Powieść nie taka poważna. „Umrzesz, kiedy umrzesz” – recenzja książki

-

Epicka przygoda fantasty, stworzona w iście amerykańskim stylu. Patetyczna historia, przybliżająca czytelnikowi żywot mężnego bohatera, ratującego świat, zdobywającego serce swojej najdroższej oblubienicy. Właśnie tego typu dziełem wydaje się „Umrzesz, kiedy umrzesz Angusa Watsona, jednak pozory lubią mylić i również tak, jest w tym przypadku. Prawie.
Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę

Wielu fanów literatury spod znaku magii i miecza, trafiło w swojej czytelniczej przygodzie na epicką trylogię Czas żelaza, opowiadającą o postaci Duga Fokarza. Pechowego najemnika, którego celem, jest zostanie częścią armii króla Zadara, jednak jak to często w życiu bywa, nic nie idzie po jego myśli. Nic więc dziwnego, że przewrotna i jakże życiowa seria, zdobyła serca rzeszy fanów, co zaowocowało wydaniem kolejnej powieści Angusa Watsona. Umrzesz, kiedy umrzesz zdaje się drwić z klisz gatunkowych oraz górnolotności koncepcji losu, kierującej poczynaniami głównych bohaterów. I chociaż gołym okiem widać czerpanie amerykańskiego autora z dobrze znanych wszystkim miłośnikom fantasty motywów, jak zbieranie drużyny, zawiłego proroctwa stającego się siłą sprawczą wszystkich wydarzeń, to niech sczeźnie ten, kto nazwie pierwszą część Na Zachód od Zachodu sztampową opowieścią! Użycie w umiejętny sposób oczywistych literackich wątków oraz przekształcenie ich w taki sposób, by zaskakiwały czytelnika, w tym wypadku, jest równoznaczne ze stworzeniem lekkiego fantasty, przepełnionego ciętym humorem i młodzieńczą chucią.

Witamy w naszej wiosce

Życie w Harówce płynie powolnym, niezmiennym rytmem. I tak już od pięciu pokoleń, kiedy to Olaf Odkrywca przybył ze starego świata na nowe ziemie. Jednak nagła zima oraz skute lodem jezioro sprawiły, że dalsza eksploracja ledwo co odkrytego lądu stała się niemożliwa. Tym samym skazując przybyszy na łaskę Goachikanów, lokalnego ludu, który w zamian za odstąpienie przez nowoprzybyłych od własnej kultury, języka, czy tradycji, oferuje im dożywotnią protekcję. Efektem tego niefortunnego układu, jest porzucenie przez mieszkańców Harówki wszelkich prac związanych z samorozwojem. Tkwią więc w stagnacji, ograniczając się do prężenia muskułów lub celebrowania słodkiego lenistwa. Wszystko do dnia, gdy na małą, położoną na wschodzie wioskę napadają Calnianie, wybijając praktycznie wszystkich z pominięciem Finnobogiego zwanego Zbukiem oraz jego szesnastoosobowej świty.

Idźcie na zachód, a jak tam dojdziecie, to idźcie jeszcze kawałek na zachód

Gdybym miała sklasyfikować Umrzesz, kiedy umrzesz w konkretnych ramach gatunkowych, postawiłabym na heroic fantasty z wyraźnym motywem drogi. Opuścić wioskę i znaleźć dla siebie lepsze miejsce w brutalnej rzeczywistości, tak można opisać fabułę tej prawie siedmiuset stronicowej powieści. Mimo to, podczas lektury najnowszej książki Angusa Watsona, nie grozi wam nuda. Akcja oraz przygoda wręcz wylewają się ze stron niczym wody Rozszczepionej Rzeki z występujące z granic piaszczystych brzegów. Przygoda goni przygodę, w czym pomaga regularna zmiana perspektywy, przeskakująca na kolejnych bohaterów, czasami zahaczając o daną postać tylko na chwilę lub zaledwie raz. Daje to czytelnikowi dużo szerszą perspektywę, wyraźniejszy ogląd na przedstawione wydarzenia. Oczywiście, wiąże się to również z zawrotną liczbą  bohaterów, która może na początku przeszkadzać, wprowadzając mętlik w głowach odbiorców.

