Serial The Last of Us produkcji HBO od początku cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Gra, na podstawie której powstawał, to jeden z najsłynniejszych tytułów ostatnich lat, posiadający miliony fanów. Nic dziwnego, bowiem opowieść Joela i Ellie to niemalże fabularne dzieło wśród innych produkcji wideo.
O każdym epizodzie The Last of Us było w internecie głośno, mogliśmy śledzić omówienia odcinków, niezliczoną liczbę memów czy zachwytów, ale nie zabrakło i krytycznych głosów. Pora jednak podsumować serial jako całość.
I’m just a poor wayfaring stranger1
Stany Zjednoczone, rok 2003. Życie toczy się normalnie, nic nie zapowiada nadchodzącego upadku ludzkości. Wieczorem jednak wybucha epidemia tajemniczego grzyba – grzyba, który ewoluował na tyle, by całkowicie przejąć kontrolę nad człowiekiem. Tak właśnie kończy się współczesny świat.
Dwadzieścia lat później Joel pracuje jako przemytnik. Wypranego z emocji i psychicznie wyniszczonego mężczyznę interesuje tylko przetrwanie. Wciąż radząc sobie ze stratą, trudnymi decyzjami i działaniami, jakich się dopuścił przez ostatnie dwie dekady, bohater staje się niejako brutalną maszyną, nastawioną głównie na wykonanie zadania.
To się zmieni, gdy pod opiekę dostanie czternastoletnią Ellie – dziewczynkę, która może uratować świat od kordycepsa. Choć początkowo Joel odmawia misji, w końcu, wraz ze swoją partnerką-przemytniczką Tess, godzi się doprowadzić nastolatkę do bazy organizacji będącej w stanie, być może, stworzyć szczepionkę na nękającą ludzkość od lat chorobę.
Tak rozpoczyna się podróż, która zmieni życie nie tylko Joela, ale i Ellie.
Traveling through this world of woes1
Już przy włączeniu pierwszego odcinka, widzowie raczeni są niesamowitym intro (wizualnie przywodzącym na myśl to z Gry o Tron), któremu towarzyszą dźwięki gitary. Muzyka ta od razu wprowadzi w klimat fanów gry The Last of Us i będzie im towarzyszyć przez resztę sezonu, nienachalnie wpleciona w pokazywane na ekranie wydarzenia. A jest to o tyle istotne, że w najnowszym serialu HBO to fabuła gra pierwsze skrzypce i absolutnie nic nie może jej przeszkadzać.
Sposób, w jaki twórcy malują przed widzami znaną i kochaną opowieść, zasługuje na poklask. Adaptacja została wykonana ze smakiem, logiką, ale i szacunkiem do oryginału, czego wielokrotnie braknie w innych ekranizacjach gier wideo. Przede wszystkim wprowadzone do serii modyfikacje, zarówno bohaterów, jak i wydarzeń, posiadają swoje sensowne uzasadnienie w przekładzie na język serialowego formatu. Co więcej, zmiany te zupełnie nie wpływają na całe clue przedstawianej historii.
Szczególnie ciekawe zdają się zabiegi rozwijania nieco dalej znanych z gry bohaterów, bowiem twórcy są wstanie wziąć pozornie mało istotnego NPCa i na podstawie kilku przez niego wypowiadanych zdań wykreować coś nowego, świeżego. Wiele scen czy dialogów żywcem wyjęto z gier, zatem serial The Last of Us sprawia wrażenie nie tylko hołdu złożonego oryginałowi, ale jednocześnie pokazu kreatywnego wkładu własnego udowadniając, że bez konfliktu można połączyć wierność pierwotnemu tytułowi ze swoją wizją i inicjatywą. Mimo czerpania z gry garściami, seria HBO znajduje też własną ścieżkę.
I know dark clouds will gather ’round me1
Pojawiło się wiele głosów na temat tego, że jak na serial o zombie, na ekranie pojawia się ich bardzo mało. Z jednej strony przyznam, iż oczekiwałam większej liczby hord zarażonych, z drugiej natomiast wiem, że produkcja, zupełnie jak gra, opowiada o czymś więcej, a epidemia stanowi zaledwie tło. W oryginale klikacze i inne odmiany zainfekowanych były ogromną częścią rozgrywki po to, by zaangażować gracza – w końcu samo przemierzanie lokacji nie stworzyłoby emocjonującej gry wideo, a zwykły, interaktywny film. To również sprawia, że fani tytułu nieco inaczej pamiętają i postrzegają całą opowieść. Serial wyraźnie ogranicza „zombiaki” i poniekąd można zrozumieć rozgoryczenie miłośników oryginału, niemniej powszechne uwielbienie do produkcji wideo wynika przecież nie stricte z pakowania kulek w głowy zarażonych, a głębszego znaczenia tego tytułu i emocji, jakie wywołuje.
