Bohaterowie DC zawsze stali ponad zwykłymi ludźmi: byli silniejsi, mocniejsi, sprytniejsi niż przeciętni śmiertelnicy. A to dlatego, że wielu z nich wywodziło się z przeróżnych, skomiksionych, mitologii. Diana jest Amazonką, a Arthur ma powiązania z Posejdonem i starożytnym ludem Atlantydy. I to okazuje się w tym świecie cudowne. Dlaczego więc tak bardzo zawiodłam się na Aquamanie?
Królowa Atlanna uciekła przed aranżowanym małżeństwem. Odnalazł ją latarnik Tom i jak to w baśniach bywa, zakochali się w sobie, a z ich zakazanego związku powstał Arthur. Potrafi on rozmawiać z morskimi stworzeniami i jest ultrasilny. Standard. Można coś z tego zrobić, pobawić się konwencją, skorzystać z cudów współczesnej technologii i pokazać niesamowity, przepiękny świat pod powierzchnią z imponującymi podwodnymi pojedynkami. Albo zrobić kolejne głośne mordobicie. Wiecie, jedną z tych opcji.
Chwila na oddech
Akcja, akcja, akcja, pościg, eksplozja, akcja, zbliżenie na twarz/biceps Momoa, akcja, wybuch. Kurtyna. Wszystko jest w tym filmie tak epickie i podkręcone na maksa, że Arthurowi zabrakło miejsca na ukazanie choć odrobiny człowieczeństwa. DC to herosi i półbogowie, można nimi rzucać o góry, ostrzelać z wyrzutni rakiet i pogrzebać na dnie oceanu, a oni i tak się podniosą i tylko otrzepią rękawy. Ale w Wonder Woman udało się ukazać siłę i słabość bohaterki, Diana pochyla się nad ludzkością i stara się ją zrozumieć i polepszyć. Arthur jest przy niej głupim osiłkiem z fajną mamą i dobrymi genami. Gdy pojawia się w Atlantydzie, zamiast pomyśleć, natychmiast rozpoczyna bójkę. Problem nie tkwi w tym, że facet chce się bić i okazuje się impulsywny, tak też został ukazany w Justice League. I to jest fajne. Ale tu postacie przekonane są, że tylko on nadaje się na króla i posiada wszystkie niezbędne do tego cechy (spoiler: nie posiada).
Aquaman miał być rozrywkowym filmem o odnalezieniu miejsca w świecie i zaakceptowaniu swojej roli w społeczeństwie. Wszystko to zostało niestety przygniecione wizualnym spektaklem. A jest na co patrzeć – każda scena i każdy moment wypełnione są widokami, eksplozjami i naprawdę imponującą, ale przytłaczającą, choreografią. Detale Atlantydy, morskich potworów i stworzeń są zachwycające, ale reżyser nie daje widzom wiele czasu na podziwianie swojego dzieła.
Pierwsze sceny zapierają dech w piersiach, ale kilkanaście ucieczek i wybuchów później poczułam się otumaniona. A do końca filmu zostało jeszcze wiele minut. Arthur i Mera biegają z miejsca na miejsce, walczą z coraz dziwniejszymi stworzeniami w poszukiwaniu trójzębnego mcguffina i pakują się w coraz bardziej skomplikowane sytuacje. Niestety reżyser wprowadzał spokojniejsze momenty tylko po co, żeby zapoczątkować kolejną scenę akcji.
Pod powierzchnią nicość
Aquaman to też opowieść o rywalizacji pomiędzy braćmi. Ten, który wygląda jak król i tron z racji urodzenia mu się należy, nie chce korony, a ten mniejszy chce rządzić, ale się do tego nie nadaje. Brzmi znajomo? Powinno, bo to fabuła Thorów. Ale James Wan to jednak nie Kenneth Branagh, a Patrick Wilson (choć bardzo się stara wydusić z roli Orma cokolwiek) nie jest Hiddlestonem. I wychodzi miałko i płytko.
Wydaje mi się, że nie jest to wina żadnego z aktorów. Wszyscy dają z siebie co mogą, ale z tak przeciętnego materiału nie można wycisnąć wiele. Dialogi są tak drewniane, że Gepetto mógłby z nich wyrzeźbić całą armię Pinokiów. Często nie mają też zupełnie sensu. A to pociąga za sobą słaby humor. Nawet charyzma Jasona Momoa nie ratuje większości sytuacji.
O ile czysto wizualnej i artystycznej stronie filmu nie mam wiele do zarzucenia, tak oprawa dźwiękowa ogromnie mnie skonsternowała. Rozpoczyna się śliczną i melancholijną piosenką Asgeira, która wprowadza magiczny nastrój (Atlantyda powinna być taka), ale zostaje on rozbity na kawałki coverami starych piosenek (jak Africa). Zupełnie to do mnie nie przemawia, ale jestem świadoma, że właśnie soundtrack stanowi jedną z ulubionych rzeczy dla innych.
Bardzo osobisty przytyk: wiele rzeczy nie było racjonalnie wytłumaczonych, albo wręcz brakowało im logiki. Nie mogę tu o większości napisać, bo to spoilery, ale jako osobie, która zwraca uwagę na szczegóły, sporo elementów filmu doprowadzało mnie do białej gorączki. I tak, nawet jeśli Aquaman to rozrywkowa produkcja dla rozluźnienia i zabawy, oczekuję od niej wewnętrznej spójności.
Szczypta tego, odrobina czegoś innego
Aquaman bierze najsłabsze elementy Thora, Małej syrenki i Jak wytresować smoka 2 i łączy je w całość, która mnie nie porwała. Wielu zagranicznych krytyków oceniło ten film o wiele bardziej pobłażliwie, niektórym się on nawet szczerze i nieironicznie podobał. Ja tego nie widzę i nie czuję. Ale na chińskim rynku odnosi niewyobrażalne sukcesy, więc sequel już się pewnie produkuje. Go figure. Jestem niesamowicie ciekawa co wy sądzicie o tym filmie.
Tytuł: Aquaman
Reżyseria: James Wan
Rok: 2018
Czas trwania: 2 godziny 23 minuty