 Chippaminka Zadrżyziemia, Sassy Gryziwarga…

Na szczególną uwagę zasługuje postać jednego z głównych bohaterów – Finnbogiego zwanego Zbukiem. Postaci kompletnie nieadekwatnej do pełnienia funkcji kluczowego protagonisty. Nie jest on bowiem, niczym Aragorn z „Władcy Pierścieni” – waleczny, odważny, altruistyczny, szanujący brzemię, jakie wymusza na nim własne dziedzictwo. Wręcz przeciwnie. Zbuk uosabia wszystko to, czym wojownik być nie powinien. Kieruje nim egoizm wielki jak piramida Łabędziej Cesarzowej Ayanny podsycony tchórzostwem oraz niezwykle wysokim mniemaniem o własnej wartości. Można wręcz powiedzieć, że na tle reszty mieszkańców Harówki, wypada kiepsko, a już na pewno nie jak heros. Szczególnie gdy zestawimy go z przedstawicielami hirdu – elitarnej jednostki Grzyboludzi, gdzie Gruby Wulf, Garth Kowadłogęby, czy Thyri Drzewonoga, zdają się dużo milsi nordyckiemu bogu walki, niż sam nieudacznik Finnbogi. Wraz z upływem wydarzeń, postać niezbyt sympatycznego mężczyzny przechodzi pewną metamorfozę, pokornieje, ba, nawet zaczyna widzieć swoje błędy, jednak nie zamienia się w spektakularny sposób  w bohatera z prawdziwego zdarzenia.

Koniec księgi pierwszej

Muszę przyznać, że Umrzesz, kiedy umrzesz zachwyciło mnie i zachęciło, aby sięgnąć po pozostałe powieści tego amerykańskiego autora. Zarówno te, które zostały już wydane, jak i przyszłe, a wśród nich The Land You Never Leave, czyli drugą część Na Zachód od Zachodu. Lekki, czasami wulgarny język, pędząca w zawrotnym tempie akcja, a przy tym niezwykła dbałość o szczegóły wykreowanego świata zachwycają. Swoją drogą Angus Watson nie ukrywa swoich inspiracji, które miały wpływ na powstanie najnowszego cyklu. Nordyckie wierzenia, Wikingowie, religia Rdzennych Amerykan, czy geograficzna fascynacja najdłuższą rzeką w Ameryce – Missisipi, są nawet omówione w posłowiu. Dzięki czerpaniu z dobrze znanych współczesnemu czytelnikowi elementów powieść nabiera pełnowymiarowości oraz realizmu, co w połączeniu z przemocą panującą w wykreowanych realiach nadaje całości niezwykłego charakteru. Pozbawienie historii niepotrzebnej podniosłości również odbieram jako pozytywną decyzję, jednak rozumiem, że rasowi wyjadacze high fantasy, mogą poczuć się rozczarowani wszechobecną prostotą, a nawet oburzeni rubasznością żartów.

Słowem zakończenia

Chociaż nie nazwałabym Umrzesz, kiedy umrzesz najlepszą znaną mi książką fantasty, to z całą pewnością warto pochylić się nad jej ciekawą formą zrywającą z pewną konwencją gatunkową. Stworzona przez Watsona powieść bowiem, jest tworem oryginalnym, zdecydowanie wyróżniającym się na tle innych heroic fantasy, które znajdziecie w pobliskich księgarniach lub bibliotekach. Chociaż specyficzny, czarny humor z całą pewnością nie przypadnie do gustu wszystkim, to warto przełamać się i przynajmniej spróbować rozpocząć przygodę u boku Zbuka. Odrzućcie więc patos tak charakterystyczny dla powieści spod znaku miecza i magi, na rzecz urzekającego naturalizmu okraszonego sprośnymi żartami.

Powieść nie taka poważna. „Umrzesz, kiedy umrzesz” – recenzja książkiTytuł: Umrzesz, kiedy umrzesz

Autor: Angus Watson

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Ilość stron: 677

ISBN: 978-83-7964-377-6

Martyna Macyszyn
Martyna Macyszyn
Blogerka, graficzka, krypto czarownica odrzucająca miotłę na rzecz książek oraz Netflixa. Walcząca o prawa współczesnej animacji oraz równouprawnienie powieści graficznych (szczególnie tych rysowanych przez Jamesa H. Williamsa III). Popkultura jest dla niej tym, czym tornado dla rekina. Żona Wolverina, kochanka Gambita, wielbicielka Batmana.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu