Seriali o pracy policji powstało już wiele, niektórzy mogą uznać, że nawet zbyt wiele. Dość często ostatnimi czasy twórcy przedstawiają tę tematykę w sposób zabawny, wręcz prześmiewczy, inni zaś wolą podejść do tematu poważniej. Producenci Berlińskich psów z kolei postanowili ukazać najbardziej mroczną stronę Berlina i ludzi, stojących na straży prawa i poniekąd sprawiedliwości.
Dwóch zupełnie odmiennych bohaterów
O tym, że stolica Niemiec skrywa w swoich mrocznych zakamarkach mężczyzn walczących na śmierć i życie o przetrwanie było wiadomo nie od dziś, tylko może nikt nie chciał o tym mówić zbyt głośno. Kurt Grimmer oraz Erol Birkan do tej pory pracowali w policji oddzielnie, jednak los ich ze sobą połączył i zmusił do zostania partnerami. Pewnego dnia trafiają w sam środek wojny rozgrywającej się w półświatku Berlina. Będą musieli stoczyć osobiste walki ze słabościami i określić się ostatecznie, po której stronie w tym odwiecznym konflikcie stoją.
Czy coś się tutaj wydarzy?
Rozpoczynając oglądanie tego serialu spodziewałam się, że dostanę po pierwsze pełną akcji produkcję, po drugie, że będzie ukazywała przeróżne śledztwa, dochodzenia, coś jak CSI: Miami. Po pierwszych scenach już wiedziałam, że będzie to zupełnie inna produkcja. Zaczęło się mrocznie, brutalnie wręcz i tak też było do samego końca. Jak dla mnie było tutaj za mało samej konkretnej fabuły, przez wszystkie dziesięć odcinków ciągnie się jeden wątek, który z czasem dla widza może stać się nużący i mało ciekawy. Przynajmniej ja po trzech odcinkach straciłam zainteresowanie przedstawianymi wydarzeniami i oglądałam jedynie po to, by się przekonać, jakie zakończenie wymyślili twórcy. W każdym odcinku musiały być sceny walki z rozlewem krwi, seksu i pijaństwa. Nie przypadło mi to do gustu.
Język miodem na moje uszy
Plusem za to był sama mowa. Uwielbiam niemiecki, swego czasu się go uczyłam, miałam sporo styczności z nim, więc fakt, iż to właśnie w tym języku będą mówić w tym serialu bardzo mnie ucieszył. Miałam okazję poznać nowe słowa i sprawdzić swoje lingwistyczne umiejętności. W moim odczuciu niemiecki jest bardzo melodyjny, i dzięki niemu nieco przyjemniej się oglądało omawianą produkcję. Można napisać, że ów serial spełniał oprócz rozrywkowej roli, także i odrobinę edukacyjną.
Ach, ta melodia
Kolejną niezaprzeczalną zaletą Berlińskich psów jest muzyka. I chociaż twórcy postawili w większości na niemiecki rap, to w ogóle mnie to nie zraziło (a muszę nadmienić, że po prostu nie znoszę tego rodzaju muzyki). Wręcz przeciwnie, uważam, że poszczególne utwory zostały bardzo dobrze dobrane do scen. W większości przypadków były to agresywne dźwięki połączone z pełnym pasji i ekspresji tekstem. Chociaż ta muzyka umilała oglądanie kolejnych odcinków.
Czasem lepiej, czasem gorzej
Przyznam szczerze, że nie zżyłam się z żadnym bohaterem z Berlińskich psów. Felix Kramer jako Kurt Grimmer okazał się mało męski, chociażby w porównaniu ze swoim partnerem w policji, który miał o wiele cięższe przejścia w życiu, był chociażby prześladowany ze względu na swoje pochodzenie. Sprawiał wrażenie, jakby sam nie wiedział, czego chce, czy zależy mu na żonie czy jednak może na kochance, do tego popadł w ogromne długi i znikąd nie chciał pomocy. Aktor kompletnie nie przekonał mnie swoją grą, bardziej irytował i wywoływał chęć rzucenia czymś ciężkim w ekran telewizora. Jedyną osobą, którą polubiłam, okazał się Fahri Yardim (Erol Birkan). Stworzył postać pełną skrajnych uczuć, nienawiści do własnego ojca, bo ten nie potrafi go zaakceptować takiego, jakim jest, a także żalu dla ofiar porachunków mafijnych, na które musiał codziennie patrzeć. Każdy jego gest był przemyślany, miał głębszy sens.
Podsumowanie
Berlińskie psy to historia brutalnej walki pomiędzy gangami w mieście, w których niewinnymi ofiarami zostają kobiety i dzieci. Każdy odcinek wręcz ocieka krwią wrogów i nienawiścią. Samo zakończenie, dla którego w sumie trwa się w oglądaniu, jest łatwe do przewidzenia i niczym nie zaskakuje. Jak dla mnie, nie warto poświęcać czasu na seans tej produkcji.