Wydawało się, że Warner Bros. wyszedł na prostą po porażkach finansowych i artystycznych, jakimi były Liga Sprawiedliwości czy Legion samobójców. Dodatkowo w ostatnim okresie wytwórnia święciła sukcesy wraz z premierami „Wonder Woman„, Aquamana i Jokera. Nic bardziej mylnego. W Warnerze wciąż mają problem, a dowodem na to jest produkcja nosząca tytuł Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn).
To w końcu o kim jest ten film?
Zacznijmy może od tego, że tytuł tego filmu nijak odnosi się do jego treści. Już pomijam fakt, iż wytwórnia do składu Birds of Prey (pozwólcie, że będę używał oryginalnej nazwy) na siłę wcisnęła Harley Quinn, która z tą grupą miała w komiksach niewiele wspólnego. Jestem w stanie to zrozumieć. Chciano połączyć popularną postać odgrywaną przez Margot Robbie z jakimś rozpoznawalnym teamem kobiecych bohaterek uniwersum DC Comics. No dobrze, ale jak już zdecydowano się na Birds of Prey, to wypadałoby przeznaczyć w filmie trochę więcej czasu na wspólne sceny tytułowego teamu niż te kilkanaście minut, jakie oferuje finalny produkt. Nie sądzę byście uznali to za spoiler, a bardziej za ostrzeżenie, na co się piszecie. Więc tak, film zdominowała Harley Quinn, a Birds of Prey są dodatkiem, przemykającym gdzieś tam w tle. Szczególnie postać Huntress potraktowana została po macoszemu i sprowadzona do zupełnie nieśmiesznego comic reliefu.
Prawie dałem się nabrać
Nie jestem na tyle naiwny, by od produkcji typu superhero oczekiwać głębokiej i przemyślanej fabuły. Jednak to, co do zaoferowania ma twór wysmażony przez reżyserkę Cathy Yan i scenarzystkę Christine Hodson, ciężko nazwać spójnym. Wygląda to trochę tak, jakby w jednym pomieszczeniu spotkały się wspomniane wyżej panie, Margot Robbie (która jest również producentką filmu) oraz inne osoby od kreatywnego myślenia i każda z nich zaczęła rzucać pomysłami. Na papierze zapewne wyglądało to jak coś doskonałego. Idealny film na podstawie komiksu. Pełen szalonych akcji, humoru, efektów specjalnych, skocznej muzyki, brutalności, z elementami łamania czwartej ściany.
Pomieszanie z poplątaniem
I co z tego wyszło? Łagodnie ujmując — niestrawna papka, po której boli żołądek. Nie wystarczy nawciskać do produkcji jak najwięcej elementów wymienionych w poprzednim akapicie, by film raptownie stał się hitem. W Ptakach Nocy wszystkiego jest za dużo. Do tego stopnia, że podczas seansu zaczyna to po prostu męczyć widza. Przynajmniej ja czułem się zmęczony tą wizytą w kinie. Biorąc pod uwagę to, że film trwa niecałe dwie godziny, to jest to nie lada wyczyn. Przydałaby się tu jakaś lepiej skrojona fabuła niż bieganie bezsensownie z miejsca do miejsca przy akompaniamencie zbyt głośno grających popowych kawałków.
Światełko w tunelu
Jeśli miałbym wskazać coś, co mi się w tej produkcji podobało, to były to czarne charaktery. Roman Sionis aka. Black Mask w wykonaniu Ewana McGregora błyszczy. To narcystyczny psychopata, którego poczynania potrafią zaskoczyć. Na tym polu Jared Leto i jego Joker mogą się schować. McGregorowi wtóruje Chris Messina, doskonale portretując postać Victora Zsasza. Panowie tworzą doskonały, uzupełniający się duet złoczyńców, którzy za cel objęli sobie tytułową ekipę, a szczególnie Harley Quinn.
Nie można było lepiej?
Z Ptaków Nocy próbowano zrobić kolejnego Deadpoola, a wyszło niestety marnie. Widać tu zresztą zapożyczenia z produkcji o najemniku z niewyparzoną gębą, ale nie zrealizowano ich na odpowiednim poziomie. A szkoda, bo postacie pojawiające się w obrazie mają potencjał, tylko moim zdaniem niepotrzebnie próbowano je ze sobą zmiksować. W efekcie dostajemy coś, co ciężko nazwać dobrym filmem, nawet jeśli patrzymy na niego pod kątem kina superbohaterskiego, które przede wszystkim powinno dostarczać satysfakcjonującą rozrywkę.
Tytuł oryginalny: Birds of Prey (and the Fantabulous Emancipation of One Harley)
Reżyseria: Cathy Yan
Rok premiery: 2019
Czas trwania: 1 godzina 49 minut