylko tak ciekawy, jak jego antagonista. A Davos nie jest Killgravem czy Bushmasterem.
Od początku uwielbiałam Colleen i wraz z rozwojem akcji jej postać staje się coraz ciekawsza, coraz bardziej badassowa. Cud miód i orzeszki. A w parze z Misty (NightWing!) jest niepowstrzymana. Uwielbiam każdą scenę, w której są razem – dwie kobiety ze skomplikowaną przeszłością, zmagające się z teraźniejszością i niepewną przyszłością. Empatia Colleen sprawia, że otacza opieką wyrzutków społeczeństwa, broni słabszych i stara się utrzymać spokój w burzliwym Chinatown.
Przybrane rodzeństwo Danny’ego – Meachumowie – także odgrywają ważne role i w drugim sezonie. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale niejednoznaczność oraz kruchość Joy, jak też absolutnie nieudane starania wyciągnięcia pojednawczej ręki przez Warda chwytają za serce. Nawet wątek poboczny mężczyzny, choć zupełnie nie wpływa na główną fabułę, jest ważnym elementem rozwoju tej postaci.
Typhoid Mary, Bloody Mary, Mary Walker
Alice Eve to nowa twarz w serialu. Kobieta-enigma, z dysocjacyjnym zaburzeniem osobowości, czasami jest słodką Mary, czasami zabójczą Walker. Przedstawienie, często kontrowersyjne, chorób psychicznych w komiksach i ich adaptacjach jest tematem na oddzielny artykuł – tego się tu nie podejmę. Z czysto recenzenckiego punktu widzenia podobała mi się jednak jej interpretacja tej skomplikowanej postaci, szczególnie Walker. Aktorka naprawdę włożyła w swoje sceny wiele serca i wysiłku – z łatwością można wskazać, która osobowość jest akurat świadoma.
Dać szansę?
Motywem przewodnim drugiego sezonu Iron Fist jest poszukiwanie nowego celu w życiu, zrozumienie swojej sytuacji i znalezienie wewnętrznego spokoju oraz równowagi. Niektórym postaciom się to udaje, niektórym nie. Ich wędrówka jest równie ciekawa, jak samo zakończenie.
A skoro o tym mowa. Oh. My. GOD! Finał wbija w siedzenie. Tego się nie spodziewałam, choć muszę przyznać, że od połowy bardzo na podobne rozwiązanie liczyłam (ale no spoilers). Moje kciuki są lekko fioletowe od mocnego ich trzymania. Wydarzenia ostatniego odcinka znacząco wpłyną nie tylko na kolejny sezon, ale także na cały światek netflixowego Marvela – a szczególnie na Luke’a Cage’a. Jeśli twórcy poświęcą też kilka(dzieciąt tysięcy) dolarów na zrenderowanie Shao Lao (smoka!), spocznę w spokoju.
Polecam gorąco, choć nie obyło się bez kilku dłużyzn i niepotrzebnych scen, ale ogólnie serial naprawdę poprawił jakość, a wybuchowe zakończenie sprawiło, że nie mogę doczekać się trzeciego sezonu. Yeah!