Po sukcesie produkcji Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć, pozwalającej fanom potterowskiego uniwersum na nowo wejść w rowlingowski świat czarodziejów, twórcy postanowili kontynuować filmowe wątki i poszerzyć grono bohaterów o dobrze nam znane z powieści postacie, które w przyszłości będą miały styczność z samym Harrym Potterem.
Groza, miłość, przeszłość
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć były udanym filmem wprowadzającym w magiczny świat poprzedzający epokę Pottera o wiele lat, wszak Newt Skamander dopiero pracował nad książką o niezwykłych zwierzętach, późniejszy podręcznik w Hogwarcie. Niezbyt złożona fabuła pozwalała uporządkować pewne fakty tym widzom, których przygoda ze universum Rowling zakończyła się na ekranizacji ostatniej części. Z kolei wykreowany świat i dobrze znany motyw muzyczny miały przywołać nostalgię za rzeczywistością, którą śledziliśmy przez wiele lat. To się udało, z niecierpliwością wyczekiwaliśmy kolejnych części.
I po dwóch latach się doczekaliśmy. Zbrodnie Grindelwalda – choć kontynuują otwarte wątki z poprzedniej części, ba, nawet powtarzają główny wątek fabularny, czyli ucieczkę Grindelwalda z więzienia – zdają się jednak stanowić zupełnie inne dzieło. Przede wszystkim od samego początku jest bardzo dynamiczny –postacie toczą ze sobą nad miastem ostrą walkę, w której osadzony zdobywa władzę nad strażnikami, także pojawiające się tu zwierzęta wydają się groźniejsze – bliżej tu do filmu akcji niż baśniowej opowieści. Tu ponownie głównym zadaniem bohaterów staje się odnalezienie i zniszczenie groźnego czarodzieja, jednak pobudki, jakimi tutaj kierują się protagoniści poznani w pierwszej części, są zgoła odmienne od misji, jaką im wyznaczono. Zarówno Newt, jak i Jacob w wyniku nieporozumienia tracą swoje sympatie, więc wyruszają do Paryża, by odnaleźć nieco naiwną Queenie oraz Tinę, która w międzyczasie przyjęła rolę aurora. Romantyczne przyczynki nie uchronią jednak mężczyzn od udziału w wydarzeniach, przybliżających Grindelwalda do przejęcia władzy nad światem, także tym nieczarodziejskim. I dzięki temu fabuła nie zmienia się w romans.
Tymczasem niemniej ważnym od tytułowego bohatera staje się Credence Barebone, którego niebezpieczeństwo polega na tym, że prawdopodobnie będzie to główny sprzymierzeniec Grindelwalda. Kim jest Credence? Nie wie tego nikt, nawet on sam. Chęć poznania swojej prawdziwej tożsamości jest u niego tak silna, że poprze każdego, kto mu tę wiedzę zdradzi. Dlatego próby złapania Grindelwalda toczą się równolegle z poszukiwaniami informacji o przeszłości Credence’a.
Historia mugoli należy również do czarodziejów
Tym, co najbardziej zaskoczyło mnie w Zbrodniach Grindelwalda, jest splecenie faktów historycznych z dziejami bohaterów świata magów. Akcja przypada na koniec lat 20. ubiegłego wieku – czas międzywojnia. W tajemniczym życiorysie Credence’a niemałą rolę, jak się okazało, odegrała katastrofa Titanica. Natomiast Grindelwald na przemówieniu w Paryżu, chcąc zyskać wśród magów zwolenników swojego planu przejęcia świata mugoli, odwołuje się do obrazów wojennych, które się urzeczywistnią, jeśli nie dojdzie do powstania czarodziejów. (W ten sposób dowiedzieliście się, dlaczego wybuchła II wojna światowa). Była to wystarczająco sugestywna ilustracja zwykłego ludu, któremu nie można pozostawić władzy, gdyż uczestnicy zebrania przerazili się wizją ponownej wojny. Zresztą sama postawa Grindelwalda, pragnącego unicestwić niemagów, ma w sobie coś z nazistowskich poglądów Hitlera.
Powrót do przyszłości, czyli jest Hogwart
Chyba największą gratką dla fanów Harry’ego Pottera w tym filmie okazuje się postać Albusa Dumbledore’a, jedynego czarodzieja, który teoretycznie mógłby zwalczyć tytułowego wroga, w praktyce pojawia się tu pewien konflikt. Nie chcę oceniać, czy Jude Law dorównuje poprzednim odtwórcom tej roli. Przyjmuję, że Dumbledore w średnim wieku może być nieco innym człowiekiem niż stary, zarośnięty i posiwiały dyrektor Hogwartu, doświadczenie życiowe zmienia ludzi, choć tu także młodsza wersja postaci jest pełna dobroci, wierna zasadom i dostrzegająca w młodych czarodziejach więcej zdolności niż oni sami są tego świadomi.
Za Dumbledore’em przy taktach znanego motywu muzycznego tej serii udajemy się do Hogwartu, gdzie nie tylko spotkamy profesor McGonagall, ale też wraz z bohaterami, absolwentami tej szkoły, możemy z nostalgią oglądać tak dobrze nam znane sale (w tym jadalnię), korytarze, a gdzieś w tle zamajaczy się nam też boisko do Quidditcha. Nie ma tych ujęć zbyt wiele, gdyż akcja rozgrywa się przede wszystkim w mieście z wieżą Eiffla.
Nie takie fantastyczne zwierzęta?
Nie będę ukrywać, że w tym filmie pełnym walk, pokazywania swojej mocy (magii lub uczuć), najbardziej brakowało mi zwierząt. Choć kolekcja Skamandera poszerza się o nowe wyjątkowo niebezpieczne chińskiego pochodzenia zwierzę, które po ujarzmieniu wydaje się równie słodkie jak oczy kota ze Shreka – te cudowne stwory, ujmujące również tę rzeszę odbiorców sceptycznie nastawionych do świata wykreowanego przez Rowling, zeszły na dalszy plan. Nie jestem także odosobniona w opinii, że w filmie dzieje się za dużo rzeczy naraz, tym samym tylko eksperci od potterowskiego uniwersum zdołają się odnaleźć w tych wątkach i koligacjach postaci. Mimo że akcja jest dynamiczna, brakuje w niej napięcia. Przez większą część filmu, kiedy nie mogłam podziwiać piękna scenografii, a także całą uwagę skupić na nostalgicznych porównaniach świata przedstawionego w Fantastycznych zwierzętach z tym znanym z kolejnych części Harry’ego Pottera, po prostu się nudziłam, częściej zmieniając pozycje w kinowym fotelu. Ta sytuacja coraz bardziej zaczęła mi się kojarzyć z nudą, jakiej doświadczyłam podczas oglądania Insygnii śmierci cz. 1. Niestety David Yates nie jest najlepszym reżyserem, a Rowling scenarzystką. O ile z Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć wyszłam oczarowana, tu po raz kolejny przekonałam się, że kontynuacje zwykle nie dorównują poprzednikom.
Za możliwość obejrzenia filmu dziękujemy
Tytuł oryginalny: Fantastic Beasts: The Crimes of Grindelwald
Reżyseria: David Yates
Rok powstania: 2018
Czas trwania: 134 minuty