I właśnie między innymi dlatego fabuła czasem zwalnia aż za bardzo jak na format serialu akcji. The Last of Us w wersji HBO ma swoje mankamenty: pomija lub skraca ciekawe wątki na rzecz innych, które choć mają sens i wręcz powinny w produkcji być, są mniej interesujące. Jako przykład posłużą mi postaci Kathleen i Davida. Stworzenie pierwszej bohaterki wydawało się nie tylko logiczne, ale i pożądane – jednak sposób jej przedstawienia zdawał się mdławy i nieciekawy. Kathleen otrzymała sporo czasu ekranowego, który można byłoby skrócić, by poszerzyć wątek z przedostatniego odcinka. Zabrakło w nim bowiem tak istotnego z gry rozwinięcia relacji Ellie-David, kiedy to nastolatka zaczyna mężczyźnie ufać. Ujawnienie prawdziwych zamiarów bohatera, oraz jego kolejne działania, mają wówczas silniejszy wydźwięk. A tak – serial odkrywa karty za szybko, co sprawia, iż częściowo traci na tym rozwój psychologiczny Ellie. Nie zrozumcie mnie źle – w ogólnym rozrachunku wszystko wypadło dobrze, postać Davida była absolutnie świetnie zagrana i przedstawiona, ale… mogło być jeszcze lepiej i czuć lekki niedosyt.
I know my way is rough and steep1
Aktorsko The Last of Us wypada niesamowicie. Pedro Pascal nie tyle sprawdza się jako Joel, co JEST nim, doskonale oddając charakter postaci, jego chłód, brutalność, walkę z wewnętrznymi demonami i chowanie się za twardą skorupą, ale i powolne rodzenie się więzi między nim a Ellie.
A trzeba przyznać, że Bella Ramsey w swojej roli sprawdza się idealnie. Będę szczera – nie kupiła mnie w pierwszym odcinku – miałam wrażenie sztuczności czy wymuszoności w jej sposobie portretowania postaci. Teraz jednak biję się w pierś, bowiem aktorka, na późniejszych etapach serialu, pokazuje pełnię swoich umiejętności, nagle zauraczając widza i odkrywając cały wachlarz różnorodnych emocji – tak szczerych, wiarygodnych i ludzkich.
Chemia między Bellą a Pedro sprawia, iż ich relacja staje się wiarygodna na każdym jej etapie. Widać, że aktorzy dobrze czują swoje postacie i rozumieją ich motywacje, a także wiedzą, jak stworzyć więź między swoimi bohaterami, po trudnych przejściach i w tak przerażającym świecie. Moim zdaniem – duet doskonały.
Poza protagonistami, nie należy zapominać o doskonałych kreacjach postaci drugoplanowych. Nick Offerman jako Bill czy Murray Bartlett jako Frank, tworząc jedną z piękniejszych i rozpruwających serce historii o miłości, na długo pozostaną w mojej pamięci. Podobnie Lamar Johnson i Keivonn Woodard w rolach Henry’ego i Sama, którzy najpierw zyskali miłość widzów, by potem zostawić ich ze ściśniętym gardłem. Scott Shepherd z kolei, jako wspomniany wcześniej David, wywołuje w odbiorcy same negatywne emocje – postać jest ohydna, fałszywa, niepokojąca. Cieszą również gościnne role oryginalnych Joela i Ellie – Troya Bakera i Ashley Johnson.
Wymieniać można by długo.
But beauteous fields lie just before me1
The Last of Us to przepiękna, jak również przerażająca opowieść drogi, zrealizowana z szacunkiem do oryginału, ale wciąż podążająca własną ścieżką. Choć serial ma swoje mankamenty, stanowi jedną z najlepszych (jak nie najlepszą) adaptacji gier ostatnich lat. Twórcy przedstawili opowieść wysokiej jakości, wzbudzającą wiele emocji, pełną zapadających w pamięć kreacji aktorskich. Przypomina, że nawet w świecie opanowanym przez zainfekowanych, często to ludzie są bardziej przerażający i niebezpieczni.
Jako fanka gry, czuję się bardzo usatysfakcjonowana tym, co otrzymałam. Myślę, że pozostali miłośnicy The Last of Us w zdecydowanej większości również nie poczują się zawiedzeni. Jeśli zaś chodzi o osoby niezaznajomione z oryginałem – serial i im powinien przypaść do gustu, tym bardziej że obejrzą go bez uprzedzeń i zakodowanych przez grę wizji. Pamiętać należy jednak, iż ta produkcja o zombie nie skupia się na zombie. Skupia się na czymś ważniejszym. Jeśli zatem liczyliście na nawalankę z zainfekowanymi, nie otrzymacie tego.
1Fragment utworu Wayfaring Stranger, wyk. Tom Baker i Ashley Johnson