O ludziach, wyglądających jak żywe trupy, powstało już wiele produkcji. Twórca, który sięga po tę tematykę, stara się pokazać zombie w oryginalny sposób. Wiadomo, czasem wychodzi to lepiej, czasem gorzej. Ciężko jest zaskoczyć widza, zwłaszcza takiego, który widział już całkiem sporo obrazów o żywych trupach. Jak w takim razie można ocenić Wyleczonych?
Powrót do świata żywych
Irlandia. Po wieloletniej epidemii, podczas której ludzie byli zamieniani w chodzące zombie, przez co żyli w ciągłym strachu, wszystko wydaje się wracać do normy. Mieszkańcy niewielkiego miasteczka próbują powrócić do toku życia sprzed epidemii. Jednak nie jest im to dane, bowiem zostaje wynalezione antidotum na wirusa. Dla zarażonych osób pojawia się nagle okazja do wyleczenia. Po leczeniu rząd chce ich wypuścić i dać sposobność zaaklimatyzowania się wśród zdrowych ludzi. Wywołuje to opór niezainfekowanych mieszkańców, którzy powodują wiele zamieszek i organizują ataki na eks zombie. Czy jest szansa, żeby wszyscy mogli ze sobą zgodnie egzystować?
Inne spojrzenie
W tej produkcji nie uświadczymy zbędnego wylewu krwi, wszystko ma swój sens. Twórcy postanowili w zupełnie odrębny sposób ukazać tematykę związaną z zombie. Widz nie uświadczy tutaj ledwo chodzących trupów, dla których najważniejsze jest zdobycie większej ilości mięsa. Nie ujrzy także chaotycznej ucieczki ocalałych ludzi, zastanawiających się w kółko nad tym, co uczynić, by zwiększyć swoje szanse na przeżycie, co mają robić i jak pokonać antagonistów. Producenci pochylili się za to nad ważnymi problemami – ukazali skomplikowaną psychikę człowieka w zupełnie nowym świetle.
Napięcie? Emocje? Zaciekawienie?
Trzy razy ogromne tak. Chociaż z początku produkcja mnie nie zainteresowała, mój umysł zdążyły zasnuć dość smętne myśli o tym, iż po raz kolejny natrafiłam na film, mający bardzo zachęcający opis, trailer również, ludzie się nim zachwycali, zaś ja, taka mała osóbka, nie rozumiem dlaczego tak się stało, jednak potem oglądałam go z coraz większym zaciekawieniem. Nie pojawiają się tutaj sceny, w których akcja jest tak dynamiczna, że widz nie wie, na co ma patrzeć najpierw. I pomijając to, że ja wolę właśnie takie obrazy, to w tym przypadku powolnie rozgrywająca się fabuła działała na korzyść tego filmu. Twórcy stopniowo, krok po kroku, przyciągają do ekranu widza, który w pewnym momencie orientuje się, że zapomniał o tak prozaicznej czynności, jaką jest oddychanie.
Zamieszki, bójki, szukanie sposobu na przeżycie
W Wyleczonych został ukazany poważny kłopot, który można odnieść do wydarzeń z naszego codziennego życia. Chodzi o niezrozumienie innych osób, nietolerancję i nieudolność potyczki z tym problemem. W pierwszej chwili przychodziły mi do głowy jedynie myśli o tym, że ludzie są okropni, wolą walczyć ze sobą, niż po prostu zaakceptować zaistniałą sytuację. Jednak po głębszej analizie doszłam do wniosku, że potrafiłabym zrozumieć motywy postępowania obydwu stron tego konfliktu. Jedną grupę stanowią tak zwani wyleczeni, którzy cieszą się na myśl o powrocie do codziennych spraw, do swoich ukochanych bliskich. Chcą zwyczajnie egzystować i nie zagrażać innym. Drugą grupę stanowią mieszkańcy miasteczka położonego w Irlandii, pragnący również normalnego życia, lecz bez chorych osób, bowiem ciągle mają w pamięci te okropności, które ci uczynili ich bliskim. Jak łatwo zauważyć, obu gromadom przyświeca ten sam cel – prowadzić szczęśliwe istnienie. Ich członkowie nie potrafią jednak dojść do porozumienia, nieprzemienieni ludzie nie są w stanie wybaczyć morderstwa (inaczej się tego nie da określić). Zakończenie jest dość tajemnicze, na dwieście procent każdy, kto widział ten film, zinterpretuje je zupełnie w inny sposób, na swój własny sposób.
Oni zrobili doskonałą robotę
Gra aktorska utrzymywała się na naprawdę wysokim poziomie. Najbardziej spodobała mi się rola lekarki, Katie, którą odegrała Lesley Conroy. Moim zdaniem dostała na Filmwebie za niską ocenę za to, co pokazała w tym filmie. Na jej twarzy malowały się przeróżne emocje, ale przede wszystkim rządziła nią chęć wyleczenia pewnej kobiety. Dla niej była w stanie zrobić dosłownie wszystko.
Na wysokim poziomie zagrał także Tom Vaughan-Lawlor, wcielający się w postać Conora – obłąkanego mężczyzny, dla którego życiowym celem stała się zwyczajna zemsta na zdrowych osobach. Najgorzej w moim odczuciu wypadł Senan, jego postać odegrał Sam Keeley. Był aktorem tak zwanej jednej miny, cały czas odnosiłam wrażenie, że mocno wszystko przeżywał i brał do siebie. W sumie się nie dziwię, po tym, co już przeszedł w swoim życiu, ale są tych emocji jakieś granice. Wyszło, jakby miał on do odegrania rolę cierpiętnika.
Klimatyczne tło
Nie zabrakło dobrze dobranej muzyki, która nie pojawiała się z przypadku, tylko idealnie pasowała do pokazywanych obrazów. Dzięki temu twórcy tym łatwiej wciągają widza w opowiadaną historię. Dodatkowym smaczkiem były przepiękne widoki Irlandii (zwłaszcza te urocze domki).
A na koniec…
Tak jak już wspominałam, przez większość filmu odczuwa się swego rodzaju napięcie i z każdą minutą coraz bardziej chce się wiedzieć, jak to wszystko się zakończy. Oczywiście jak na romantyczkę przystało, miałam nadzieję na happy end. Nie zdradzę wam, czy moje przypuszczenia się sprawdziły, lecz mogę napisać, że końcowa scena daje sporo do myślenia, każdy może ją zinterpretować na swój sposób. Ostatnia myśl brzmi, że warto poświęcić czas na obejrzenie tej produkcji.
Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości Fest Makabra
Tytuł oryginalny: The Cured
Reżyseria: David Freyne
Rok powstania: 2017
Czas trwania: 1 godzina 35 minut