Rodowód brytyjskiego horroru duetu reżyserskiego Jeremy’ego Dysona oraz Andy’ego Nymana jest dość nietypowy, bowiem film to adaptacja sztuki teatralnej. Ekranizacje scenicznych utworów przywodzą bardziej na myśl egzaltowaną tragikomedię, w której aktorzy za pomocą psychodramy usiłują poskromić najgłębiej zinternalizowane lęki lub groteskową farsę, niż wzbudzającą lekki niesmak opowieść o duchach, rogatych demonach czy infernalnych noworodkach.
Przebudzenie dusz, żerując na utartych schematach, próbuje nas przestraszyć przy użyciu kiczowatych modułów, wywołujących częściej śmiech i nudę aniżeli strach czy grozę. Dopóki twórcy podążają śladem sztampowych opowieści, obraz przypomina mało efekciarską i niedopracowaną sztukę. Jednak kiedy zaczynają bawić się formą, formuła ta ulega restrukturyzacji, dzięki czemu rzeczywistość zmienia się w pełną absurdu i dziwactw historię o koszmarach z przeszłości.
Na tropie duchów
Celem działalności, pochodzącego z tradycyjnej żydowskiej rodziny profesora Philipa Goodmana (Andy Nyman), jest obalanie zabobonów związanych ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Doświadczony przez życie kawaler prowadzi rzetelne zapiski video z prowadzonych badań. Pewnego razu otrzymuje paczkę od swojego mentora i uznanego praktyka Charlesa Camerona, zajmującego się podważaniem istnienia wszelkich metafizycznych bytów. Przesyłka zawiera dokładny opis trzech tajemniczych przypadków, których nie udało się wyjaśnić doktorowi. Ten w liście napisanym do osamotnionego i powściągliwego Żyda prosi go o pomoc w próbie rozwikłania enigmatycznych spraw. Od tego momentu zgorzkniały spec od demistyfikacji wszelkich dziwów będzie zmuszony zmierzyć się z czymś, co przekracza racjonalność umysłu oraz dokonać rewizji własnej wiary.
W szponach obłędu
Przebudzenie dusz to wielowarstwowa opowieść, która stopniowo prowadzi nas na skraj szaleństwa i obłędu. Pomimo sztampowego i niedopracowanego ukazania historii, rzekomo mających potwierdzić istnienie zjawisk nadprzyrodzonych, dzięki ciekawej konstrukcji oraz zabawie formą, balansowaniu na granicy iluzji i rzeczywistości obraz wyciąga to, co najlepsze dla znudzonej schematycznością publiki. Pierwsza połowa filmu może irytować większą część wygłodniałych solidnej dawki grozy widzów, na szczęście druga w pełni wynagradza nam wszystko. Wśród horrorów powstałych w ostatniej dekadzie należy potraktować sposób kreacji świata przedstawionego jako wyróżnienie, zważywszy na fakt, iż trudno obecnie o dobry, trzymający w napięciu dreszczowiec, który zachwyci krytyków. Zadanie staje się coraz trudniejsze, gdyż ciężko wymyślić coś, czego jeszcze w tym gatunku nie wykorzystano.
Wierzyć czy nie wierzyć?
Film niesie ze sobą wyraźne przesłanie. Z początku może wydawać się pozbawionym ładu i składu zbiorem ckliwych opowiastek o duchach, zbłądzeniu czy ludzkich dramatach. Jednak dzięki odpowiednio skonstruowanej fabule, dobremu montażowi oraz onirycznej poetyce z każdym kolejnym kadrem całość nabiera solidnego wyrazu, a obraz staje się sensowną historią o zmorach z przeszłości. Wprowadzenie scen komediowych oraz żartobliwych dialogów to celowy zabieg, podkreślający paradoksalną sytuację, w której znalazł się sceptyczny profesor Goodman. Niedługo sam ma się przekonać o tym, w jak błędnym przekonaniu tkwił całe swoje życie. Dość nietypowo skonstruowana kompilacja cech gatunkowych oraz zabiegów stylistycznych tworzy mocny suspens, którego część z widzów może się nie spodziewać.
Efekt końcowy spotęgowano dobrą grą aktorską. W filmie możemy zobaczyć między innymi Alexa Lawthera (znany z The End of the Fucking World), potwierdzającego tylko status psychopaty, oraz jak zwykle niezawodnego Martina Freemana (seria Hobbit) w dość nietypowej roli, biorąc pod uwagę całościowy kontekst. Także główny bohater, w którego wcielił się jeden z reżyserów, Andy Nyman, dobrze wypada jako neurotyczny, parający się parapsychologią Żyd. Uznana obsada aktorska ubarwia w znacznym stopniu mroczne oraz absurdalne historie.
Tytuł oryginalny: Ghost Stories
Reżyseria: Jeremy Dyson, Andy Nyman
Rok powstania: 2017
Czas trwania: 1 godzina 38 minut