Jakiś czas temu recenzowałem dwunasty tom regularnej serii komiksowej przygód Ricka i Morty’ego. Dziś wracam do was z kolejną dawką naszej ulubionej dwójki. Jednak jeśli ktoś czeka na trzynasty zeszyt, to niestety musi obejść się smakiem…przynajmniej na razie. Bowiem w niniejszym tekście zajmuję się albumem specjalnym, opowiadającym zupełnie odrębną historię. Czy będzie tak samo wciągający jak główna seria? Przekonajcie się sami!
Różne twarze Ricka i Morty’ego – o wykonaniu słów kilka
Podobnie jak w poprzednich zeszytach, tak i tutaj mamy do czynienia z bardzo mocnym otwarciem. Okładka bije po oczach piekielnymi płomieniami, w których znajdują się główni bohaterowie. Już po pierwszym spojrzeniu wiemy, że mają przechlapane.
Po otwarciu komiksu możemy poczuć lekkie zdziwienie – przynajmniej ja je poczułem. Otóż dość wyraźnie widać, że rysownik miał trochę inny styl niż w oryginalnej serii. Na myśl od razu przyszły mi minihistorie między innymi z tomu dwunastego, których charakterystyczną cechą była właśnie odmienna kreska. Nie zrozumcie mnie tutaj źle, gwarantuję, że nie będziecie przerażeni zmianami, jakie zaszły w tej części, stwierdzam jedynie, że na pewno je zauważycie.
Pod innymi względami komiks nie różni się znacząco od pozostałych tomów. Cały czas utrzymuje się w dynamicznej konwencji, na kartach naprawdę dużo się dzieje, jednak jest on bardzo dobrze uporządkowany, dzięki czemu łatwo możemy się w nim odnaleźć. Radę dają również „przypominajki” znajdujące się na początku każdego rozdziału, które streszczają nam wcześniejszą akcję – przydatne, zwłaszcza gdy czytamy komiks „na raty”.
Piekielnie dobra historia
Wybaczcie, jeśli w kontekście omawianego tytułu nadużywam słowa „piekielnie”, ale tutaj rzeczywiście jest ono zasadne. Naprawdę urzekła mnie fabuła tej części, mówiąc szczerze, to nie wiem czy mam do niej jakieś większe zastrzeżenia. Ale zacznijmy od początku. Rick i Morty w niewyjaśnionych okolicznościach trafiają do miejsca, które na pierwszy rzut oka wydaje się Piekłem. Autorzy już na początku raczą nas potyczkami słownymi racjonalnego Ricka i bogobojnego Morty’ego (podpowiem, że dalej jest tylko lepiej). Towarzyszymy bohaterom w podróży przez kręgi piekielne i razem z nimi przeżywamy wszelkie okropności, jakie są na nich zsyłane. Warto tutaj wspomnieć o samych postaciach diabłów, przedstawiających nam Piekło jako dysfunkcyjną, korporacyjną machinę. W tle rozgrywa się miniwątek z udziałem Jerry’ego, Summer i Beth, który mimo swej pozornej marginalności, wnosi wiele dobrego do całokształtu komiksu.
Cała historia luźno nawiązuje do niektórych wydarzeń z wcześniejszych zeszytów, dzięki czemu możemy poczuć swego rodzaju nostalgię do poprzednich części. Jest to też niezłe połączenie z finałem tomu dwunastego, które niejednoznacznie tłumaczy nam dalsze losy bohaterów (lub też ich alternatywną wersję). Z ciekawością będę śledził kolejne części, aby zobaczyć, jak dalej potoczy się fabuła.
Byłoby idealnie, ale…
Po raz kolejny muszę przyczepić się do tej jednej, konkretnej rzeczy: chodzi mi, oczywiście, o polskie tłumaczenie nazw własnych. Przy okazji poprzedniej recenzji trochę się nad nimi już pastwiłem, dlatego tym razem po prostu wspomnę, że niestety nadal występują, choć mam wrażenie, że nie aż tak licznie. Poza tym wydaje mi się, że komiks nieco ugrzeczniono. Część bluzgów została wygwiazdkowana lub zamieniono słowa na mniej wulgarne. Nie mogę określić tego jako wadę samą w sobie, jednak było to lekkim zaskoczeniem, ponieważ charakterystyczną cechą serii jest właśnie przysłowiowy „brak hamulców”.
Kilka słów na koniec
Komiksowy Rick i Morty po raz kolejny udowadnia, że bez problemu dorównuje swojemu serialowemu odpowiednikowi. Konwencja zawężenia miejsca fabuły do konkretnego obszaru i wydarzeń sprawiła, że całość jest bardziej przejrzysta i czyta się to po prostu dobrze.
Tytuł: Rick i Morty. Rick i Morty idą do piekła
Autor: Ryan Ferrier
Liczba stron: 128
Wydawnictwo: Egmont
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Egmont.