Raz na jakiś czas każdy z nas lubi sobie zadać pytanie w stylu: „Co by było, gdyby…?” – nie ma w tym nic złego. Oczywiście tylko wtedy, gdy rozważania te są natury czysto teoretycznej. Praktyczne podejście może skutkować niespodziewanymi podróżami w czasie, załamaniem kontinuum czasoprzestrzennego, a w skrajnych wypadkach nawet powstaniem równoległej rzeczywistości. Wielcy naukowcy, zrodzeni przez popkulturę – między innymi Doktor Emmett Brown i profesor Hulk – jednogłośnie odradzają takiego typu przygody. Kilka, z pozoru niewinnych, pomysłów może ostatecznie doprowadzić do stworzenia świata, w którym Józef Piłsudzki walczy o Polskę u boku mechów i smoków.
Czemu nie?
Jest rok 1905 po narodzinach Chrystusa. Cały świat został podbity przez Japonię… Cały? Nie! Wszystkie państwa Europy oraz obu Ameryk jednoczą się, by przeprowadzić na niepowstrzymane dotąd azjatyckie wojska decydujący atak: zamierzają zrównać z ziemią Tokyo, a tym samym zabić cesarza. Tworzą więc podniebną flotę, złożoną przede wszystkim ze statków morskich, które wypełniono metalem trzydziestokrotnie lżejszym od powietrza, doczepiono śmigła oraz dołożono dział. Ach, no i dodano także więcej kotłów parowych opalanych węglem, przecież coś musi napędzać te techniczne monstra. Czy jednak Koalicja zdoła pokonać najbardziej technologicznie rozwinięty naród świata, który w swym władaniu posiada nie tylko mechy większe niż domy i samoloty wielkości małych miasteczek, ale także smoki i… bóstwo? Oczywiście, że nie. Tak w zasadzie, to o co tutaj w ogóle chodzi?
Wiem…
Jeśli miałbym wskazać główną oś fabularną najnowszej książki Roberta Szmidta, musiałbym się zastanowić przez dłuższą chwilę. Kilka zdań na okładce jasno sugeruje, że będzie to opowieść o Józefie Piłsudzkim, który w alternatywnej rzeczywistości zamierza sprzymierzyć się z nacjonalistycznym rządem Japonii i z pomocą jego wojsk przywrócić Polskę na mapę świata. Z tym że Marszałek jest tutaj postacią drugo-, a momentami nawet trzecioplanową. Pierwsze skrzypce gra za to Andrzej. Dwudziestokilkulatek z powiatu kieleckiego, siłą wcielony do rosyjskiej armii, a przez to także wciągnięty w światowy konflikt. I to właśnie jemu czytelnik towarzyszy przez zdecydowaną większość powieści, niestety czerpiąc z tego wątpliwą przyjemność. Zachowania chłopaka nie można tłumaczyć prostotą czy wychowaniem z dala od świata: jego poczynania są zwyczajnie głupie. A przy tym charakter młodego żołnierza zmienia się jak w kalejdoskopie. Czasem współczuje swoim wrogom, po dosłownie chwili ich nienawidzi. Człowieka, z którym spędził raptem dni, kocha jak ojca, kompletnie ignorując jego morderstwa i zbrodnie wojenne. W jednej chwili planuje lata swej przyszłości, by jeszcze wieczorem nie potrafić spojrzeć dalej niż na następny dzień. Jeśli zniechęcenie odbiorcy do głównego bohatera było celem autora, bezwzględnie mu się to udało.
…że nic nie wiem
Pozostałe postaci przedstawione w Zgasić Słońce. Szpony Smoka także nie prezentują się lepiej, wszystkie, co do jednej, są płaskie i do bólu stereotypowe. Generał wywiadu będzie istnym Jamesem Bondem Japonii, zręcznie skrywając swe oczywiste dla czytelników sekrety. Komendant obozu jenieckiego okaże się krwiożerczym sadystą dla więźniów, lecz czułym ojcem i mężem. A Józef Piłsudzki… szkoda gadać. Szanuję i podziwiam jego czyny, jestem też świadom ogromnej roli, jaką odegrał w odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Ale w tym przypadku poziom gloryfikacji bohatera ociera się o śmieszność. Marszałek to mieszanina wszystkich możliwych artykułów historycznych, wychwalających jego działalność dla uciemiężonej ojczyzny. Patriota sto razy lepszy od Dmowskiego, urodzony strateg i wyzwoliciel, wiecznie gładzący swe sumiaste wąsy.
Nie zabrakło także znanych cytatów. Gdy padło zdanie: „Im kury szczać prowadzać, a nie sztukę robić” w kontekście gry aktorskiej japońskiego teatru Kabuki, zamknąłem książkę. Wróciłem do lektury dopiero po paru godzinach, wciąż będąc pod wrażeniem, w jaki sposób autor wykazał ignorancję dla historii dwóch tak odmiennych kultur. A skoro już mówimy o przedstawieniu Japończyków: grają oni wyłącznie czarne charaktery. Robert Szmidt prawdopodobnie czerpał swoją wiedzę o tym narodzie przede wszystkim z seriali dokumentalnych, kręconych przez polskie stacje telewizyjne, Szoguna Jamesa Clavella oraz Mostu na rzece Kwai Pierre’a Boulle’a. Mało rzeczy w tej powieści charakteryzuje się ciągiem przyczynowo-skutkowym, tempo akcji wzrasta i maleje niczym sinusoida, a zakończenie to jeden z paskudniejszych cliffhangerów, jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się przeczytać.
Recepta
Pomysł świata, zrodzony w antologii opowiadań Inne światy, powinien tam pozostać. Ale skoro już Robert Szmidt postanowił rozwinąć ten koncept… jest jedno lekarstwo, by przekuć czarny węgielek w lśniący diament. Książka Zgasić Słońce. Szpony Smoka mogłaby się okazać świetnym filmem akcji z elementami thrillera. Dużo efektów specjalnych, rodem z Hollywood, dramat w obozie jenieckim, a w tle intryga szpiegowska i w walka o wolność. A wszystko to podczas osiemdziesięciu pięciu minut seansu: nikt nie będzie w stanie wytrzymać z tą historią ani chwili dłużej.
Tytuł: Zgasić słońce. Szpony Smoka
Autor: Robert J. Szmidt
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 448
ISBN: 9788381295901